Artykuły

Wybieg, lustro i grób

"Opowieści Hoffmana" w reż. Giorgia Madii w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Na moment przed katastrofą premiery "Opowieści Hoffmanna" reżyser Giorgio Madia zmienił klęskę w zwycięstwo. Zabrakło odtwórcy głównej roli - więc z marszu wystąpił sam. To potrafią tylko wielcy artyści.

Podczas sobotniej premiery wrażeń nie zabrakło. Tytułową partię miał śpiewać Krzysztof Bednarek, ale kilka dni przed spektaklem wręczył dyrekcji zwolnienie lekarskie. Ireneusz Jakubowski, mający kreować Hoffmanna w niedzielę, rozchorował się w ostatniej chwili. Gorączkowe poszukiwania odtwórcy głównej roli w ponad trzygodzinnym widowisku trwały do czwartku wieczór, gdy na próbie zjawił się Paweł Wunder. Reżyser Giorgio Madia zdążył wprowadzić go tylko w inscenizację prologu. Sam więc wystąpił jako alter ego Hoffmanna w trzech aktach, pantomimicznie zastępując śpiewaka. Wunder śpiewał, stojąc na proscenium z tekstem w ręku, walnie przyczyniając się swą interpretacją a vista do finałowej owacji na stojąco.

Brawura zdziałała cuda. Niezaplanowane podwojenie bohatera nie tylko nie zepsuło drobiazgowej, próbowanej sześć tygodni inscenizacji. Przeciwnie: widoczna cały czas rama narracyjna uspójniała libretto opery Jacquesa Offenbacha. W końcu to "Opowieści Hoffmanna", w których tytułowy bohater, spity ponczem, zwierza się z trzech miłości: do lalki, do prostytutki, do artystki. Choć goście z knajpy Luthera wiedzą, że idzie mu o jedną Stellę.

Bywa, że trzy kochanki Hoffmanna wykonuje jedna śpiewaczka. Madia i scenograf Bruno Schwengl każdy z miłosnych dramatów podporządkowali zupełnie innemu metaforycznemu obrazowi. Pierwszy akt, zaskakująco, okazał się wizytą na gali mody, podczas której Spalanzani (Krzysztof Dyttus komicznie upozowany na Karla Lagerfelda) wydaje pod zachwyt świata swe dzieło: Olympię, androidkę sterowaną pilotem. Trick demaskuje oszukany przezeń Coppelius (Robert Ulatowski powiewający peleryną czarnego charakteru), pokazując zebranym lodówki z wypreparowanymi do transplantacji głowami i nogami, podrygującymi w offenbachowski takt. Zanim blamaż Hoffmanna, który zakochał się w robocicy, okryją salwy śmiechu, Joanna Woś, wnoszona i wynoszona ze sceny jak sztywny manekin, wykonuje piosenkę Olympii. Kunszt wokalny przechodzi tu w układ choreograficzny, w którym kończyny, korpus, biust zaczynają funkcjonować osobno. To jest piosenka aktorska - majstersztyk.

Drugi obraz to uczucie Hoffmanna do weneckiej kurtyzany Giulietty (Monika Cichocka). Wenecja to obrotowa estrada, opływana przez gondole, na której jak kolejne wyspy - wyspy zmysłowości - poukładane są srebrne poduszki. Nad wszystkim zaś zawisa ogromna tafla weneckiego lustra, które multiplikując rozkosz, odbiera Hoffmannowi twarz.

Jednak pomysł z ostatniej części przebija wszystko. Widzom ukazuje się pokój-klitka trzeciej ukochanej Hoffmanna, śpiewaczki Antonii (Dorota Wójcik w świetnej dyspozycji wokalnej) - pokój oglądany z góry! Klaustrofobiczna dziupla, bez reszty zajęta przez fortepian, spod którego wypełza dr Miracle o manierach Ojca Chrzestnego (Andrzej Niemierowicz). Doktor wywołuje ducha matki Antonii, pochowanej pod klapą fortepianu, w trumnie jego pudła; zjawa wymusza na Antonii śpiew, choć zagraża on życiu kobiety. Antonia kona śpiewając, a pokój staje się gotowym dołem na grób. Pomysły inscenizacyjne wieńczy bajkowe zakończenie epilogu. Towarzysz Hoffmanna, Nicklausse odsłania sfrustrowanemu przyjacielowi swe kobiece oblicze Bernadetty Grabias i - miłość.

"Opowieści Hoffmanna" w reżyserii Madii to teatr muzyczny z drobiazgowo przemyślaną inscenizacją. Która korci, by sprawdzić, jak spektakl zadziała z Bednarkiem czy Jakubowskim śpiewającym Hoffmanna wewnątrz fantastycznego świata własnych opowieści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji