Artykuły

Wsi niewesoła

Spektakl Łukasza Kosa jest powolny i niepokojący - jak staranne rozdrapywanie świeżego strupa na ramieniu. To pozorne "niedzianie się" w chwilach długiego milczenia na scenie jest intrygujące i tajemnicze, a po nim następuje gwałtowne wyrzucenie tekstu i awantura - o "Klątwie" w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Jeleniogórskim pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Wsi spokojna, wsi wesoła... nie tym razem. Właśnie nastąpiła kulminacja lata, a wraz z tym wzrasta niepokój. Na suchych, drewnianych paletach wypełniających scenę siedzi społeczeństwo kategorii B, czekające na jakąś decyzję z góry - na deszcz. To zbędny, bezużyteczny i zmęczony lumpenproletariat, który nie ma ochoty na rozmowy. Ten Lumpenproletariat wygląda w swoich łaszkach beznadziejnie i śmierdząco. Państwo socjalne tutaj nie zagląda. Razem ze swoją wsią jej mieszkańcy zostali jakby wrzuceni, na wierzchołek stromej góry, z której właśnie się staczają.

Spędzenie letniego urlopu w takim miejscu byłoby karą za wszystkie lata pracy. Mieszkańcy tutaj raczej nie siedzą w domach, tylko cały czas na zewnątrz. Widać jedynie łóżko Księdza (Andrzej Kępiński) i stojącą antenę satelitarną - jak to na plebani. Każdy jest jakoś skarłowaciały, nieprzystający do świata wykreowanego przez uliczny billboard. Nie są to ludzie, którzy kiedyś byli wysoko i nagle spadli - oni chyba nawet nie zdążyli niczego ważnego osiągnąć, tak więc konsumują plotki i jad, który sami z siebie wyrzucają.

Turysta, który wejdzie do takiej wsi, nie będzie miał się gdzie schronić. Scenograf Thomas Harzem stworzył drewnianą, wypełnioną towarowymi paletami i przez to suchą na pieprz przestrzeń. Wyjątkiem jest świecący czasem na czerwono ogromny krzyż, stojący na podeście biegnącym przez środek całej widowni. To jeden z tych poświęconych, milenijnych krzyży, które stoją na rogatkach miast, z których po północy zdruzgotani rzucają się z miłości. Widząc scenografię, łapiemy się w pewnym momencie na tym, że jest przed nami otwiera się ogromna przestrzeń. Pomysł na to, że każdy z aktorów ma mikroport, wzmacnia ten efekt - najpierw jakby oddalone od siebie na kilometry dialogi stojących blisko siebie osób, po czym słyszymy każdy wdech i wydech, zmęczenie i organiczny spazm. Jak w przerażającej scenie, gdy wszyscy za wyjątkiem Młodej (Joanna Niemirska), która ubrana w ślubną suknię poszła już na stos z dziećmi-lalkami, tańczą gwałtownie, cali rozedrgani i gdyby tylko mogli, to rozszarpaliby samych siebie - taka radość na zaciśniętych zębach.

Na samym końcu drewnianej sceny jest kamera, a za nią obraz wszystkich sytuacji dziejących się na scenie, stanowiący koniec jak i nieskończoność tego obszaru - na ścianie w głębi sceny widzimy odchodzącą w dal Matkę Księdza (świetna rola Iwony Lach). Mamy wtedy poczucie głębi, ale przy zapalonym krzyżu czujemy się jak w klamrze, uwięzieni. Rozświetlony krzyż na końcu widowni i jego odbicie w głębi sceny. Klątwa.

Spektakl Łukasza Kosa jest powolny i niepokojący - jak staranne rozdrapywanie świeżego strupa na ramieniu. To pozorne "niedzianie się" w chwilach długiego milczenia na scenie jest intrygujące i tajemnicze, a po nim następuje gwałtowne wyrzucenie tekstu i awantura. Słychać dziwną muzykę, uwięzione gdzieś dźwięki, o których zapomniano. Całość jest wręcz idealnym tłem dla pokazania gnicia więzi społecznych i międzyludzkich. Przedstawienie Kosa rozpoczyna dopiero swoją przygodę, ale już wiadomo, że pokazany nam świat jest piekielnie nieprzyjemny, zły i ciągle obecny gdzieś obok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji