Artykuły

Poczwórnie urodzony

- Bardzo szybko znudziłaby mnie grana latami jedna postać. Poza tym serial to dość powierzchowny rodzaj produkcji. Bez wgłębiania się w materię czy złożoność psychiczną postaci. To młyn, który miele byle jak - mówi KRZYSZTOF KOLBERGER, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Jest pan jednym z nielicznych znanych polskich aktorów, którzy nie pojawiają się w tasiemcowych serialach, sitcomach i reklamach. Dlaczego?

- Dla wielu koleżanek, kolegów jest to możliwość wystartowania w zawodzie, dla innych możliwość powrotu do zawodu. Ja to rozumiem, ale na szczęście satysfakcję czerpię z innych rzeczy. Radzę sobie także finansowo. Nie było takiego momentu, żebym musiał to robić. Bardzo szybko znudziłaby mnie grana latami jedna postać. Poza tym serial to dość powierzchowny rodzaj produkcji. Bez wgłębiania się w materię czy złożoność psychiczną postaci. To młyn, który miele byle jak.

Jak pan znosi takie oznaki popularności?

- Bardzo się cieszę, że ktoś w ogóle chce się ze mną jeszcze spotkać, przyjść na sztukę czy obejrzeć film, w którym gram. Czuję, że jestem potrzebny. Odbieram to również jako dowody wsparcia.

W spektaklu, w którym pan zagrał w Gorzowie, pojawiła się trumna. A przecież jeden z przesądów teatralnych mówi, że to najgorsza wróżba dla spektaklu i aktora.

- No cóż, jest to z desek zbita skrzynka, która czeka każdego z nas (śmiech). Jesteśmy aktorami i musimy grać różne rzeczy: morderców, szefów mafii, zakochanych. Mnie akurat przyszło grać ducha, kogoś, kto w trumnie czuje się jak u siebie (śmiech).

A to nie są trochę upiorne żarty?

- Lepiej żartować, niż się smucić.

Nie jest tajemnicą, że od pewnego czasu ciężko pan choruje. Czy takie doświadczenie zmienia podejście do trudnego zawodu, jakim jest aktorstwo?

- No cóż, najważniejsze w aktorstwie jest zdrowie. Kiedy go zabrakło, nagle okazało się, jak ono jest istotne, szczególnie w tym zawodzie, który wymaga zarówno fizycznego, jak i psychicznego wysiłku. Nie ukrywam, że to przedstawienie ("Kocham O'Keeffe", czyli opowieść o trudnej miłości Georgii O'Keeffe i Alfreda Stieglitza - red.) psychicznie i fizycznie dużo mnie kosztuje. Ale też daje dużo energii i chęci życia. Godzinę czy półtorej po przedstawieniu padam z sił i muszę zregenerować tę utratę energii. A z drugiej strony jest to także niezwykła mobilizacja organizmu. Mam poczucie, że jest to obrona przed chorobą. Taka sztuczka, a może po prostu cud.

Mówią o panu, że jest pan poczwórnie narodzony. Co to znaczy?

- Pierwszy raz się urodziłem w Gdańsku w 1950 r. Drugi raz się narodziłem po pierwszej operacji usunięcia nowotworu w 1999 r. Dwa i pół roku temu były trzecie moje narodziny, a półtora roku temu czwarte, każde odbywa się po kolejnych operacjach. I właściwie za każdym razem lekarze nie dawali mi żadnej szansy. Okazuje się jednak, że te parę procent szansy za każdym razem wykorzystuję. Wciąż mam poczucie, że ktoś kolejny raz darował mi następny etap życia. Dlatego właśnie inaczej patrzę na zawód, swoje w nim miejsce. I to też jest odpowiedź, dlaczego nie gram w pewnych przedsięwzięciach. Uważam, że skoro coś zostało mi darowane, to muszę się tym dzielić. Albo też spłacić dług, który gdzieś zaciągnąłem. Moje losy przypadkowo lub nie związały się z osobą Jana Pawła II. Choroba kolejny raz odkryła się w Watykanie, w czasie jego pogrzebu. Potem przeczytałem pierwszy raz publicznie w telewizji testament papieża. Zacząłem być trochę z tymi tematami kojarzony. Podkładałem głos w amerykańskim filmie o Janie Pawle II pod jego postać.

Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?

- W Krakowie zrobiłem spektakl o Jamesie Joyce'ie, jego córce Łucji i ich spotkaniu z Samuelem Beckettem. 20 listopada zacząłem pracę w Poznaniu. Musiałem się tam przenieść niemal z całym dobytkiem, co stwarza dodatkowe kłopoty. Muszę bowiem żyć w określonym rytmie narzuconym przez zdrowie. W wielkopolskim Teatrze Wielkim zaczynam próby do przedstawienia na podstawie "Henryka VI na łowach" Wojciecha Bogusławskiego. Tekst uwspółcześnił Wojciech Młynarski, muzykę Karol Kurpiński. Będę to reżyserował.

Dziękuję.

Krzysztof Kolberger. Urodzony w 1950 r. w Gdańsku, absolwent warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, m.in. "Katyniu", "Panu Tadeuszu", "W pustyni i w puszczy", "Modrzejewskiej". Wystąpił także w wielu spektaklach teatralnych pod kierunkiem najwybitniejszych reżyserów. Od lat walczy z nowotworem, najpierw nerki, potem wątroby. Ma dorosłą córkę Julię. W Gorzowie zagrał w ramach XXIV Spotkań Teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji