Artykuły

Moja prawdziwa historia, część 1

Zmieniłem jeszcze parę szkół i tylko jedna rzecz była stała - Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej. Prowadziła go pani Wanda Kanionowa. To ona była moją pierwszą profesorką od tańca, śpiewu, gry aktorskiej, recytacji. Gdyby nie ona, do końca życia byłbym człowiekiem, który żałuje, że nie robi tego, co naprawdę lubi - pisze BOHDAN ŁAZUKA w Dzienniku.

Jako dziecko pasał krowy, jako dorosły miał cztery żony i niezliczone romanse. Był prawdziwym królem życia. W najbliższych wydaniach "Faktu" czytelnicy będą mogli poznać nieznane oblicze tego piosenkarza i aktora. "Na Śląsku spotkałem dziewczynę, z którą straciłem cnotę" - pisze w pierwszym odcinku Bohdan Łazuka.

Kiedy opowiadam, że jako dziecko pasałem krowy, wszyscy się śmieją. "Akurat" - słyszę dokoła - "ty, ziemiańskie dziecko i pasanie krów!" A jednak to prawda. Miałem wówczas kilka lat. Były to lata wojny (ja się urodziłem w roku 1938), kiedy po raz pierwszy zabrał mnie na pastwisko wujek Feliks. Dlaczego to robił? Pewnie się nudził.

Moja rodzina nawet podczas wojny aż tak nie zbiedniała, by wysyłać mnie do pracy w charakterze parobka. Bo moja rodzina była ziemiańska. Mieliśmy 150 ha ziemi, dwa domy. Mieszkaliśmy w Dąbrowicy, która dziś jest przedmieściem Lublina. Byłem jedynakiem, rodzina mnie rozpieszczała. Dreptałem po całym domu i pytałem: "Kto tu lądzi?" - czyli kto tu rządzi, i od razu sobie odpowiadałem: "Bobo lądzi!". Do tego jeszcze waliłem pięścią w stół...

I tak mi już zostało na całe życie.

Kiedy byłem nastolatkiem, interesowało mnie wszystko - z wyjątkiem nauki. Matka załamywała nade mną ręce (rodzice wtedy byli już rozwiedzeni, i to ona mnie wychowywała) i przenosiła mnie z jednej szkoły do drugiej. Zaliczyłem chyba wszystkie lubelskie szkoły średnie.

Technikum budowlane musiałem opuścić, gdyż to, czego tam uczyli, kompletnie mnie nie interesowało. Ale dobrze się stało. Gdybym wznosił domy, na pewno by się one poprzewracały. Mama przeniosła mnie do technikum kulturalno-oświatowego, gdzie najważniejsze dla mnie było to, że tam się roiło od ładnych dziewczyn. Zmieniłem jeszcze parę szkół i tylko jedna rzecz była stała - Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Lubelskiej.

Prowadziła go pani Wanda Kanionowa. To ona była moją pierwszą profesorką od tańca, śpiewu, gry aktorskiej, recytacji. Gdyby nie ona, do końca życia byłbym człowiekiem, który żałuje, że nie robi tego, co naprawdę lubi.

Ale wracajmy do lat 50. Podrosłem, widziałem, że mamie jest ciężko. Od kiedy wyprowadziła się od ojca, zawsze mieszkaliśmy gdzieś kątem. I choć z ojcem miałem świetny kontakt, po wojnie on też klepał biedę i niewiele mógł mi pomóc.

A mama wypruwała sobie żyły. Harowała do upadłego. Kiedyś żona przy mężu, musiała się samodzielnie utrzymać.

Były to lata 50., powstawały hufce pracy dla młodzieży. Zaciągnąć się do nich było bardzo prosto. Szło się na dworzec i dostawało bilet. W tajemnicy przed mamą pojechałem do Katowic, by pracować w kopalni. Miałem 17 lat.

Ale taki wyjazd za jej plecami to była młodzieńcza głupota. Nie myślałem o tym, że ona się o mnie zamartwia, oczy wypłakuje. W końcu jednak sumienie mnie ruszyło. Nie było wtedy telefonów po domach, wiec napisałem do matki list. Matka nie robiła mi wyrzutów, ale do dzisiaj mnie gryzie, gdy o tym pomyślę. Ale wtedy pracowałem, zarabiałem, żyłem, jak chciałem. Czułem się dorosły. I tam właśnie, na Śląsku, spotkałem dziewczynę, z którą straciłem cnotę

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji