Artykuły

Operetka z lekka kopnięta

"Loteria na mężów czyli Narzeczony nr 69" w reż. Józefa Opalskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Monika Partyk w Ruchu Muzycznym.

"Czy warto wystawiać kicz?" - postawił retoryczne zapewne pytanie znany rodzimy muzykolog na wieść o zamiarze wystawienia w Krakowie nieznanej operetki Karola Szymanowskiego. Bezzasadności epitetu, a więc i pytania postanowiła dowieść inna muzykolog, Teresa Chylińska - wybitna znawczyni i edytorka kompozytora, która przed laty stała się iskrą zapalną przedsięwzięcia. Swym zapałem zaraziła reżysera Józefa Opalskiego - autora antologii Wiersze o Szymanowskim, ów zaś redaktora naczelnego PWM Andrzeja Kosowskiego, który zapowiedział już wydanie operetki zamykające Dzieła zebrane. Niestety, drzwi wielu teatrów operowych, do których pukała ta trójka, pozostały zamknięte. Szansę otworzył dopiero Rok Szymanowskiego - prapremiera operetki "Loteria na mężów czyli Narzeczony nr 69" stała się jego niewątpliwą atrakcją.

"Będziemy robili karierę" - pisał o zamierzonej operetce 26-letni Szymanowski do Grzegorza Fitelberga w maju 1908. Karierę, czyli pieniądze, z których "wyszastali się" podczas niefrasobliwych podróży do Włoch i Wiednia. Autorem libretta został komik operetki lwowskiej Julian Maszyński (pseudonim - Krzewiński) - popularny librecista oper komicznych i operetek. Wykończanie dość szybko naszkicowanego utworu nie szło gładko: "Nieszczęście z operetką, tak mi oczorciała, a czuję, że muszę ją skończyć nareszcie". Kompozytor kończy ją 28 października 1909, podpisując partyturę pseudonimem "Whitney". Zarówno ów pseudonim, jak brak Loterii na mężów w katalogu kompozycji Szymanowskiego, wreszcie clou całej historii - blisko stuletni niebyt sceniczny - to niewątpliwy wpływ Fitelberga. Ficio, ówczesny "manager" Szymanowskiego, widział w nim bowiem spiżowego twórcę narodowego, któremu podobne "figliki" - jak się wyraził - po prostu nie uchodzą. Z czasem więc, ale i z bólem, kompozytor stawia na "figliku" krzyżyk. Pozostawionemu samopas utworowi los nie sprzyja: partycja fortepianowa do 1938 obrasta kurzem w archiwum warszawskiego "Qui Pro Quo", bowiem nikt tam nie jest zainteresowany wystawieniem operetki "niejakiego" Whitneya. Wydobywa ją w 1939 roku Karol Stromenger z Polskiego Radia, które zamawia nawet kopię partytury z zamiarem nagrania utworu. Na zamiarze się kończy: wkrótce wybucha wojna. Natomiast Fitelberga gryzie widać sumienie gdyż trzy miesiące przed śmiercią, 30 XII 1952, nagrywa wraz z orkiestrą PR w Katowicach i solistami - Natalią Stokowacką i Bogdanem Paprockim - trzy jej fragmenty. Całość muzyki operetki - w wersji koncertowej z fortepianem - zaprezentował w 1999 r. Warcisław Kunc w Operze Szczecińskiej. W wersji koncertowej, ginie bowiem libretto, z którego ocalały jedynie teksty śpiewanych numerów.

Wielu niewtajemniczonych w biografię Szymanowskiego zdziwią zapewne słowa Jarosława Iwaszkiewicza, iż autor Stabat Mater "jak nikt inny umiał bawić się i śmiać". Do żelaznego repertuaru "tymoszowieckiego cyrku" należały parodie Fausta Gounoda i Salome Straussa. Sam Szymanowski wyznaje: "Komizm mię pociąga i nigdy nie miałem sposobności go wykorzystać - nie mogę być ciągle taki uroczysty... to bardzo męczące. Czuję, że muszę wytchnąć, trochę się muzycznie wyśmiać." Trochę się wyśmiał: w muzyce do Mieszczanina szlachcicem oraz wieńczącej go pantomimie Mandragora. Na więcej nie pozwolił Ficio. Dlaczego więc wzięta na warsztat operetka tak mu "oczorciała"? Dlaczego marzył "żeby się raz tego pozbyć"? Dlaczego - pozbywszy się - z całą namiętnością rzucił się w wir pracy nad II Symfonią? Czy zawstydził się swej podkasanej fantazji, czy może gatunek tejże nie był jego żywiołem? Co prawda opinie współczesnych o Loterii były nierzadko entuzjastyczne, ale już Zdzisław Jachimecki w 1947 r. zapyta explicite: "Czy Karol Szymanowski był w możności napisać istotnie dobrą, doskonałą operetkę?" I odpowiada: tak, gdyby nie zabrakło dobrego tekstu i serca kompozytora.

Czy w istocie tekst Maszyńskiego-Krzewińskiego podcinał skrzydła inwencji muzycznej? Sądzę, że nie bardziej niż przeważająca większość librett operetkowych. Ocalone partie wierszowane ukazują autora sprawnego (językowo nawiązującego do "Zielonego Balonika"), zabawnego i - co rzadkie w tym gatunku - puszczającego do widza oko. Nawet dość często: czy to banalizując modny podówczas liryk Przerwy-Tetmajera, czy podrwiwając z tęsknot za idyllą małżeńską, czy figlując słownie, jak w zwrocie "franty, które tworzyły w loterii fanty". Co na to wszystko serce kompozytora? Ów, o ile rzeczywiście nie dał się porwać namiętności, to zabawie - zdecydowanie tak. "To nie jest poważna operetka" - powie celnie Teresa Chylińska. Na poważną był chyba Szymanowski zbyt inteligentny: tak w humorze, jak w muzyce. Postawił więc na pastisz, muzyczną zabawę, dowodząc, że - wbrew opiniom - teatr czuje doskonale.

Pastiszowe przykłady można by mnożyć: duety braci Darliego i Charliego nasuwają skojarzenie ze Stefanem i Zbigniewem ze Strasznego dworu Moniuszki, sielankowa serenada na chór męski to wyraźna aluzja do chórku "Jak lilija, co rozwija" z "Verbum nobile" tegoż; wykorzystanie starej amerykańskiej melodii Yankee Doodle ("Głupi Jankes") w duecie prezentującym amerykańskich braci "pije" zarówno do ich wątpliwego rozgarnięcia, jak do Ody "Do radości" Beethovena. Uważana powszechnie za przejaw absurdalnego humoru altowa aria Druciarza to według mnie jeszcze jeden pastisz: ale kto dziś pamięta, że pierwszym scenicznym sukcesem Lehára w 1902 r. była operetka "Druciarz"?

Zestawiając świat operetki wiedeńskiej z modną podówczas Ameryką Szymanowski prezentuje dość oryginalną miszkulancję taneczną: obok motywu przewodniego walca pojawia się kadryl, cake-walk Murzynów amerykańskich - pierwszy skowronek jazzu w Europie oraz maczicza - rodzaj lubieżnej samby z początku XX w. Dominujące w partyturze kuplety - z indiańskimi włącznie - zbliżają Loterię bardziej do wodewilu niż klasycznej operetki. Niewątpliwie urocze, wpadające w ucho melodie rozwijają się na tle niezwykle jak na operetkę kunsztownej polifonii i kontrapunktu oraz niebanalnej, często schromatyzowanej harmonii. Duża, co u tego kompozytora nie dziwi, orkiestra traktowana jest najczęściej kameralnie, nie przytłaczając partii wokalnych. Jednak mimo owego wyrafinowania warsztatu z szesnastu numerów Loterii bodaj w jednym tylko słychać Szymanowskiego - w walcu rodzącej się miłości. Czy nie jest to aby dowód na ów "brak serca" zastąpiony doskonałym warsztatem kompozytora?

Największym problemem, z jakim zmierzyli się twórcy krakowskiej prapremiery, był oczywiście brak tekstu mówionego. Jego wskrzeszenie powierzył reżyser Wojciechowi Graniczewskiemu: angliście, byłemu kierownikowi literackiemu teatrów STU i KTO. Graniczewski miał do dyspozycji bardzo ogólne, półstronicowe streszczenie libretta, osadzonego "w naszych czasach w Ameryce", które uzupełnił o brakujące szczegóły fabularne i dopisał parę scenek - głównie loterii.

Oto intryga: Impresario - z myślą o Klubie Starych Panien i Klubie Wesołych Wdowców - urządza "loterię na mężów". Wśród fantów są dwaj bracia: rubaszny nieco Charly i sentymentalny Darly, wystawieni przez ojca - bogatego przemysłowca Tobiasza Helgolanda - który chce ukrócić ich hulaszczy tryb życia. Jedną z losujących jest Sara Trootwood, którą matka straszy staropanieństwem. Loteria wyłania trzy pary, a ich dalsze perypetie miłosno-erotyczne są tak nieludzko zawiłe, że wyjaśni je dopiero sam Sherlock Holmes - i to po stu latach.

Do tej historyjki dopisuje Graniczewski współczesny, rozgrywający się w 2007 roku scenariusz. Jego bohaterkami są trzy - jak się okaże - wnuczki swawolnego śp. Charliego, co oczywiste - każda z innej babci. Spotykają się na strychu, gdyż pamiątki tam zgromadzone dziadek zapisał im w testamencie, całość majątku ofiarowując Klubowi Wesołych Wdowców.

Mamy więc teatr w teatrze wychodzący od sprytnego pytania: jakie ludzkie losy wyniknęły z pewnych losów? Niestety, na tym spryt się kończy. Rola uwięzionych na strychu przez zatrzaśniętą klapę wnuczek ograniczy się do wyszukiwania kolejnych pamiątek, które wywoływać będą duchy przeszłości z partytury: anons prasowy o loterii na mężów - loterię na mężów, książka o Sherlocku Holmesie - Sherlocka Holmesa... I tak do końca, z żelazną konsekwencją: strych - kupleciki, strych - aryjka... Co prawda pogawędki wnuczek nie pozbawione są pewnego uroku słownego i dowcipu, nie rekompensuje to jednak nużącej z czasem przewidywalności i schematyzmu. Zważywszy, że to dziewiąta wersja tekstu, koncypowanego przez cztery lata - propozycja Graniczewskiego wydaje się sporym asekuranctwem.

Na szczęście reżyser Józef Opalski poszedł tropem muzyki Szymanowskiego, bawiąc się konwencjami owego Gombrowiczowskiego "boskiego idiotyzmu" i "niebiańskiej sklerozy". Poszedł nawet dalej: obok pastiszu pojawia się parodia, a nawet bufonada. Na szczęście, w autorce scenografii i kostiumów - Agacie Dudzie-Gracz - znalazł szampańskiego sojusznika. Ta młoda scenografka, znana z wysmakowanej oprawy plastycznej swych spektakli, pokazała, że poczucie humoru ma nie mniejsze niż tragizmu - ujawnianego dotąd najczęściej. Duda-Gracz dzieli scenę na dwa obszary: na górze mieści się stylowo zakurzony strych - miejsce współczesnej opowieści (z jego boków będą się czasami wyłaniać duchy przeszłości), na dole zaś rozgrywa się intryga operetki. Drugi wyraźny podział, zilustrowany kostiumami, dotyczy płci: panie noszą się nobliwie czarno-biało, panowie papuzio (od czarnego fraka z melonikiem wdowców po czerwony brokat fraczka z monstrualnym lokiem czyżby odmiennie zorientowanego Impresaria?).

Pani scenograf zresztą wyraźnie hołubi panów, fundując z ich udziałem race kapitalnego humoru: pupile w najlepszym razie jeżdżą na czerwonych wózeczkach brzuchem do dołu, a jaskółką fraka do góry; bywają też płcią piękną, Indianami, aniołkami, a w najgorszym razie rogaczami zalotnie pocierającymi o ziemię raciczką. Inscenizacyjno-scenograficzne "figliki" duetu trudno zliczyć. Najprzedniejszy, obok Amorka ciągnącego trzy niemowlęce wózeczki w finale, jest chyba balecik damskich, a potem męskich nóżek w podwiązkach - zaprezentowany w akwarium imć Tobiasza Helgolanda na tle skocznego kadryla. Że ów, podziwiając damskie nóżki, odsłania w ferworze własne - spuściwszy spodnie, nie powinno zdumiewać: wszak "le pantalon" to pierwsza figura taneczna rzeczonego kadryla. Plastycznym uzupełnieniem i atrakcją antraktu były ustawione w westybulu maszyny losujące Adama Łuckiego - o zagadkowej konstrukcji i tytułach - jak choćby "Kreator zainicjowanych przeznaczeń".

Licznej i zróżnicowanej obsadzie (oprócz śpiewaków pojawią się też aktorki w mówionych rolach współczesnych) udało się utrzymać dobry poziom. Obok krakowian znaleźli się artyści wyłonieni w konkursie przez pełniącą opiekę wokalną Helenę Łazarską. Warto wyróżnić pyszną wokalnie i aktorsko Bożenę Zawiślak-Dolny (Prezesowa Klubu Starych Panien) w arii o urokach małżeństwa na głos i dwóch masażystów oraz obdarzoną pięknym sopranem Agnieszkę Tomaszewską (amantka Sara Trootwood). Z werwą i humorem zaprezentowali się baryton Andrzej Biegun (Impresario) oraz tenorzy: Kazimierz Różewicz (Tobiasz Helgoland) i Adam Sobierajski (Darly). Aktorki, zwłaszcza Katarzyna Krzanowska, robiły wszystko, by nieco urozmaicić strychowe pogawędki. Kierowana przez Piotra Sułkowskiego orkiestra wymaga jeszcze dopracowania szczegółów.

Krakowski spektakl spodobałby się z pewnością Julianowi Tuwimowi i tym wszystkim, którym smaczek operetki nie wydaje się ani "boski", ani "niebiański". Poeta pisał: "cała ta instytucja sceniczna, zwana operetką, powinna być nareszcie tak gruntownie w odpowiednie miejsce kopnięta, aby się w niej coś przewróciło". I coś się przewraca: u Szymanowskiego i u Opalskiego. Obaj kopią. Ostatni mógłby kopnąć skuteczniej, gdyby dysponował spójniejszym materiałem. Kopie więc z lekka, za to z finezją. I bynajmniej nie w miejsce sugerowane przez autora "Balu w operze". Nie, to kopniak w konwencję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji