Artykuły

Odrobina dziecka w dorosłym

IZABELLA CYWIŃSKA uporowi zawdzięcza karierę reżysera. Skończyła etnografię, ale szybko doszła do wniosku, że w tym zawodzie nie ma szans na zrealizowanie marzeń. Do szkoły teatralnej zdawała trzy razy. Wmawiano jej, że jest zbyt logiczna jak na artystkę, żeby lepiej zajęła się krytyką, a poza tym kobieta reżyser nie ma przyszłości.

Izabella Cywińska

BO SIĘ UPARŁAM

Reżyserka przyznaje, że ma w sobie nie najlepsze cechy dziecka. Czasem powie coś, zanim pomyśli. I nadal wierzy, że jest pępkiem świata. - Matko, która to godzina? Tak zasiedziałam się przy komputerze, że zupełnie zapomniałam o spotkaniu. Izabella Cywińska staje w drzwiach swojego mieszkania na Piwnej w Warszawie i nerwowo poprawia włosy. Zaprasza do dużego salonu wypełnionego książkami i pięknymi antycznymi meblami. Sama szybko biegnie do łazienki. - Proszę poczekać, muszę się umalować.

Kiedy próbuję protestować, że nie warto, bo przecież już jest prawie dwudziesta, uśmiecha się: - Zawsze warto. Kobieta powinna robić makijaż, ubierać się w szczególności dla innych kobiet, dla siebie... To dla mężczyzn nie zawsze warto. Ma 71 lat. Wygląda świetnie. Krótkie blond włosy, szczupła sylwetka i nieprawdopodobna energia. Jakiś czas temu rozmawiała z zaprzyjaźnioną aktorką. Tamta, sporo młodsza, spytała: "Iza, jak ty to robisz, że jesteś ciągle zadowolona?". "Boja po prostu bardzo lubię żyć", odpowiedziała. Wspomina tę sytuację, ale zaraz zarzeka się, że w pewnym wieku już nie wypada być rozkrzyczaną, tupiącą nogą dziewczynką. - Dziecko w nas to bardziej filozofia życia. U mnie dorosła twardość miesza się z dziecięcą miękkością. Tę twardą część jej natury widać na zdjęciach. Tych z młodości, kiedy została kapitanem drużyny koszykarskiej, czy tych z okresu szkoły teatralnej, jak i tych sprzed kilku lat. Wszystkie prywatne fotografie łączy jedno - rzadko się na nich uśmiecha. - Boja się cieszę bardziej od środka - tłumaczy.

Nawet w dzieciństwie nie miała stuprocentowej ufności do świata, pewnie dlatego, że dorastała w trudnych czasach PRL. Jej ziemiańska rodzina, wtedy pogardliwie nazywana obszarnikami, przed wojną była zamożna, po wojnie straciła wszystko. "Pamiętaj, nie możesz mówić prawdy", powtarzali jej, wymyślając jakiś kłamliwy życiorys, którego uczyły się potem z siostrą na pamięć. Była w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy robiła rodzicom notatki z audycji w Radiu Wolna Europa. W domu mówiło się o Katyniu i innych tragicznych wydarzeniach historycznych, które w szkołach pomijano milczeniem.

Cywińska szybko zorientowała się, że życie bywa brutalne i bolesne. Ale wiedziała też inne rzeczy: że świat jest fascynujący, a poznawanie go to przygoda, że cudownie jest cieszyć się tym, co się ma. Właśnie tę część dziecka w sobie pielęgnuje. Z tej jej filozofii "lubię żyć" często żartuje jej mąż, aktor Janusz Michałowski. Piękne jesienne popołudnie. Iza otwiera okno wychodzące na ciche podwórze i głęboko wciąga powietrze. - Tylko mi teraz nie mów, że kochasz jesień - rzuca Michałowski znad książki. - Skąd wiedziałeś, co chcę powiedzieć? - pyta ona.

- Za każdym razem, gdy zmienia się pora roku, to mówisz, że lubisz lato, wiosnę, jesień, zimę.

- O nie, zimy nie lubię - protestuje Cywińska. Za chwilę sobie przypomina, że jednak lubi, bo śnieg, bo szron na oknach, bo bałwany lepione przez dzieci... Za jedną z ważniejszych cech "dziewczynki z warkoczykami, która ciągle w niej jest", uważa upór. - Czy do dziecka dociera, że czegoś nie może mieć? - zastanawia się. - Nie, bo wydaje mu się, że jest centrum wszechświata.

Uporowi zawdzięcza karierę reżysera. Skończyła etnografię, ale szybko doszła do wniosku, że w tym zawodzie nie ma szans na zrealizowanie marzeń. Do szkoły teatralnej zdawała trzy razy. Wmawiano jej, że jest zbyt logiczna jak na artystkę, żeby lepiej zajęła się krytyką, a poza tym kobieta reżyser nie ma przyszłości. Prawie już uwierzyła, że nic z niej nie będzie, ale się uparła. - Pomyślałam, że skończę te cholerne studia chociażby po to, żeby samej sobie udowodnić, a potem ewentualnie zrezygnować - wspomina. Była jedyną dziewczyną na roku, a z szesnastu osób, które skończyły szkołę w podobnym czasie, niewiele utrzymało się w zawodzie. Cywińska nikomu się nie poddaje, nie ustępuje dla wygody. - W czasach PRL trzy razy siedziałam w więzieniu z powodu tego swojego uporu - mówi. Zresztą postawa "bo ja się uparłam" pomogła jej również w życiu prywatnym.

Śmieje się, że właśnie dlatego jest jeszcze mężatką. - Ileż trzeba mieć w sobie uporu, żeby wytrwać z kimś trzydzieści lat? Chociaż może tak naprawdę chodzi o najprawdziwszą czystą miłość - dziecko po prostu kocha swoich bliskich, serdecznie, z całego serca. Kocha nawet wtedy, kiedy jest ranione. I ma w sobie naturalną zdolność zapominania.

- W naszym małżeństwie też zdarzyła się historia, która bez tej zdolności zapominania prowadziłaby prostą drogą do rozwodu. Ta "trzecia" była w dodatku aktorką w teatrze przeze mnie prowadzonym. Pat. Nie było ucieczki. Ale udało się zacerować tę dziurę i teraz nie ma po niej śladu - opowiada.

Stara się nie być pryncypialna. Nie wygłasza prawd absolutnych w stylu: "Ludzie są źli", "Trzeba być egoistą". Wie, że ludzie są różni. Sama popełnia błędy, ulega impulsom. - Oj, ulegam - powtarza i zaraz zarzeka się: - Ale niech mnie pani nie namawia do zwierzeń. Jest w niej ogromna ciekawość. - Nigdy nie było momentu, gdy pomyślałam, że już wszystko wiem, że czegoś nie zrobię, bo już nie warto, albo że jestem za stara na to, żeby wkładać palce w ogień. Chociaż nie, raz tak pomyślała i potwornie się tego przestraszyła. Przez dwa lata żyli z mężem urządzaniem domku w Augustowie, który odziedziczyli po rodzicach Michałowskiego. Kolejna stara lampa, kolejny bibelot, kolejna nalewka przy kominku. Kiedy skończyli, Cywińskiej przemknęło przez myśl: "Teraz powinniśmy chyba wybudować sobie pod Warszawą piękny domek z bali". I zaraz usłyszała następną swoją myśl: "Po co? Przecież już nie warto". Ależ to sobie później wyrzucała! Tak lubi gdzieś biec, ciągle coś robić.

Ma w sobie też dziecięcą szczerość, czasem bolesną. Z entuzjazmem opowiada o Klubie 22 (założonym przez znane kobiety ze świata polityki, biznesu, mediów, które raz na miesiąc spotykają się w swoich domach). Pytam: - Nie lubi pani kobiecych spotkań bez celu i plotkowania, prawda?

Wybucha śmiechem i zapewnia: - Ależ uwielbiam. Jak ktoś mówi, że nie lubi plotek, to ja mu nie wierzę. Oczywiście, że mam w sobie też te złe cechy dziecka. Powiem coś, zanim pomyślę. Bywam złośliwa. Nie ma już w niej jednak dziecięcej wiary w nieśmiertelność, choć ciągle jeszcze miewa poczucie, że, jak żartuje, jest Bogiem.

- Tylko że teraz jestem Bogiem małego kawałka. Sztuki, którą tworzę.

(...)

Agnieszka Glińska

NIE BĘDĘ NICZEGO UDAWAĆ

Długo zachowywała się jak przeciętny dorosły, mówiła sobie: "Tego nie wypada, tamtego nie wypada". Dziś reżyserka postępuje tak, jak czuje.

Niedzielny wieczór. W warszawskim Teatrze Dramatycznym trwa właśnie spektakl "Pippi Pończoszanka". W wypełnionej po brzegi sali co chwila rozlega się głośny śmiech. Później, kiedy życie głównej bohaterki zaczyna się komplikować, zapada pełna napięcia cisza. "Mamo, ale czy oni w końcu się do niej przekonają, będą dalej jej przyjaciółmi?", żarliwie dopytuje się sześcioletni chłopiec. Kilka dni później Glińska powie: - Dzieci potrafią odbierać świat samymi emocjami. Dlatego tak lubię robić dla nich teatr. Glińska, siedząc na miękkiej kanapie w jednej z osiedlowych kawiarenek, sama wygląda jak dziewczynka. Wysoka, ale drobna. Ubrana jest w szary płaszcz, sztruksy, wełnianą czapkę nasuniętą na czoło, tak jakby chciała się pod nią schować. Właśnie tę dziewczynę parę lat temu okrzyknięto jedną z najbardziej uzdolnionych reżyserek teatralnych młodego pokolenia.

O "Pippi Pończoszance" Agnieszka Glińska mówi: - Ta zabawna historia ma drugie dno, bo opowiada o bardzo trudnym kompromisie między byciem sobą a byciem wśród ludzi.

Ona sama szczerze przyznaje, że od lat próbuje pogodzić w sobie te dwie postacie: dziecka i dorosłego. - Dzieci są takie nieschematyczne, a świat dorosłych jest rutynowy - dodaje.

Nigdy nie chciała być poukładana. Miała 17 lat i właśnie zmywała naczynia w kuchni, kiedy odwróciła się do siedzących przy stole rodziców i powiedziała: "Będę miała dwójkę dzieci, ale nigdy nie wyjdę za mąż". Śmiali się i żartowali: "Ciekawe, jak to zrobisz?".

Jednak zrobiła. Dziś jest mamą 14-letniego Franka i 5-letniej Janiny. Kiedy niedawno pytano ją o związek z Krzysztofem Stelmaszykiem, tatą jej córki, otwarcie mówiła: "Połączyła nas chemia, potem okazało się, że jestem w ciąży. Pewnie dziecko sprawiło, że razem zamieszkaliśmy, a co będzie dalej, zobaczymy". Żadnego lukrowania, próby stworzenia nawet przed samą sobą wizji idealnego życia, tak potrzebnego dorosłym. - Dążenie do stabilizacji jest otępiające. Życie powinno być ciągłą niespodzianką - twierdzi reżyserka. - Przeraża mnie, że ludzie w pewnym wieku myślą, że już wszystko wiedzą. Pytania: "Dlaczego", "Po co?" wydają się im wstydliwe albo niepotrzebne - dodaje. Właśnie wczoraj skończyła czytać cykl wywiadów ze znanymi lekarzami. - Każda z tych rozmów przekonała mnie, że tylko wtedy możemy robić coś dobrze, fajnie, jeśli pielęgnujemy naturalną skłonność do uczenia się.

Agnieszka śmieje się, że sama może nie tyle jest ciekawa świata, ile człowieka. Połowę dzieciństwa przeleżała w szpitalach. Do tej pory pamięta zapach unoszący się w korytarzach, imiona innych chorych dzieci, twarze pielęgniarek i lekarzy. Wtedy postanowiła, że też będzie w przyszłości lekarzem. - Skończyło się jednak nie na medycynie, ale na reżyserii. Tym sposobem analizuję nie ciało człowieka, lecz jego duszę - uśmiecha się. Stara się słuchać intuicji. Przeciętny dorosły myśli: "Tego nie wypada, tamtego nie wypada". Zaczęła się przyglądać, jak dziecko odbiera świat i jak to postrzeganie powoli się zmienia. Leniwa sobota. Glińska snuje się z rodziną po Ikei. Spośród tony pluszaków Janinka wybiera dużego szarego szczurka z długimi wąsami. "Zobacz, jaki śliczny", cieszy się dziewczynka i mocno przytula zabawkę. "Dobrze, kupimy go", mówi Agnieszka. Przez kilka tygodni szczurek jest ulubioną maskotką Janiny. Któregoś dnia widzi, że szczurek leży rzucony gdzieś w kąt. "Już go nie lubisz?", zdziwiona pyta córkę. Janinka odpowiada: "Zabrałam go do przedszkola, a pani mi powiedziała, że szczury są wstrętne i ona się ich strasznie brzydzi".

- Wstrząsnęło mną to zdanie - mówi Glińska. - Pomyślałam: "Ile rzeczy we mnie wmówiono, ile opinii, poglądów przyjęłam jako własne, bo bałam się, co ktoś pomyśli". Żartuje, że jej spontaniczne dziecko zostało zakrzyczane przez dorosłego. Przyznaje, że jest niepewna siebie. Ciągle ma co do swojej osoby jakieś wątpliwości. Ale przecież teraz obowiązuje amerykański styl życia: "Jest super, świetnie". W końcu pomyślała: "Nie będę tak żyła". Czasem wpada w sidła dorosłego. "Muszę uprać, uprasować, zrobić zakupy. Muszę gadać z Frankiem, czytać Janinie, wspierać Krzysztofa. Muszę biec". Więc biegnie, a kiedy jej wewnętrzny głos mówi: "Zaraz tego nie wytrzymasz", lekceważy go, powtarzając to nieszczęsne "muszę". W końcu wybucha. Kopie, krzyczy, mówi wiele złych i ostrych słów. - Ostatnim razem, kiedy poczułam, że jestem jak rozładowana bateria, zarezerwowałam bilet i poleciałam na dziesięć dni do Azji. Sama. Zachowałam się może egoistycznie, ale to tak naprawdę było też dobre dla mojej rodziny, bo wróciłam odmieniona, spokojna. Wie, że dziecka nie można pielęgnować w sobie bezkrytycznie. Nie znosi wiecznych Piotrusiów Panów, egoistów, którzy na nikogo nie zważają, a ich jedynym celem jest uleganie własnym zachciankom.

- Życie to ciągłe wybory. Czasem warto być dojrzałym, żeby następnego dnia móc spojrzeć w lustro - mówi.

Dlatego mniej w niej dziecięcego egoizmu pt. "To mnie ma być dobrze". Mniej nagłych ataków agresji, tupania nogą i mówienia: "Ja właśnie tak chcę". I umie już przyznać się sama przed sobą do lęku przed urzędami, sądami, nawet pocztą.

- Dopiero gdy dostaję kolejne wezwanie, w którym grożą mi już sądem, jestem w stanie wybrać się do urzędu. I to jedynie z kimś za rękę.

Ale walczy z emocjonalnym rozedrganiem. Jeszcze kilka lat temu, kiedy łapała gumę, w panice dzwoniła do Krzysztofa i pytała: "Co ja mam zrobić, co ja

mam zrobić?". Dziś z bezradnym dzieckiem czasem wygrywa dorosły, koła w samochodzie nie zmieni, ale już nie panikuje tak bardzo.

Wie, że dziecięca nadwrażliwość przeszkadza. A w każdym razie nie warto pokazywać jej każdemu.

- Koleżanka Krzysztofa, znana aktorka, opowiedziała, jak psychoterapeutka uczyła ją chronić się przed zbytnią otwartością, a co za tym idzie, możliwością zranienia jej. Radziła: "Codziennie przed wyjściem z domu wyobrażaj sobie, że zakładasz niewidzialny kombinezon, który chroni cię przed światem. Zapinaj się od stóp do głów i ściągaj go dopiero po powrocie". Sama wypróbowałam tę metodę i muszę przyznać, że naprawdę działa - mówi. - Najlepiej być takim człowiekiem jak Pippi po przemianach - śmieje się Agnieszka Glińska. - Zarówno z dorosłego, jak i z dziecka należy wydobywać w sobie tylko to, co dobre i potrzebne w życiu. To ideał, do którego warto dążyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji