Artykuły

Wiem za czym tęsknię

- Dla mnie wyzwaniem jest zmierzyć się z czymś nowym. Czuć ten lęk: ciekawe, czy umiem, czy dam sobie radę? Czy uda się zrzucić z pleców ten tobołek z wyobrażeniami na mój temat? - mówi MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Kożuchowska gwiazda - gra w serialach, błyszczy w teatrze, ryzykuje w kinie. Pewna siebie, świetnie ubrana. Kożuchowska kobieta - lojalna, ciepła, domowa. Kocha, wzrusza się, urządza święta i kradnie czas z pracy na prywatne życie. Która jest prawdziwsza? Odkrywamy dwie twarze twarzy "Twojego STYLU" - Małgorzaty Kożuchowskiej.

Twój STYL: Reklamujesz "Twój STYL". Co to dla Ciebie znaczy?

Małgorzata Kożuchowska: Czytam "Twój STYL" od pierwszego numeru. Kiedy się pojawił, studiowałam w akademii teatralnej. Ten magazyn był wtedy synonimem luksusu, elegancji. Absolutna nowość. Chciało się go mieć, chciało się go czytać. Na studiach nie miałam tyle pieniędzy, żeby kupować sobie gazety, ale była ogromna chęć, żeby go chociaż przejrzeć, więc dzieliłyśmy się nim z dziewczynami. W redakcji pracowała mama mojej koleżanki z roku, Dominiki Ostałowskiej, i przez to czułyśmy się jakoś bardziej związane z tym eleganckim światem. Pamiętam, że było naszym marzeniem, żeby kiedyś zaistnieć na stronach "Twojego STYLU". To była nobilitacja, potwierdzenie, że jest się zauważonym. Myślę, że gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę twarzą tego tytułu, pewnie bym nie uwierzyła. Tym bardziej propozycję od "Twojego STYLU" traktuję dziś jak nagrodę za konsekwencję i wierność sobie. Można powiedzieć, że razem zaczynaliśmy naszą drogę zawodową. Byłam dumna, że mamy w Polsce takie pismo na światowym poziomie, ale nasze, odpowiadające naszym problemom, zakorzenione w naszej kulturze. To do dziś jego siła, że nie udaje zagranicznego magazynu, nie odcina się od swojej tradycji. To w nim bardzo cenię.

TS: Za chwilę święta. W nich też ważna jest tradycja?

MK: Zdecydowanie! To jest taki moment w roku, który bezdyskusyjnie należy do rodziny. Moja na co dzień jest rozproszona po Polsce i świecie: rodzice w Toruniu, jedna siostra w Poznaniu, druga w Londynie. To najlepszy czas, żeby się spotkać przy jednym stole.

TS: Masz czas na celebrowanie świąt?

MK: Muszę mieć! Święta są święte. Choć ten przedświąteczny okres zawsze mam wypełniony do ostatniej minuty. Przez ostatnie siedem lat moje Boże Narodzenie było rozdwojone między własną rodzinę a rodzinę M jak miłość. Obok aktorskich obowiązków rośnie wtedy piramida dodatkowych: świąteczne programy, sesje zdjęciowe, wywiady.

Poza tym święta są takim okresem, kiedy ludzie chętniej otwierają serca i portfele. Większość fundacji charytatywnych swoje największe akcje organizuje w tym czasie. Im nie mogę odmówić. Dlatego podstawa udanych świąt to precyzyjny plan, żeby ze wszystkim zdążyć, niczego nie zaniedbać.

TS: Czy w tym biegu i ilości spraw do załatwienia nie gubi się gdzieś prawdziwy duch świąt?

MK: Robię wszystko, żeby się tak nie stało. Denerwuje mnie komercjalizacja świąt. Założenie, że trzeba na nich przede wszystkim zarobić. Buntuję się, że od początku listopada w sklepach są już świąteczne wystawy, a między półkami krążą mikołaje. Bliższy jest mi nastrój poprzedzającego święta adwentu. Kiedyś, gdy nie musiałam być na planie o 6.30, chodziłam z lampionem na roraty.To czas, kiedy my też mamy szansę przygotować się do świąt. Popracować nad sobą, zastanowić się nad tym, co ważne. Bo niestety, człowiek jest leniwy z natury. Ma wielkie chęci, ale zwykle po drodze się to jakoś rozłazi. Te święta to taki dzwon. Pretekst, żeby się zatrzymać, zastanowić, czy w tym wirze obowiązków się nie pogubiłam, nie zapomniałam, że są ważniejsze sprawy od tego, jak ktoś oceni moją rolę czy fryzurę na bankiecie.

TS: Twoje najpiękniejsze święta?

MK: Pamiętam takie Wigilie, kiedy byłam studentką, zaczynałam nowe, samodzielne życie w Warszawie, poza domem. Powrót na święta Bożego Narodzenia był zawsze wyjątkowy. Ogromnie mnie to wzruszało. Wstydziłam się, ale nie mogłam powstrzymać łez. W takich momentach naprawdę doceniasz dom, to, skąd pochodzisz, ile znaczą dla ciebie najbliżsi. Że rodzice są razem, że się kochają. Że możesz w każdej chwili tam wrócić i niezależnie od wszystkiego oni cię przyjmą z otwartymi ramionami. Wyjątkowe były też ostatnie święta, bo inne. Po raz pierwszy nie w Toruniu, ale u mnie w Warszawie. Bardzo byłam nimi przejęta. Zależało mi, żeby o niczym nie zapomnieć i stworzyć niepowtarzalną atmosferę, w której wszyscy będą się dobrze czuli. Bo te święta jeszcze z dzieciństwa kojarzą mi się z błogością i poczuciem bezpieczeństwa.

TS: Dałaś radę wszystko sama przygotować? Czy trochę oszukiwałaś, zamawiając bardziej pracochłonne potrawy?

MK: O nie! Nie wyobrażam sobie, żeby kupować coś gotowego na święta. W tej kwestii jestem absolutną tradycjonalistką.

Wyjątek stanowią ciasta, które od paru lat kupuję w Słodko-Słonym. Chociaż przez cały rok na okrągło jem makaron, to na święta musi być karp, makówki, kompot z suszonych owoców, z którego wyjadam potem gruszki i figi, słodki i lodowaty, taki prosto z balkonu, koniecznie kapusta duszona z grzybami, no i obowiązkowo pyszny barszcz z własnoręcznie klejonymi uszkami. Wiesz, że ja nigdy nie jem barszczu z uszkami w restauracji? On jest tylko na wigilię. Lubię czekać na niego cały rok. Jak człowiek umie sobie czegoś odmówić, to polem bardziej to docenia. A wracając do świąt u mnie, to ostatecznie kontrolę w kuchni oczywiście przejęta mama. Okazała się niezastąpiona, mimo że wcześniej wydawało mi się, że sama sobie ze wszystkim poradzę. Tyle lat jej pomagałam, to przecież wiem. Wymyśliłam sobie, jak będzie ślicznie. Zadbałam o wystrój: świece, obrusy, serwetki. Planowałam: a tu na oknie powieszę takie ozdoby, a choinka będzie do samego sufliu. Tylko że nie pomyślałam o bardziej przyziemnych rzeczach, takich jak na przykład ostre noże. Przed świętami przyjechała mama i pyta: "A brytfannę na kaczkę masz?". No nie mam. A miskę do utarcia żółtek? A drewnianą łyżkę? A goździki? Biegałam po zakupy z pięć razy! Ale kupiłam wtedy parę fajnych rzeczy, które pewnie znów wyciągnę przy okazji świąt. Wszystko udało się cudownie. Sami kochani ludzie, moja rodzina, rodzina Bartka.

TS: Tegoroczne święta spędzicie z Bartkiem już jako narzeczeni. Chyba że tabloidy pospieszyły się z doniesieniami o Waszych zaręczynach?

MK: Pospieszyły się prawic o rok. Zaręczyliśmy się w sierpniu, ale pisali o tym już o wiele wcześniej. Po prawdziwych zaręczynach Bartek powiedział mi: "Wiesz, jakie to trudne wymyślić wszystko tak, żeby różniło się od tego, co już opisały gazety?". No nie ma chłopak łatwego życia,

TS: Jak się poznaliście?

MK: To zaczarowana historia, nie będę jej teraz opowiadać. Może kiedyś. Ale na pewno nie przed ślubem.

TS: Kiedy w ubiegłym roku pojawiliście się razem na gali Telekamer, pisały o was wszystkie gazety. Ostentacyjnie przyprowadziłaś nowego chłopaka na największą imprezę w roku!

K: Zrobiliśmy to celowo. Pomyślałam, że jeśli pokażemy się z Bartkiem oficjalnie, unikniemy spekulacji i niestworzonych historii na nasz temat. Przynajmniej tego sobie oszczędziliśmy. Znaliśmy się ponad pół roku, byliśmy już pewni naszego związku, naszych uczuć.

TS: Jak on znosi ciągłe zainteresowanie mediów, które Tobie towarzyszy?

MK: Na razie dzielnie. Patrzę na niego z podziwem, a czasem z lękiem, bo wiem, jakie to musi być dla niego trudne. Ktoś strzela w ciebie fleszem, bo jesteś z tą osobą, która jest znana. Przecież on jest cywilem (tak wśród aktorów mówimy o ludziach spoza branży). Nie powinni grzebać w jego prywatnych sprawach.

TS: A ile można publicznie pokazać ze swojej prywatności, kiedy nie jest się cywilem? I czy to nie jest jednak błędne koło, niezależnie od tego, czy pokażesz mało, czy dużo, to i tak się zemści?

MK: W tej chwili nic w tej branży, żaden film, serial, spektakl, nie może zaistnieć bez promocji, udzielania wywiadów chociażby. Mówienie o sobie jest wpisane w mój zawód, czy mi się to podoba, czy nie. Staram się podejmować te decyzje zgodnie ze swoją intuicją i sumieniem, tak żeby nie zrobić krzywdy najbliższym. Jeżeli mówię o czymś, co dotyczy bardzo prywatnych spraw na przykład Bartka albo moich rodziców, nigdy nie robię niczego, na co oni nie wyrazili zgody.

TS: A udział w programie, w którym pokazujesz swój dom rodzinny, rodziców? Czy to jednak nie za dużo, niepotrzebnie?

MK: Zrobiłam to raz w programie Zacisze gwiazd. Nie żałuję. Wiem, że to była dobra decyzja. Taką pewność dają mi listy od dziewczyn, kobiet w moim wieku, które piszą, jak dużo im dało to, że gdzieś lam przeczytały wywiad albo obejrzały program w telewizji. Pomyślałam sobie, że jeśli pokażę, skąd pochodzę, w jakiej normalnej rodzinie się wychowywałam, w jakim zwyczajnym mieszkaniu mieszkaliśmy, to być może da to jakiejś młodej osobie, takiej, którą

kiedyś sama byłam, odwagę realizowania marzeń. Że jak zobaczy, gdzie zaczynałam, jakie mam korzenie, jaką przeszłam drogę, to da jej to silę, żeby zawalczyć o siebie. Bo może teraz mieszka w małym mieście i jest przekonana, że bez znajomości i pieniędzy niczego nie osiągnie.

TS: Tobie się udało. Wszyscy znają Małgorzatę Kożuchowska. Jak bardzo na tym etapie kariery trzeba kontrolować swój wizerunek?

MK: Jaki wizerunek? To nic jest tak, że ktoś wymyślił Kożuchowska aktorkę, napisał na kartce, jaka ma być, i ja to teraz punkt po punkcie realizuję. Przecież w Polsce aktorzy nie mają PR-owców, doradców, nawet stylistów. Ci, którzy nas malują czy ubierają na wielkie gale, to nasi koledzy i koleżanki, z którymi razem zaczynaliśmy. Spotykamy się na sesjach zdjęciowych albo w pracowniach zaprzyjaźnionych projektantów, którzy w międzyczasie dorobili się swoich marek. Pomagamy sobie nawzajem, ale tu nie ma mowy o biznesie, raczej o przyjacielskiej przysłudze. Ja czasem żartuję, że byłoby wygodnie mieć kogoś, komu mogłabym zapłacić za to, że pójdzie do sklepu i kupi mi ubrania, buty i torebkę na branżową imprezę albo występ telewizyjny. Bo normalnie, tak jak inne polskie aktorki, robię to sama, a w natłoku obowiązków zwykle brakuje mi czasu.

TS: Jednak wiele osób twierdzi, że robisz to bardzo świadomie. Że dokładnie wiesz, czego chcesz, wiesz, jak masz wyglądać i co grać. No i że potrafisz się przy tym naprawdę uprzeć.

MK: Bo ja nie wzruszam ramionami: jakoś to będzie. Jeśli jestem do czegoś przekonana, to angażuję się w to na sto procent. Nie odpuszczam na zasadzie: a, dobra, nikt tego nie zauważy, szybko zapomną. Są za to dobre pieniądze, to można przymknąć oko. Nie warto! Nie muszę. Fakt, jeśli w czymś biorę udział, jestem skrupulatna i pilnuję szczegółów po to, żeby potem się nie męczyć albo nie wstydzić. Nawet za cenę tego, że ktoś powie potem: Jezuuu, ale trudna ta Kożuchowska.

TS: Mimo że tak pilnujesz szczegółów i tak pewne rzeczy mogą zostać opacznie zrozumiane. Jak to, gdy pojawiłaś się na okładce z nową fryzurą. Mówiło się: "Ta Kożuchowska to włosy obetnie i jeszcze chore dzieci w to wciągnie, żeby się wypromować". Zabolało?

MK: Szczerze? Mam to gdzieś. Ważne, że za zebrane dzięki temu pieniądze 42 dzieci z onkologii w Centrum Zdrowia Dziecka pojechało na wakacje nad morze. Wszystkim, którzy wpłacili pieniądze na ten cel na konto fundacji Nasze Dzieci, gorąco dziękuję! Sprawiliście tym dzieciom niezwykłą radość! Opinie, o których mówisz, do mnie nie dotarty, i wiesz co, gdybym nawet wiedziała, jak to zostanie przez kogoś odebrane, i miała wybór, zrobiłabym dokładnie to samo. A to, że ktoś potem złośliwie to skomentuje "na salonach", średnio mnie rusza.

TS: Może diatego, że teraz rzadziej bywasz? Kiedyś na tych salonach było dużo Kożuchowskiej.

MK: To był ten czas, kiedy byłam sama. Wiedziałam, że nic będzie dla mnie dobrze, jak zamknę się w domu, odetnę od łudzi i skupię tylko na pracy. Nie chciałam siedzieć sama w pustym mieszkaniu. Zwłaszcza że trwał remont, nie było kuchenki ani zlewu, a zamiast stołu stała skrzynia rekwizytorów z "M jak miłść". Więc sama siebie mobilizowałam do tego, żeby wychodzić. Bo trzeba się było wtedy wziąć w garść, wymyślić, co włożyć, umalować się, uśmiechnąć. Te moje wieczorne wyjścia traktowałam trochę jak terapię.

TS: Dobrze siebie znasz, wiesz, jak samej sobie pomóc?

MK: Bardzo dobrze. Ale to chyba wspólna cecha akiorów. To jest taki zawód, w którym, aby zbudować warsztat, musisz się dużo o sobie dowiedzieć.

TS: To też taki zawód, w którym łatwo stracić dystans do siebie i rzeczywistości.

MK: Bardzo się pilnuję, żeby go mieć. Długo tak do końca nie rozumiałam lego, co mówili nam w szkole teatralnej, że aktor to laki zawód, w którym bardzo łatwo ulega się złudzeniom. W tym półroczu byłam sześć razy na okładce, więc jesień świetna, albo byłam tylko raz, no to już jest koniec. Trudno o obiektywizm, kiedy tkwi się w tym po uszy. Sama przeżywałam takie stany, ale na szczęście nigdy na tyle mocno, żeby trudno mi było wrócić do pionu. Mam też najbliższych, którzy nie pozwalają mi się pogubić. Pamiętam, to było pod koniec szkoły, kiedy mama bardzo uważnie mi się przyglądała. Z dezaprobatą. Nie podobało jej się to, co widziała. Myślę, że się bała, że kariera stanie się dla mnie najważniejsza na świecie. Martwiła się, żeby mi się lo za bardzo nie spodobało, żebym się w pewnym momencie nic puściła z tych cugli, które mi zakładał dom rodzinny.

TS: Co to znaczy, "te cugle"?

MK: Rodzice starali się nauczyć mnie pokory, czuli, że to mi się przyda w tym zawodzie. Kiedy zaczęły się moje pierwsze małe zawodowe sukcesy, a to zagrałam rólkę w Teatrze Telewizji, a to epizod w jakimś filmie, rodzice wcale się nade mną nie rozpływali, że córka aktorka taka zdolna! nawet czasami miałam o to do niej wewnętrzną pretensję, bo potrzebowałam, żeby ktoś mnie wtedy utwierdził w przekonaniu, że jest OK.

TS: Mówiłaś im o tym kiedyś?

MK: Tak, po lalach, kiedy już zrozumiałam, że to postępowanie wypływało z troski o mnie. Poza tym miałam absolutną pewność, że zawsze są po mojej stronie. Wiedziałam, że mogę się wypłakać mamie, że nikt nie zrozumie mnie lak jak ona. Trudno to opisać. Przypomina mi się taka nasza babska historia z początku studiów, która do dziś łapie mnie za gardło. Chodziło o ubrania. Na pierwszym roku w ogóle nie kupowałam sobie rzeczy. Po pierwsze nie miałam na to pieniędzy, a poza tym u nas w domu generalnie rzadko kupowało się ciuchy. Albo miałyśmy jakieś jeszcze z dawnych czasów, z paczek, albo moja mama nam szyła, robiła na drutach. Egzaminy zdawałam w przerobionej sukience studniówkowej, czarnej ze stójką i taftowym dołem. A potem na roku byliśmy z różnych miast, środowisk, jedni bardziej zamożni, inni mniej, ale dziewczyny bardzo dbały o siebie. Wiadomo, nic chciałam się odróżniać, więc też kombinowałam sobie z tymi rzeczami. Banhęlam, że poprosiłam mamę, by ml uszyła taką czarną, prostą spódnicę. Włożyłam ją do szkoły. Przed zajęciami zawsze przebierałyśmy w coś wygodniejszego. Więc co każdy zdejmował, było widać. Patrzę, a ta spódnica ma zagraniczną metkę. Ale przecież lo jest spódnica, którą mama mi szyito, więc skąd tam meika?! Dzwonię do niej wieczorem: "Mamo, czy ty mi w tę czarną spódnicę wszyłaś metkę! Co to za pomysł?" - pytam. "Bo ja tak chciałam, jak się rozbierasz w tej szatni, żebyś nie czuła, że masz gorsze ubrania od łych kupionych w sklepie". Kwintesencja mojej mamy. Że ona coś takiego wymyśliła! Strasznie mnie wzrusza ta historia i chyba mówi bardzo dużo o naszej więzi.

TS: A jak Ty się zmieniłaś od tego czasu, kiedy dopiero zaczynałaś swoją karierę?

MK: Nie robię na bieżąco takich bilansów. O przeszłości myślę z sentymentem, że to były fajne czasy, kiedy jeszcze wszystko było przede mną. Jak każdy, po drodze miałam rozczarowania. Osoby, które wydawały się moimi sprzymierzeńcami, okazywały się kimś innym. Ale ja siebie nie lubię takiej ostrożnej, zdystansowanej. Dlatego zawsze staram się wszystko wyjaśniać, rozmawiać. Najgorzej jest jak wszyscy są niezadowoleni i narzekają, ale zamiast powiedzieć wprost, o co chodzi, szepczą po kątach. Ja się wtedy zawsze wyrywam: dobra, proszę bardzo, ja to mogę powiedzieć głośno.

TS: A jak się czujesz, kiedy czytasz o sobie w gazetach, że Ty taka uczciwa, za plecami ekipy, z którą pracowałaś przez siedem lat, przyjęłaś ofertę z konkurencyjnego serialu?

MK: Jak chcesz komuś zrobić krzywdę, to walisz go w miejsce, gdzie najbardziej zaboli. Jeśli zawsze powtarzam, jaka jest dla mnie ważna rodzina i szczerość, to potem przeczytam o sobie, że nie chcę mieć dzieci, że zależy mi tylko na karierze albo że jestem nielojalna. Wydaje mi się, że wszyscy wiemy, w jaki sposób działają tabloidy, jak przekręcają fakty i wypowiedzi. Parę lat temu miałam taką historię: dzwoni do mnie dziennikarz takiej gazety i zadaje niewinne z pozoru pytanie: "Pani Małgosiu, bywa pani na różnych przyjęciach. Tam wiadomo, a to podadzą lampkę szampana, a to jakieś wino. Jak pani reaguje?. - Jeśli jestem służbowo, to nie piję, jeśli prywatnie, jadę taksówką, mówię. Ale wie pan co, ja nie chciałabym się na ten temat wypowiadać. Może kiedy indziej?" - wykręciłam się jakoś. Następnego dnia patrzę, a w gazecie cała rozkładówka pod wielkim tytułem: "Koledzy aktorzy radzą koleżance, jak publicznie pić alkohol, żeby nie doszło do skandalu". Pomyślałam wtedy: Aha, to jest taka zabawa. To ja nie chcę się w to bawić.

TS: Nie odpowiedziałaś w końcu, o co chodziło z tą nielojalnością wobec "M jak miłość"?

MK: Naprawdę myślisz, że mogłabym zrobić coś za plecami swoich producentów? Po co? Takich rzeczy po prostu się nie robi. Nawet początkujący aktor wic, że to się nic opłaca. Nigdy tego nie robiłam, byłam szczera, zwierzałam się ze swoich zawodowych tęsknot, mówiłam o nich otwarcie i byłam wysłuchana. O tym, że dostaję mnóstwo różnych propozycji i że rezygnuję z nich na rzecz naszego serialu też. I że po tylu latach pracy potrzebuję chwili oddechu. Żadnych tajemnic. Trudno komentować emocje i uczucia innych. Producenci kręcą różne filmy i seriale, angażują różne aktorki, scenarzyści piszą dla różnych producentów i są w porządku? Tak, są w porządku. Mają do tego prawo. Ja jako aktorka mam takie samo.

TS: A dlaczego zdecydowałaś się przyjąć propozycję z "Tylko miłość"?

MK: To romans, w "M jak miłość" jestem już stateczną żoną i matką, ale sama wciąż czuję się młodo. Tu jako Maja Kryńska mogę znowu przeżywać miłosne rozterki. Jest w tym coś, co mnie uwiodło. Była to kolejna propozycja, którą początkowo odrzuciłam. Pomyślałam, że może o jedną za dużo. Dlatego wróciłam do niej i poważniej się jej przyjrzałam. To zamknięta całość w stu odcinkach. Przez siedem lat grałam i nadal gram Hankę Mostowiak. Przyniosła mi popularność, sympatię widzów i bardzo to doceniam. Lubię ją i nie chciałabym się z nią rozstawać. Ale potrzebuję też czegoś nowego. Znaleźć się w nowym środowisku, w innym otoczeniu, pobyć częścią innej historii. Taka jest natura aktora. Przez ostatnie lata odrzuciłam masę ról. Jednak czas leci, rynek się rozwija, a ja chciałabym jeszcze popracować z tyloma reżyserami, aktorami. I tylko ode mnie zależy, czy to zrobię. Producenci wciąż odmładzają obsadę, takie są potrzeby widowni. Ja to rozumiem i szukam dla siebie miejsca.

TS: Nie lepiej być Hanką Mostowiak? Znasz ją, ludzie ją kochają. Ty jesteś zżyta z ekipą, dobrze zarabiasz. Po co ryzykować pozycję?

MK: To jest taki zawód, gdzie ciągle się ryzykuje, inaczej przestajesz się rozwijać. Nie mówię, że wszystkie rzeczy, które robiłam, były trafione. Też się myliłam i pewnie jeszcze nieraz się pomylę. Ale wolę to niż stanie w miejscu. Nie boję się. Zdaję sobie sprawę, że do teatru, w którym jestem od 13 lat i gram różne role, trafia niestety niewielki procent wielomilionowej widowni zasiadającej przed telewizorami. A ja chyba przez moment znalazłam się w takim zaklętym kręgu, gdzie wszyscy myślą, że wiedzą, czego się po tobie spodziewać. Robisz się taka przewidywalna. Kożuchowska wiadomo, zrobi to solidnie i uczciwie. I to nawet jest bezpieczne. Ale może zbyt bezpieczne. A łatwo się przyzwyczaić. Dla mnie wyzwaniem jest zmierzyć się z czymś nowym. Czuć ten lęk: ciekawe, czy umiem, czy dam sobie radę? Czy uda się zrzucić z pleców ten tobołek z wyobrażeniami na mój temat? Reżyserzy, operatorzy są coraz bardziej bezwzględni w swoich ocenach. Taka wspólna praca bardzo szybko te wyobrażenia weryfikuje. Tu nie ma czasu na to, żeby się tygodniami obwąchiwać. Dlatego to jest takie miłe, kiedy słyszę od nich: "Gośka, nie spodziewałem się, że z tobą tak się pracuje, myślałem, że jesteś niedostępną gwiazdą, przez którą będę musiał się przebijać".

TS: Kilka rzeczy naraz, kalendarz zapchany co do godziny... Co Cię tak gna do tej pracy? Może strach, że na Twoje miejsce czeka już trzydzieści innych, młodych, zdolnych aktorek?

MK: Taki lęk rzeczywiście miałam na początku, kiedy wchodziłam do zawodu. Wtedy czułam, że aby zaistnieć, muszę pokazać się z jak najlepszej strony. Sobie i innym udowodnić, że potrafię, że warto ze mną pracować, że warto podjąć ryzyko i mnie zatrudnić. Więc walczyłam o to swoje miejsce. Chodziłam na castingi, rozmowy. Nawet epizody przyjmowałam z wdzięcznością i grałam je z taką pasją, z takim zaangażowaniem, jakby to była główna rola, bo miałam szansę, żeby pokazać, jak podchodzę do pracy. Metoda małych kroczków, mało spektakularna, ale skuteczna.

TS: Nie męczyło Cię to, nie zniechęcało?

MK: Nie, czułam, że mam w sobie masę energii, a każda kolejna rola mi jej jeszcze dodawała. Wiem, że czasami przesadzałam z pracą. Dziś czuję, że nie można tak bezkarnie eksploatować organizmu. Że jeśli przez dłuższy czas funduję sobie straszny wysiłek, to też muszę mieć czas, żeby po nim odpocząć. Bardzo o to dbam. Robię sobie dni dobroci dla Małgosi. Dziś jest taki dzień, pójdę do kosmetyczki, wypiję kawę z kimś, kogo dawno nie widziałam, pochodzę po sklepach, kupię sobie coś fajnego. Kiedyś bałam się odmówić przyjścia na próbę albo na promocję w niedzielę. Dziś potrafię już powiedzieć: nic. Mogę przyjść w poniedziałek, wtorek, ale niedziela jest dla mnie święta. Jak mam trzy dni z rzędu wolne i się umawiam z Bankiem, że wyjeżdżamy na weekend, to też nie ma już takiej możliwości, żebym zmieniła plan, bo komuś coś się obsunęło. Korzysta na tym i moje życie prywatne, i zawodowe.

TS: Kiedy jest się perfekcjonistą w pracy, łatwo wpaść w pułapkę oczekiwań, że życie prywatne też będzie idealne. Wtedy trudno je sobie ułożyć.

MK: Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie zakładam, że moje życie musi być perfekcyjne. Jak coś zgrzyta, nie wpadam w panikę. Miałam nawet kiedyś taki moment, że myślałam: a może moja droga w życiu ma być inna? Przecież nie każdy musi mieć rodzinę, męża, dzieci.

TS: I tak spokojnie do tego podeszłaś?

MK: Sama byłam zdziwiona. Ale po prostu wierzę, że na wszystko w życiu jest czas. Jasne, jest też coś takiego jak biologia, która nas w jakiś sposób ogranicza. Na szczęście moi bliscy nie stoją nade mną i nie straszą: to ostatni dzwon, jeśli teraz nie urodzisz dziecka, będzie za późno. Sama wiem, za czym tęsknię, i umiem siebie słuchać. I wiem leż, że bicia tego dzwonu nie przeoczę.

Ciągle ryzykuję. Nie wszystkie rzeczy były trafione, ale wolę to, niż stanie w miejscu. Lubię ten lęk: ciekawe, czy umiem, czy dam radę.

PERFEKCJONISTKA

Popularność przyniósł Małgorzacie "Kroll" Juliusza Machulsidego z 1997 roku, widzowie pokochali ją za Hankę Mostowiak, którą od siedmiu lat gra w "M jak miłość". Główną rolę ma też w nowym serialu "Tylko miłość". Ale nie boi się i tego, co trudniejsze - W Teatrze Narodowym możnazobaczyć ją w "Miłość na Krymie" Jerzego Jarockiego. Także u niego gra w "Błądzeniu" i "Kosmosie". W nowej roli występi u nas. Jest twarzą kampanii reklamowej "Twojego STYLU".

Święta to pretekst, żeby się zatrzymać. Przypomnieć sobią że są ważniejsze sprawy] niż to, jak ktoś oceni moją rolę albo fryzurę.

UMIEM POWIEDZIEĆ: NIE

Kiedyś pracowała bez końca, nie chciała, aby coś ważnego ominętoją w zawodzie. Epizody grała tak, jakby to były główne role. Dziś ma 36 lat, wszystko robi na sto procent, ale nauczyła się odmawiać: na przykład, gdy ktoś chce, by przyszła do pracy w niedzielę. Poniedziałek, wtorek - proszę bardzo, ale święto to święto. Dawno zaplanowanego wyjazdu z narzeczonym też już nie odwoła tylko dlatego, że komuś obsunęły się terminy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji