Artykuły

W górę, a potem w dół

Maciej Prus chciał, by w wyreżyserowanym przez niego i w poniedziałkowym teatrze telewizji pokazanym "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego wieczny Stary Aktor miał twarz Gustawa Holoubka. Tak? Nie. Maciej Prus chciał, by wieczny Stary Aktor był twarzą Gustawa Holoubka. I był. Nie trzeba więcej. Tu jest wszystko - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Twarz jak twarz przykryta suknem pszczelego wosku. Ciepła, ciemna, nieruchoma. Lśniący kamyk. Oczy tylko czasem w bok po skosie, wargi tylko czasem w górę, w dół. I powieki jak wargi, ale rzadziej, rzadziej - coraz częściej coraz dłuższe postoje w połowie źrenic, coraz twardsze zapomnienia. Za twarzą - mgła. W mgle - jasna głowa młodzieńca w zielonej kurtce. Zdaje się być daleko, śmiertelnie daleko. Zdaje się być łebkiem szpilki. To wszystko.

Maciej Prus chciał, by w wyreżyserowanym przez niego i w poniedziałkowym teatrze telewizji pokazanym "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego wieczny Stary Aktor miał twarz Gustawa Holoubka. Tak? Nie. Maciej Prus chciał, by wieczny Stary Aktor był twarzą Gustawa Holoubka. I był. Nie trzeba więcej. Tu jest wszystko. Jakkolwiek to zabrzmi - Stary Aktor nie ma nóg. Już niepotrzebne? Ani wejścia na scenę, ani zniknięcia w kulisach, nie widać rąk. Zbędne już? Tak. Już nie ma czego wskazywać palcem zawsze nieomylnym? Taki świat, że nie ma czego. Więc tylko twarz. Pod brodą - czarny golf dla resztek ciepła w gardle. Twarz ciemna - lśniący kamyk na prawie całym ekranie. I wargi czasem w górę, czasem w dół. Wtedy słychać zdania Stanisława Wyspiańskiego. Twarz mówi monolog Starego Aktora. Ale niecały, niecały... Pan o twarzy przykrytej suknem pszczelego wosku oddziela lód od wody. Szuka mrozu. Wypowiada tylko pożegnalne kry.

Jak długi jest monolog Starego Aktora? Ile trwa rytuał rozstania, tego rozstania? Minutę? Wieczność? Nie miej śmiałości mierzyć. Nie miej śmiałości mierzyć swoim zegarkiem. Miej dzielność pamiętać: ta minuta, ta wieczność w przedstawieniu Prusa składa się z przemilczanych słów, z pasm ciszy, z gorzkich zaniechań - i ze słów, które muszą pozostać. Gdy cisza - wargi Starego Aktora kostnieją, powieki zastygają w pół źrenicy. Wtedy Holoubek odsiewa wszystko, co jest tylko barwą dnia. Przemilcza pawie ogony pamięci. Nie daje głosu skardze. Nie szlocha. Nie żali się na los, Boga, Polskę, obojętność ludzi. Nie... Ile wersów ma monolog Starego?

A ile linijek liczy wiersz Juliusza Słowackiego "Sowiński w okopach Woli"? W pasmach ciszy Holoubka przyłażą do pamięci inne opowieści pożegnalne. Nie ogarniesz wszystkich. Ich liczba jest liczbą piasku. Nie zliczysz, ale też z suchego jeziora dobrze jest wyłowić okruch jeden, ten jeden. Zbigniew Herbert. Herbert i jego - tuż przed chwilą nieuchronną, kiedy, jak sam prorokował, ręce na zawsze odpadły od wierszy - na płycie uwiecznione czytanie ukochanych poezji własnych i cudzych. I tam, jako ostatnia, głośna Herberta lektura wyżej wspomnianych słów Słowackiego. Naprawdę wiersz ten to dziesięć ośmiowersowych zwrotek. Tak. A w innej prawdzie? W prawdzie czytającego Herberta, którego głos był już niczym tynk nocą z suchym trzaskiem opadający z wymarłych kamienic?

Gdy Stary Aktor w poniedziałek milki niespiesznie, w ciszy słyszałem chrobot Herberta: " W starym kościółku na Woli... Starzec o drewnianej nodze... Broni się...". I to koniec. Tylko tyle. Nic więcej nie zostało z długiej opowieści Słowackiego. Tylko tyle Herbertowi wystarczyło, by wyszeptać istotę rzeczy. Pożegnalnej kry zawsze powinno być mało. Dopiero wtedy jest to kra pamiętliwa.

W arcydzielnym mówieniu, arcydzielnym szepcie Holoubka z monologu Starego Aktora zostaje jedynie, zostaje aż - odwieczna podobizna własnej małości. Ślad fiaska, którego nie dało się ominąć. Resztki klęski dawno temu przepowiedzianej. "Już skończyłem... Już na nic nie czekam... Mój ojciec był bohater, a ja to jestem nic... W błazeństwie dzieł udanych, w komedii wiecznej prób, ja się rumienię, wstydzę, wstyd biorę wasz do lic... Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic...". Niespieszna spowiedź z nędzy. Mało. Wszystko.

Krytycy mówią, że z naszej nowoczesności teatralnej wiele się ostanie: Lupa, Warlikowski, Klata... Ale ja już w to nie wierzę. W poniedziałek dotknąłem istoty teatru. W "Wyzwoleniu" Prusa Holoubek szeptał strzępy spowiedzi aktora pięknie milknącego. Widziałem jak twarda, przykryta suknem pszczelego wosku twarz w ciszy zerka w ciemność cierpliwie czekającą z boku. I słyszałem jak wargi ufnie mielą popiół, z każdym słowem wolniej idąc w górę, a potem w dół.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji