Artykuły

Czarne i białe

"Czarownice z Salem" w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Historii opowiedzianej w dramacie Arthura Millera nikomu nie trzeba "przedstawiać: znana jest z filmu i licznych inscenizacji. W spektaklu Cywińskiej wątki obyczajowe zostały zepchnięte na drugi plan. Reżyserka skupiła się na scenach ukazujących sam mechanizm "polowania na czarownice" gdzie system prowokacji i zastraszania, żywiący się z jednej strony obłudą bądź autentycznym fanatyzmem oprawców, z drugiej - lękiem lub ciemnotą ofiar, prowadzi do tragedii.

Zasługą Millera jest to, że ukazany przez niego mechanizm sprawdza się nie tylko w XVII w. czy w Ameryce doby McCarthy ego, ale i dzisiaj. Intencją Cywińskiej było wydobycie uniwersalnego charakteru historii. Służyć ma temu prostota inscenizacji. Za niemal całą scenografię wystarcza naga szara ściana z cegieł zamykająca scenę Teatru Powszechnego. Kostiumy, utrzymane w bieli i czerni, są tylko delikatnie stylizowane. Ponad rzędami widowni poprowadzony jest długi, wąski podest dla aktorów; na scenie, po dwóch stronach, umieszczone są ławki, na których zasiadają widzowie. Sygnał jest czytelny: spektakl nie ma zamiaru czarować teatralnymi cudami, ale oczekuje od nas krytycznego, analitycznego współudziału.

Na mnie jednak podziałało to od razu odstraszająco. Nie tylko dlatego, że podobne chwyty teatralne - już dobrze sprawdzone - nie potęgują zainteresowania, ale przeciwnie: budują dystans. Także dlatego, że szlachetna prostota inscenizacyjnej oprawy głośno zapowiadała, że przedstawienie będzie miało swój ciężar, odpowiedni dla ważnego tematu i poważnych intencji - co naturalnie zawsze wzbudza podejrzliwość. Jak się okazało - tym razem uzasadnioną.

Spektakl broni się jeszcze w tych kilku miejscach, gdzie przyjmuje kształt statycznej konwersacji. Na przykład sekwencja na zapleczu sali sądowej: ustawieni wokół stołu aktorzy wymieniają argumenty. Siedzimy z uwagą: kolejne głosy ścierają się ze sobą, a szala zwycięstwa długo drży, nim ostatecznie przechyli się na jedną ze stron. To nie tyle walka charakterów i emocji, ile mniej lub bardziej racjonalnych "za" i "przeciw", a umiarkowana wstrzemięźliwość, z jaką grają aktorzy, wydaje się konsekwentnym wypełnieniem inscenizacyjnych obietnic.

Podobne sceny należą jednak do rzadkości. Zasadniczo spektakl posługuje się językiem, w którym nie ma miejsca na umiar i niuanse. Bohaterami targają skrajne emocje: namiętność znajduje wyraz w spazmatycznym tarzaniu się po podłodze. Szaleństwo - w dzikim tańcu na łóżku. Rozpacz - w panicznym krzyku i obłędnej szamotaninie po scenie. Wszystko zagrane ze śmiertelną powagą, która tylko wyostrza karykaturalną naiwność teatralnych obrazów. Plus monotonna, mroczna muzyka, pobrzmiewająca demonicznymi zaśpiewami...

Rzecz można by sprowadzić do uwag na temat artystycznego smaku, gdyby nie polityczny wymiar spektaklu. Za grubym obrazowaniem stoi bowiem uproszczony przekaz. Odmalowany na scenie społeczny fresk posiłkuje się schematycznym repertuarem ludzkich postaw. Bohaterowie są nieautentyczni, koturnowi; ich życie wewnętrzne tyleż wybujałe, co mało przekonujące. Gdy idzie - jak w przypadku Proctora (Tomasz Sapryk) czy Hale a (Krzysztof Stroiński) - o ukazanie wahania i przemiany, widz musi po prostu uwierzyć suchym deklaracjom. Paradoksalnie lepiej wypadają postaci zupełnie pozbawione rozterek - jak Rebeka Nurse (Mirosława Dubrawska), chodząca, niezłomna prawość. Lub Abigail Williams (Eliza Borowska) - jej przeciwieństwo. Lepiej, bo choć Cywińska chce przepuścić historię przez bohaterów, w gruncie rzeczy traktuje ich zadaniowo: ustawia na scenie jak pionki - czarne i białe -potrzebne do rozegrania partii, zmierzającej prostą drogą do finału.

Właśnie w finale te mielizny widać najwyraźniej. Proctor wydał na siebie wyrok śmierci, ale dzięki temu zachował wewnętrzną wolność. Władcy rządzą nami o tyle, o ile my sami im na to pozwolimy. Tomasz Sapryk stoi na scenie półnagi, skuty łańcuchami, oblany światłem punktowego reflektora... Patos z jednej, nachalność teatralnego znaku z drugiej strony powodują, że mocny finał, zamiast uwierać, irytuje. I w gruncie rzeczy odbiera ochotę do dyskusji - jeśli ta w ogóle była tu przewidziana.

Izabella Cywińska w jednym z wywiadów, nawiązując do "Szewców..." Jana Klaty, uprzedzała, że u niej nie będzie (tylko) doraźnie, ale (aż) uniwersalnie. I być może te ponadczasowe zamierzenia sprawiły, że jej spektakl obrócił się w moralitet. Przedstawienie nie prowokuje; prędzej poucza - bliżej mu cło dydaktyki niż do polityki. Koniec końców z polityki była tu wyłącznie siedząca w pierwszym rzędzie Janina Paradowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji