Artykuły

Rok marginesu, czyli 12 miesięcy łódzkich teatrów

Z 2007 roku będę wspominał nie przedstawienia teatralne wykonane "po bożemu", ale parateatralne akcje. Nie na widowniach, ale w miejscach, które wcześniej teatru chyba nie widziały. Na przykład - w zoo - pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Koniec roku to dobry czas na podsumowania. Ale nie w teatrze - sceny działają sezonami, podzielonymi dwoma miesiącami letnich urlopów, które skutecznie wymazują z pamięci widzów to, co obejrzeli zimą i wiosną. Więc nie będę przypominał, co ostatnie 12 miesięcy przyniosło nam świetnego w łódzkich teatrach (w Jaraczu - "Brzydal" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, w Powszechnym - "Wesela w domu" w reżyserii Katarzyny Raduszyńskiej, w Muzycznym - "Być jak Callas" w reżyserii Tomasza Koniny, w Wielkim - "Opowieści Hoffmana" w reżyserii Giorgio Madii). Rzeczy są na afiszu, każdy może je zobaczyć. W zamian proponuję wspominki o tym, co - jak przystało na teatralne wydarzenia - umknęło bezpowrotnie. Najciekawsze rzeczy przyniósł margines. Po pierwsze: margines teatru jako fenomenu, granica, na której łączy się on z happeningiem. Po drugie: margines teatru jako budynku, czyli miejsca nieteatralne, jak stary browar, księgarnia i zoo.

Lubiłem uczestniczyć w Manewrach Patriotycznych, zabawie Stowarzyszenia Teatralnego Chorea, wymyślonej przez Pawła Passiniego, reżysera. Raz na ul. Piotrkowskiej spiskowcy wrzeszczeli w twarz przechodniom wyimki z "Kordiana". Drugi raz - mówili w Zoologu wiersze dla dzieci Jana Brzechwy i Juliana Tuwima. Nie zapomnę, jak zaskoczony gość zoo w niedzielne popołudnie meldował przez telefon "Jakaś dama czyta słoniowi bajki!".

Trzeci raz ciągnęli po ul. Piotrkowskiej "fortepian Szopena", prawdziwy, wznosząc okrzyki "Fortepiany na lawety, armaty do sal koncertowych" oraz żądając przywrócenia pisowni nazwiska "Chopin" przez "Sz". Przygodnie napotkani dębieli, odzwyczajeni przez pączkujące rzeźby-koszmarki Marcela Szytenchelma, że na głównej ulicy miasta może zdarzyć się coś z sensem. Absurdalne i niegłupie ingerencje w spokój Łodzi miały jedną wadę - tak szybko, jak wybuch zapał spiskowców, tak zgasł. Jesienią manewry zamilkły.

Czadowe zdarzenie przygotowała Natalia Korczakowska, reżyserka, w księgarni-kawiarni "mała litera". Roma Gąsiorowska, Aleksandra Konieczna i Maria Maj, aktorki stołecznego Teatru Rozmaitości, przeczytały tam ostatni epizod "Ulissesa" Jamesa Joyce'a, we trzy, jednocześnie, wcielając się w postać Molly Bloom. Tekst był partyturą, z naniesionymi muzycznymi oznaczeniami, które pomagały aktorkom uporządkować chaos strumienia świadomości na pół śpiącej bohaterki. Głos stał się instrumentem: tekst płynął szybko i wolno, głośno i cicho, solo i w tercecie.

A najwspanialszą chwilą był fragment, w którym reżyserka posłużyła się także techniką suflerów. Konieczna i Maj podpowiadały tekst Gąsiorowskiej, która odłożyła swój egzemplarz na bok i z sekundowym przesunięciem powtarzała słowa. Miała tylko ułamek sekundy na szkicową interpretację. Reagowała emocjonalnie - bez przygotowania. Jednak nie na to, co działo się w fikcyjnej sypialni Molly po godz. 2 nad ranem 17 czerwca 1904 roku. Tylko na to, co działo się w księgarni mała litera po godz. 18 po południu 29 czerwca 2007 roku. To był prawdziwy strumień świadomości. Ale niestety jednorazowy, nie powtórzony.

Najciekawszy spektakl 2007 roku widziałem w Skierniewicach, w zrujnowanej sali skierniewickiego browaru, gdzie schodziło się po zaimprowizowanych schodkach. Tam w surowym betonie, wśród zardzewiałych rur i sterczących kabli, ma brudnej ścianie wisiał afisz z akrobatką i napisem "Cyrk Polski". Autentyczny. Trudno o lepszą scenografię patriotycznego i punkowego zarazem monodramu. Robek Paluchosky, szef offowego Teatru Realistycznego w spektaklu "MC Gyver Paluchosky & end" [na zdjęciu], montuje na podłodze buraczysko. Z tekturowych pudeł po pizzy wyjmuje plastikowe, biało-czerwone sześciany i wciska w nie sztuczne liście krotona. Na polskim polu trwa wojna warzyw okopowych rosnących z prawej strony z tymi z lewej, zwolenników z przeciwnikami, zupy z drugim daniem. Robek kpi, lecz na końcu ze spokojem dodaje: "Kocham ten kraj". Zazdroszczę mu tej pewności oraz odwagi. Nie tylko ja. Paluchosky wygrał Łódzkie Spotkania Teatralne 2007, nie mając żadnej konkurencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji