Artykuły

Bez szans na reset

Kto się boi wspomnień? A kto się ich nie boi?! - o "Zapisie" w reż. Radosława Dobrowolskiego w Teatrze Wytwórnia pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Jest kilka rodzajów pamięci. Najmniej zawodna jest ta, która kumuluje dobre wspomnienia. One są potrzebne, by przeżyć, żeby się czegoś chwycić, kiedy jest już naprawdę źle. Ale najbardziej dotkliwa jest ta, przechowująca punkty przełomowe. Przeszłość się zaciera, twarze mieszają, fakty wypaczają, ale pamięć, sama w sobie, trwa i utrudnia "pójście na przód". Odwracamy się, dywagujemy, zastanawiamy, co by było gdyby.

Zmagania ze wspomnieniami przedstawił Radosław Dobrowolski w prapremierowym spektaklu "Zapis" na podstawie własnego, nagradzanego dramatu.

Od pierwszej sceny wiadomo, że w powietrzu wisi awantura i konflikt rodem z "Kto się boi Wirginii Woolf". To jest przełomowy wieczór. Później wszystko się rozsypie i zostanie złożone w zupełnie inną układankę. A widz śledzi, co zostało im w pamięci: strzępki informacji telewizyjnych, wieści ze świata, konsumpcyjno-polityczno-terrorystyczny bełkot miesza się z osobistymi doświadczeniami. Wyrywki, rozwałkowane, przetrawione, w końcu komentowane z perspektywy pięciu, siedmiu, trzynastu lat. Obserwuje, jak życie potoczyło się trywialnym rytmem i dopisało scenariusz rodem z dotkliwej tragedii albo taniej telenoweli. Wojtuś (Krzysztof Pluskota), prowincjonalny naukowiec alkoholik, jego była studentka i potulna żona Miłka (Diana Kadłubowska), ambitna Elżbieta (Ewa Konstancja Bułhak) i jej sto procent pewności siebie - mąż (Oskar Hamerski). Reprezentują różne pozycje w życiu i w związkach, które już nie istnieją. Piją wino, którego już nie ma.

Sztuczna i skrótowa scenografia, zaznaczona jedynie czterema białymi prostopadłościanami oświetlonymi punktowymi reflektorami pokazuje, że znajdujemy się w bez-rzeczywistości. Ta sama scena powtarza się, nakłada, rozgrywa uporczywie, do znudzenia, irytacji, zmęczenia. Zacina się, stopuje, podkreślane są coraz to inne kluczowe słowa, gesty. Ale w innych konfiguracjach - każdy pamięta co innego. Aktorzy zamieniają się rolami, kobiety stają się mężczyznami. Wciąż kto inny okrywa się szalem, wkłada białe rękawiczki, przekrzywia kaszkiet, macha torebeczką. Ewa Konstancja Bułhak była najlepszym Wojtkiem, kiedy kiwała się pijacko na skraju siedzenia. Oskar Hamerski odnalazł się w łagodności zepchniętej na dziesiąty plan i próbującej zachować pozory Miłki. Zupełnie nie sprawdził się w roli rozdającego karty, niedościgłego wzoru. Był za mały jak na kostium złego człowieka, który zostawia żonę dla fantastycznych kochanek i podróży dookoła świata. Uciekał więc do kilku schematycznych zawieszeń swego niskiego głosu. Diana Kadłubowska była najbardziej bezwyrazistą Elżbietą, ale myszowatą Miłką już całkiem, całkiem Nerwowe potrząsanie głową wychodziło jej najlepiej, bo już pogardliwie komentujące wydymanie ust nie przekonywało. Krzysztof Pluskota był przede wszystkim spitym do nieprzytomności Wojtkiem. Ale wyszedł poza schemat całości i stoczył się na drugie dno swojego bohatera, dzięki czemu postać, jako jedyna zyskała pełen wymiar i skończony kształt.

Podstawowa trudność, którą trzeba było w tym spektaklu pokonać, to synchronizacja ruchów, jednoczesne zatrzymanie, ruszenie na sygnał zmieniającego się światła. Wymagało sporo wysiłku i na tym się głównie skupiono. Wszystko chodziło jak w zegarku i w rytm muzyki Pawła Mykietyna, na bazie dźwięków przewijanej taśmy. Głębi jednak w spektaklu nie było. Wszelki przekaz się zmieścił, ale jedynie z warsztatową poprawnością.

Fakt, wspomnienia potrafią zabić, bo żywią wyrzuty sumienia, bo nie można przed nimi uciec ani ich wymazać. Ale, na przykład można stanąć z nimi w szranki. Chociaż to jest już moja nadinterpretacja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji