Artykuły

Druga młodość Krystyny Feldman

- Trzeba mieć trochę pokory wobec każdej roli. Nie wolno myśleć: Ho, ho, ho, zobaczycie, jak ja to zagram! - mówi KRYSTYNA FELDMAN w wywiadzie dla "Gali".

"Najgorętsze nazwisko ostatnich tygodni. Na festiwalu w Gdyni otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą, choć wcieliła się w postać mężczyzny, kalekiego malarza Nikifora. O mężczyznach właśnie, miłości i samotności opowiada Krystyna Feldman Ewie Smolińskiej-Boreckiej.

Mówi o sobie, że jest dziwna, a nawet zbzikowana. Nie ma w niej powagi 84-latki. Choć pół wieku temu po raz pierwszy weszła na plan filmowy i od tamtej pory dostawała jedynie epizody, nigdy nie dała się poznać jako osoba sfrustrowana czy rozgoryczona. Przeciwnie, przepełnia ją dobra energia, choć i w życiu osobistym los nie był dla niej zbyt szczodry. Krystyna Feldman nie została ani żoną, ani matką, ani zatem babcią. Mimo że mężczyźni chodzili za nią sznurem, nie miała zbyt wielu osób do kochania. Od lat mieszka w Poznaniu, w niedużym mieszkaniu w blokowisku, wciąż gra w Teatrze Nowym. Prowadzi życie niepodobne do życia innych starszych pań: nieuporządkowane, zwariowane. W przeciwieństwie do jej rówieśniczek nie cierpi gotowania i śmieje się, że gdyby nie przyjaciele, w czasie choroby umarłaby z głodu. Udział w filmie Mój Nikifor Krzysztofa Krauzego sprawił, że nagle wokół niej zrobiło się niezwykle tłoczno. W wieku, w którym ludzie myślą o odchodzeniu, ona przeżywa drugą młodość.

GALA: Jak doszło do tego, że to pani zagrała Nikifora?

KRYSTYNA FELDMAN: Cztery lata temu w maju kręciliśmy film Boże skrawki Jurka Bogajewicza. Kiedy któregoś dnia wróciłam po zdjęciach do hotelu w Krynicy, zastałam list od Krzysztofa Krauzego. Umówiliśmy się na następny dzień. Przyszedł z wielką papierową kopertą. Wyjął z niej zdjęcie, położył na stole i spytał: Kto to jest?. To Nikifor, odpowiedziałam. Właśnie, pani będzie go grała, stwierdził.

GALA: Zdecydował za panią.

K.F.: Właściwie tak. Powiedział, że z tym pomysłem chodzi od trzech czy czterech lat. Uważa, że jedynie dwie osoby mogłyby zagrać Nikifora: Woszczerowicz, ale on już nie żyje, i ja. Miałam moment zaskoczenia, zamyślenia, strachu, bo przecież to była szalona propozycja.

GALA: Skąd wziął się ten strach?

K.F.: Każdy porządny artysta czuje go przed nowym wyzwaniem. Trzeba mieć trochę pokory wobec każdej roli. Nie wolno myśleć: Ho, ho, ho, zobaczycie, jak ja to zagram!. Bałam się, ale pomyślałam: Dziej się wola Boża. I się zgodziłam. Kiedy mnie ucharakteryzowano, to sama siebie nie poznałam. Położono obok siebie dwie fotografie, a ja nie mogłam odróżnić, na której jestem ja, a na której Nikifor. Dobrze wyczuł pan Krauze, że będę tak podobna do malarza. Ta rola to najpiękniejsza przygoda mojego życia. Nikifor tak jakoś wrósł we mnie. Wystarczy mi za wszystkie główne role, których nie dostałam.

GALA: Nie była pani sfrustrowana, że przez pół wieku w filmach dostaje pani tylko epizody?

K.F.: Dla mnie to nie ma znaczenia, czy rola, którą gram, jest główna, czy drugoplanowa. Bardzo lubiłam te swoje epizody. Trzeba się wówczas bardzo zmobilizować, bo wcale nie jest proste zagrać epizod w taki sposób, żeby on zaistniał. A moje ludzie pamiętają latami. W każdej roli trzeba znaleźć człowieka.

GALA: Czy zagranie mężczyzny to dla pani wyzwanie?

K.F.: Nikifor był moją pierwszą męską rolą w filmie. Ale wcześniej wiele razy grałam chłopców i mężczyzn w teatrze. Nawet w przedstawieniu przygotowanym w Teatrze Nowym z okazji 65-lecia mojej pracy scenicznej Oświadczyny uwielbienia na Jubileusz Krystyny Feldman w jednej jednoaktówce gram kobietę, a w drugiej właśnie mężczyznę.

GALA: Ale czy kobieca dusza trochę się nie buntuje, kiedy dostaje pani kolejną męską rolę?

K.F.: Przywykłam. Pierwsza moja rola teatralna też była męska. Byłam szczupła i zwinna. Akurat nadawałam się na chłopaka.

GALA: Mimo to koledzy z zespołu widzieli w pani kobietę?

K.F.: Tak, choć byłam najmłodsza i traktowali mnie trochę jak dziecko. Ale przyznam, że miałam duże powodzenie wśród chłopaków. Nie wiem dlaczego, ale panowie zawsze chodzili za mną sznurem. Jednak mnie interesowali tylko starsi mężczyźni. Podkochiwałam się w jednym z lepszych aktorów naszego teatru, który miał ponad 40 lat, a więc był dla mnie wtedy matuzalemem. Był sympatyczny, miły, opiekuńczy. Posyłałam mu smętne spojrzenia. Przeszło mi dopiero wtedy, gdy dowiedziałam się, że jest żonaty, a na dodatek ma romans z kasjerką. Młodsi chłopcy smalili do mnie cholewki, zapraszali na kawę, ciastko, na randkę. Ale ja nie byłam taka chętna. Miałam 17 lat i byłam za młoda, by chodzić na randki.

GALA: Pani powojenne życie teatralne jest naszpikowane męskimi rolami. Tylko w Teatrze Miejskim w Jeleniej Górze, gdzie trafiła pani w 1947 roku, grała pani jedynie kobiety, bo reżyser Stanisław Bryliński zakochał się w pani i nie chciał dawać ról męskich. Został pani pierwszym mężczyzną?

K.F.: Tak. Mój wybrany mężczyzna był o 30 lat starszy ode mnie i miał wtedy 57 lat.

GALA: Czy podświadomie szukała pani mężczyzny, który zastąpi ojca, sławnego aktora Ferdynanda Feldmana, który panią tak wcześnie osierocił?

K.F.: Bardzo możliwe.

GALA: Czym panią ujął Stanisław?

K.F.: Był bardzo dobrym aktorem, człowiekiem bardzo inteligentnym i dobrze ułożonym.

GALA: Żonatym?

K.F.: Tak, ale ten związek już znacznie wcześniej się rozpadł. W tym czasie, kiedy się poznaliśmy, Stanisław był już z inną kobietą. Od kiedy mnie zobaczył, latał za mną. A ja na początku bardzo go nie lubiłam, stroniłam od niego. Jednak dużo rozmawialiśmy i w końcu mnie do siebie przekonał.

GALA: Kochała go pani?

K.F.: Tak. Zamieszkaliśmy razem, żyliśmy na kocią łapę, bo on ciągle nie miał rozwodu.

GALA: Pani, dziewczyna z dobrego domu? Co na to mama, śpiewaczka operowa i aktorka Katarzyna Feldman?

K.F.: Była przeciwna ze względów religijnych. Miała niezłomne zasady, ale nigdy nie poróżniłyśmy się z tego powodu. W 1948 roku razem ze Stanisławem przeniosłam się do Teatru Polskiego w Szczecinie. Wtedy po raz pierwszy od przyjazdu do Polski rozstałam się z mamą i moją przyrodnią siostrą. One zostały w Jeleniej Górze. Siostra mieszka tam do dziś.

GALA: Skoro nie liczyła się pani ze zdaniem mamy, to musiało być naprawdę wielkie uczucie. Powiedziała jej pani: Stanisław albo żaden?

K.F.: Nie, w ogóle nie rozmawiałam z nią o uczuciach, bo ja nie jestem taka wylewna. Ona mówiła, że powinnam wybrać innego mężczyznę, który jest młodszy i nieżonaty. Ale nic nie wskórała, bo jestem uparta i jak się zatnę, to nikt mnie nie przekona.

GALA: Po dwóch sezonach w Szczecinie przeniosła się pani ze Stanisławem do Łodzi. Tam były kolejne role mężczyzn i chłopców. A przedłużeniem wizerunku scenicznego był prywatny. Była pani ponoć pierwszą elegantką w Łodzi, która ubierała się w garnitury.

K.F.: Tak. Miałam popielate i granatowe. Bardzo je lubiłam. Ale Stanisław boczył się na mnie za te garnitury, bo wolał mnie w sukienkach.

GALA: Niespodziewanie zmarł.

K.F.: Zdążył jeszcze radośnie przeżyć śmierć Stalina w 1953 roku. Zabroniłam mu wtedy wychodzić z domu, bo powiedział, że będzie szedł po Piotrkowskiej, głównej ulicy w Łodzi, i śpiewał. Wkrótce nieoczekiwanie zachorował na zapalenie opon mózgowych. Bardzo wysoka temperatura, drętwienia karku... Robiłam wszystko, by go uratować. Na czarnym rynku kupowałam neomycynę, bo wtedy inaczej nie można jej było zdobyć. Może gdyby był młodszy, poradziłby sobie z chorobą. Kiedy zmarł, miał 64 lata. Byliśmy razem przez 6 lat. Wszystko zdążało do tego, że w końcu weźmiemy ślub. Nie zdążyliśmy.

GALA: Mieliście dzieci?

K.F.: Nie.

GALA: Szkoda?

K.F.: Nie wiem.

GALA: Czy ktoś zajął miejsce Stanisława w pani życiu?

K.F.: Nie. Nigdy więcej nie spotkałam odpowiedniego człowieka. Pół wieku jestem sama. Ale mam przyjaciół i mnóstwo życzliwych ludzi. Po wypadku, który miałam na wiosnę, przekonałam się, że jest ich znacznie więcej, niż sądziłam. Nie spodziewałam się, że ludzie tak mnie lubią.

GALA: Z rolą Nikifora pojawił się jednak w pani życiu kolejny ważny mężczyzna, z którym na zawsze będzie się panią kojarzyć. Szkoda, że się nie poznaliście.

K.F.: Spotkałam Nikifora w dzieciństwie. Kiedy z mamą i starszym bratem mieszkaliśmy przed wojną w Krakowie, wyjeżdżaliśmy do Krynicy na wakacje. Kiedyś zobaczyłam mężczyznę, który sprzedawał obrazy. Przestraszyłam się go, bo był zarośnięty, brudny. Ale mama powiedziała, żebym się go nie bała, bo nie jest złym człowiekiem, lecz malarzem. Ten obrazek z dzieciństwa nie miał wpływu na to, że Nikifor jakby wlazł we mnie. To poczucie bliskości narodziło się raczej z rozmów z panem Krauze o Nikiforze i z poznawania jego obrazów. Te obrazy są doskonałe pod względem perspektywy. Szczególnie mnie urzekają cerkwie, pałace, jakieś szyny biegnące do nieba.

GALA: Jest między wami psychiczne podobieństwo?

K.F.: Myślę, że tak. Ja też, podobnie jak on, mam swój świat. Także nie interesuje mnie, że ktoś ma samochody, drogie przedmioty. Mnie jest bardzo dobrze bez nich. Nie mam nawet lodówki, bo uważam, że jest mi zbędna, skoro codziennie mogę kupować po pięć deko szynki. Nigdy nie miałam potrzeby posiadania czegoś luksusowego. Może to kogoś dziwić, że nie mam tego czy owego, chociaż stać by mnie było. Ale po co mi to, po co? I tak jestem szczęśliwa. Sądzę, że Nikifor też był szczęśliwy."

Na zdjęciu: Krystyna Feldman i Krzysztof Krauze podczas premiery filmu "Mój Nikifor" i jubileuszu aktorki w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji