Artykuły

Znakomite przedstawienie o władzy i terrorze

"Czarownice z Salem" w Izabelli Cywińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Ocenia Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Gdyby nie Zbigniew Zapasiewicz, który w "Czarownicach z Salem" stworzył wybitną kreację, całe przedstwienie byłoby o wiele słabsze.

Sztuka Arthura Millera, protest wobec histerii i terroru maccartyzmu, na naszych scenach pojawiła się pod koniec lat 50. ubiegłego wieku.

Wówczas przedstawienie Ludwika Rene z Teatru Dramatycznego było nie tylko odreagowaniem sądowych zbrodni stalinizmu. W roku 1959 było już po odwilży, komunistyczna maszyna "wymiaru sprawiedliwości" była znów w pełni sprawna i gotowa do złowrogiego użytku. Wówczas inscenizacja sztuki Millera mogła być już tylko ostatnim akordem pogrzebanych nadziei na tryumf prawdy i sprawiedliwości. Przedstawienie Cywińskiej pojawia się w zupełnie innych warunkach, już w nowej rzeczywistości politycznej, w której - miejmy nadzieję - zaczyna wracać normalność, nie jest jedynie "teatrem jednorazowego użytku", agitką o krótkim terminie przydatności do spożycia. Bardzo łatwo było zjeść te "Czarownice" w sosie aktualnym, ugarnirować je przyprawami z ABW i CBA, wreszcie upodobnić któregoś z wymierzających "sprawiedliwość" łobuzów do ministra Ziobry. Cywińska na szczęście tego uniknęła i dzięki temu na scenie Powszechnego mamy metaforę narastania przemocy, uruchomiony zostaje mechanizm terroru, który puszczony w ruch nie daje się zatrzymać. Zachowana więc została najważniejsza intencja Millera. I to jest niewątpliwie siła "Czarownic" z Powszechnego.

Jednak prawdziwy teatr zaczyna się w chwili, gdy na scenę wkracza Zbigniew Zapasiewicz. Gubernator Danforth w jego interpretacji odsłania się powoli. Na początku mamy studium starości, kilka aktorskich chwytów, które u Zapasiewicza już znamy. Ale to tylko zmylka, bo Danforth z Powszeclmego nie jest żadnym safandulą. Jest bezlitosną maszyną do niszczenia ludzi. Zapasiewicz nie oskarża swojego Danfortha, nie robi z niego krwiożerczej bestii. Ten człowiek działa po prostu niczym komputer, według upiornego algorytmu totalitarnej sprawiedliwości. Przystępując do pracy zmienia się także zewnętrznie - znika starość, Danforth kroczy sprężystym pewnym krokiem. Jest w tej drugiej części przedstawienia Cywińskiej kilka znakomitych scen, jedna z nich - walka o prawdę toczona przez Proctora w bardzo dobrej roli Tomasza Sapryka z Elizabeth (Maria Robaszkiewicz) sprowokowaną przez Danfortha - to przypomnienie, jak wielką rzeczą może być aktorstwo psychologicznej prawdy. I jeśli będziemy trzymać w pamięci te "Czarownice z Salem" to również dla tych kilku scen. Że to niewiele? Bardzo wiele. Zwłaszcza ostatnio, gdy po wyjściu z teatru zbyt często staramy się zapomnieć, czym nas przed chwilą uraczono.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji