"Ślub", który nie mógł się odbyć
Cóż za rozczarowanie?! Długo oczekiwany "Ślub" w końcu nie dochodzi do skutku; Henryki się rozmyślił, odechciało mu się - twierdzi Gombrowicz. Można mu wierzyć. Tak bywa u nas. A przecież wszystko przemawiało za tym, że małżeństwo będzie szczęśliwe!
Może to tylko uchybienie formalne. Niedopełnienie Formy, jak Pisze Gombrowicz. Bo pan Bóg pobłogosławił z góry. Oglądając przedstawienie w Teatrze Dramatycznym ogarnia człowieka smętna satysfakcja: ojciec gdzieś tam w świecie całe lata, a tu w kraju tyle nieślubnych dzieci. Gdy Henryk odprawia ceremonię kreowania ojca na króla - kłania się "Paternoster" Helmuta Kajzara; w innym miejscu - ..... wszystko za mordę, zmuszę tych bydlaków, żeby wytworzyli wszystko, co mnie się zechce: a gdy już dostatecznie napompują mnie potęgą i majestatem, dam sobie ślub. A jeśliby to było śmieszne, to ja śmieszność też wezmę za mordę" - to jakby "Tango" w pigułce; gdzie gdzie indziej znów na myśl przychodzi Łubieński i jego "Zegary"; wykraczając trochę poza sam obrządek widać już Grochowiaka z jego "Chłopcami". Potomstwo wcale liczne, a przy tym udane.
Próżny żal. Bo poza synami naturalnymi w kraju pełno powinowatych w świecie. Pomyśleć: "Ślub" powstał w 1946 roku, Ionesco odezwał się dopiero w dziesięć lat później. O ile przy tym Gombrowicz pojemniejszy myślowo, o ile bardziej "realistyczny"?! Nie lamentuje, jak Ionesco, że nie możemy się porozumieć. Powiada, że przerósł nas konwenans, ceremoniał, poza, że przerosło nas słowo. "Każdy mówi nie to co chce powiedzieć, lecz to co wypada. Słowa zdradziecko łączą się za plecami i to nie my mówimy słowa, lecz słowa nas mówią" - stwierdza Henryk.
Takich cytatów można by sypnąć całą wiązkę. Więcej - oglądając "Ślub" doznaje się uczucia, że składa się z samych "cytatów", jak - nie lękam się porównania - "Hamlet". Cytaty z Gombrowicza zaczęły dopiero funkcjonować w kulturze. I wywołują inne skojarzenia. Ma się uczucie, że wszystko co oglądamy na scenie jest nam w jakiś sposób znane. Nie tylko z teatru, jak świadczy liczne potomstwo i różna powinowactwa. Również z życia, jeśli wolno rozróżnienie między życiem a teatrem czynić. Bo w sumie "Ślub" jest sztuką "realistyczną". Stopień deformacji nie może ani tego ukryć, ani zatrzeć. Nie jest to artystyczne przekształcenie konkretnych wydarzeń, daremnie szukać tam klucza czy aluzji do osób. To nie kabaret. Jest to sztuka o procesach, toczących się we współczesnym świecie. I toczących ten świat. W rozmowie z Władziem, towarzyszem niedoli, postacią absolutnie realistyczną, nie ze snu i nie wywołaną przez majaki mówi Henryk: "I cóż z tego, że jestem zdrowy, jeżeli moje czyny są chore... Ale ci, którzy zmuszali mnie do tego szaleństwa, również byli zdrowi... I rozsądni... I rozważni... Tyle zdrowia, a tak chore postępowanie!"
Nie ma sensu próba streszczenia "Ślubu". Fabułka nie jest ważna. Jest to sen żołnierza polskiego na obczyźnie, któremu się marzy powrót do domu. Ukazuje mu się dom jego rodzinny w kraju, przemieniony w karczmę. Ojciec jest karczmarzem. Mania, służąca do wszystkiego, podszczypywana
przez pijanych gości to jakby dawna jego narzeczona. Wszystko jest spodlone. W Henryku narasta więc pragnienie wzniosłości. Gdy Pijak drwiąc mówi o ojcu i- karczmarzu "nietykalny" - Henrykowi przychodzi na myśl, że istotnie trzeba ojca uczynić nietykalnym. Kreuje go więc na króla. Królewskość ojca pozwoli Henrykowi wziąć ślub, przywrócić godność dziewce karczemnej, uczynić ją "czystą". Gdy zjawia się biskup, by dokonać ceremoniału - Henryka zaczynają ogarniać wątpliwości. Widzi w tym głupotę, nonsens sennych majaków. Pijana hałastra zamienia się w dwór z ambasadorami, kanclerzami, dostojnikami, rozpoczyna intrygi. Pijak - Ambasador namawia Henryka, by objął tron, zrzucając z niego ojca. Wszak cały ceremoniał, cała hierarchia to przesąd, wytworzony przez ludzi. "Wierzyć w jakiś raz na zawsze ustalony kodeks moralności i przyzwoitości? Między nami mówiąc - powiada Pijak - Ambasador do Henryka - człowiek nowoczesny niepomiernie bardziej giętkim być musi, człowiek nowoczesny wie, iż nie ma nic stałego, nic absolutnego, a wszystko w każdej chwili stwarza się,... stwarza się między ludźmi...". Stąd już krok tylko do nowego układu, w którym decydować będzie tylko jego własna, Henryka wola. "Wszystko za mordę!" Teraz Henryk sam udzieli sobie ślubu. Już nie potrzebuje sankcji społecznej. Ustala własny ceremoniał, który wymaga ofiary krwi. Dlatego domaga się od Władzia, swego naiwnego, prostodusznego towarzysza niedoli, by się dla niego poświęcił. Ta ofiara jest konieczna, bo równocześnie zmaże ostatecznie podejrzenie, że Mańkę łączyło coś z innymi. I Władzio się zabija. Wtedy Henrykowi odchodzi ochota, cofa się w przerażeniu przed swym czynem.
Ile tu problemów w zarodku, problemów ledwo zaznaczonych?! A przy tym jest to widowisko śmieszne, zabawne w swojej warstwie zewnętrznej. Dopiero w trakcie procesu "stwarzania się" nowych układów, norm, czy schematów - widz czuje się zaatakowany w swojej świadomości, zaniepokojony. I ten niepokój go już nie opuści.
Przedstawienie "Ślubu" jest chyba najdojrzalszym artystycznie dziełem Jerzego Jarockiego. Prawda jest, że przymierzał się do utworu kilka razy: w 1960 roku zrealizował go po raz pierwszy na scenie gliwickiego teatru studenckiego STG, później wrócił do tematu w zurychskim Schauspielhaus. Myślę, że obecne przedstawienie jest najdoskonalsze. Jego suwerenność formalna czyni ze "Ślubu" wielkie, dzieło sztuki teatru. Płynność z jaką się zmienia krajobraz - kadłub samolotu w hangarze, przemieniający się w karczmę, by później stać się salą tronową (piękny projekt Krystyny Zachwatowicz) - harmonizuje z płynnością przemian aktorskich: Piotr Fronczewski jest żołnierzem na obczyźnie, któremu się marzy powrót, włącza się w owe marzenia, by równocześnie trzeźwo je komentować, z całą świadomością oceniać i znów włączać się w grę wyobraźni. Jest to - uwzględniając nie tylko rozmiary roli - wielka kreacja młodego aktora. To nic, że chwilami "bije go" Pijak - Zbigniew Zapasiewicz. Pijakowi łatwiej, jest totalnie przeciw. Henryk próbuje przecież konstruować program pozytywny i równocześnie oceniać swoje i innych zachowania. Wreszcie Ojciec Józefa Nowaka - skondensowana postać rodem ze "starej" Polski, która chce znaleźć miejsce we współczesności.
Ale wszystkie te próby są z góry skazane na przegraną.
"Wszyscy udają siebie samych... i kłamią, żeby prawdę powiedzieć... To nawet zabawne!" - Jak w życiu. Tylko że rzadko miewamy ochotę przyznać się do tego.