Artykuły

Trzeba, niestety, z żywymi naprzód iść

Będąc nieutuloną w żalu sierotą po kulturze epoki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, nie śledzę już współczesnych wydarzeń w tej dziedzinie z tak namiętną pasją, jak kiedyś. Powody są zasadniczo dwa Po pierwsze, uważam - i naprawdę nie robię sobie kpin - że tamte czasy owocowały o wiele ciekawszymi zjawiskami niż dzisiejsze. Po drugie, najzwyczajniej klimat kulturalny był wtedy nieporównanie ciekawszy - pisze Krzysztof Lubczyński podsumowując kulturalny rok 2007.

W Świętego Szczepana obejrzałem w TVP Kultura ,.Kobrę" z początku lat 70., zatytułowaną "Kto zabił Świętego Mikołaja?". Akurat ta konkretna "Kobra" była średnia i nie umywała się do najlepszych realizacji, takich choćby jak "Szal" czy "Antofagasta umrze o północy", ale i to wystarczyło, żeby dostąpiła emisji w kulturalnej stacji dla elitarnych odbiorców.

Tymczasem dziś większość realizowanych obecnie spektakli Teatru Telewizji do emisji w kulturalnym programie się nie nadaje, a co najwyżej do pokazania w porze największej oglądalności, w jednym rzędzie z serialami rodzinnymi. Czyż choćby ten jeden drobny fakt nie daje wyobrażenia o zjeździe w dół, jakiego w ciągu tych kilkunastu lat doświadczyliśmy w sferze kultury? Przy okazji owego zabitego Mikołaja, można było w owym czarno-białym spektaklu zobaczyć grono popularnych aktorek i aktorów. Wśród nich trzech panów, którzy dopóki nie doznali nawiedzenia przez ducha świętej "Solidarności" i nie poszybowali do krainy narodowej misji i kabotynizmu, byli nie tylko dobrymi profesjonalistami, ale także normalnymi klawymi chłopakami, ceniącymi uroki życia, co wręcz bije z ich młodszych o ponad 30 lat fizjonomii

Ale przecież kończy się kolejny tzw. rok kulturalny i mimo wszystko nie wypada ograniczyć się do "Kobry" z czasów ' wczesnego Gierka jako jedynego godnego uwagi zjawiska kulturalnego. Inna sprawą że będąc nieutuloną w żalu sierotą po kulturze epoki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, nie śledzę już współczesnych wydarzeń w tej dziedzinie z tak namiętną pasją, jak kiedyś.

Powody są zasadniczo dwa Po pierwsze, uważam - i naprawdę nie robię sobie kpin, jak z tą "Kobrą" - że tamte czasy owocowały o wiele ciekawszymi zjawiskami niż dzisiejsze. Po drugie, najzwyczajniej klimat kulturalny był wtedy nieporównanie ciekawszy. Kino polskie, by zacząć od najważniejszej ze sztuk, dawało - i to co rok prorok - takie premiery, jak "Wesele" czy "Ziemia Obiecana" Wajdy, "Potop" Hofmana, "Sanatorium pod Klepsydrą" Hasa, czy "Trzecia część nocy" Żuławskiego. Co rok szło do kin co najmniej jedno, a czasem dwa arcydzieła, przy czym ograniczam się tylko do pierwszej połowy lat 70.

Na scenach warszawskich i nie tylko brylowali ku rozkoszy widzów Holoubek, Łapicki, Trela, Nowicki, Zapasiewicz, Englert, Walczewski, Fronczewski, Wardejn i dziesiątki, dziesiątki innych, nie mniej znakomitych. W literaturze działali Iwaszkiewicz, Brandysowie, Czeszko, Parnicki, o literaturze pisał Sadkowski.. Łzy się w oczach szklą, ale trzeba je otrzeć i wrócić do teraźniejszości, bo jak pisał Adam Asnyk, "trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe". Jak mus, to mus.

No więc co do kina, to pozostaję przy przekonaniu, że najlepszym tegorocznym dziełem polskiej kinematografii był "Katyń" Andrzeja Wajdy, nie tyle może nawet ze względu na tematykę, lecz dlatego, że powiało od tego filmu dużym kinem. Był to nienajgorszy, choć po prawdzie też i nie wspanialszy niż kilka dawnych realizacji, kawałek prawdziwego Wajdy. Nagrodzone w Gdyni najwyższym laurem Złotych Lwów "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego to film zrobiony profesjonalnie, z talentem nawet, ale - muszę to powiedzieć, choć bardzo mi z tego powodu przykro - nie jest to kino ani wielkie, ani nawiązujące do najlepszych polskich tradycji w dziedzinie kmematografii. Bo do wielkości nie wystarczy tylko talent i zawodowstwo. Potrzeba też ducha wyrastającego ponad poziomy, jakiegoś szerokiego oddechu, którego młodemu pokoleniu polskich reżyserów po prostu jakoś brakuje.

Tak zwany honor literatury polskiej ocali, moim zdaniem, dwaj pisarze: wściekle prawicowy kaczysta, ale bajecznie utalentowany autor Jarosław Marek Rymkiewicz ze swoim rozkosznym (w lekturze) "Wieszaniem" i wspaniały mistrz prozy epickiej, oryginalny spadkobierca jej najlepszych polskich tradycji od "Przypadków Mikołaja Doświadczyńskiego" po Jarosława Iwaszkiewicza, czyli Wiesław Myśliwski ze swoim "Traktatem o łuskaniu fasoli".

Z Teatru Telewizji niestety nic szczególnego mi w pamięci nie utkwiło, natomiast w teatrze żywym bardzo udary się: Krzysztofowi Zaleskiemu, "Wagon" [na zdjęciu] M. Nowakowskiego w Teatrze Współczesnym, Izabelli Cywińskiej "Czarownice z Salem" A. Millera oraz - jednak - Janowi Klacie "Szewcy u bram" wg Witkacego. O muzyce i plastyce się nie wypowiadam, bo słabo się na nich znam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji