Artykuły

Nie pouczam, nie narzucam

Kantor miał nad aktorem absolutną kontrolę. Ja pragnę uczynić z ciała aktora idealny instrument zdolny ogarnąć całą przestrzeń wokół siebie - mówi "Gazecie" Robert Wilson, amerykański reżyser teatralny

Teatr Roberta Wilsona nazywany jest miejscem podróży duchowych. Od pewnego czasu amerykański reżyser podróżuje coraz częściej fizycznie - przenosi swoje spektakle na kolejne sceny. Jego "Kobietę z morza" wystawiały już teatry w Korei, Turcji, we Włoszech i Francji. W piątek pokaże ją Teatr Dramatyczny w Warszawie.

Joanna Derkaczew: Mówi się o Panu jako największym amerykańskim twórcy teatru dramatycznego. Tymczasem coraz więcej wiąże Pana z baletem, malarstwem i nawet operą. Studiował Pan architekturę, uczył się tańca u Marthy Graham. We współczesnych opracowaniach Robert Wilson pojawia się w rozdziałach "teatr post-dramatyczny", "plastyczny", "muzyczny", a nawet "niemy". Gdzie w tej chwili jest Robert Wilson?

Robert Wilson: Teoretycy ciągle oblepiają mnie etykietkami. To mnie nie obchodzi. Mój teatr nie jest ani dramatyczny, ani postdramatyczny, nie jest ani wizualny, ani milczący. Jest w nim miejsce na muzykę i taniec, ale też na architekturę, światło, literaturę i poezję. Wszystkie elementy muszą mieć równorzędne znaczenie. To jak obserwacja przez okno ruchu na ulicy. Niektóre rzeczy są od początku, inne pojawiają się jednocześnie jako przypadkowe i konieczne. Czy trzymając się tej zasady, trafię do jakiegoś rozdziału? Tym niech się zajmą intelektualiści. W moich działaniach nie ma nic intelektualnego. Staram się tylko pokazać, że teatr to miejsce, gdzie trzeba zarówno patrzeć, jak i słuchać.

- Brzmi dość teoretycznie. A w praktyce?

- Z relacjami między elementami jest trochę tak jak z relacjami między ludźmi. Zwłaszcza między wielkimi osobowościami, z którymi współpracuję. Jeśli muszę pogodzić wizję Toma Waitsa, Armaniego, Petera Glassa i Susan Sontag, automatycznie pojawia się konieczność kompromisów. W praktyce wygląda to np. tak, że nie stosuję niczego, co można nazwać dekoracją. To nie znaczy, że scena jest pusta (choć to często bywa niezwykle pociągające). Po prostu to, co widzimy, nie jest martwym tłem, ale takim samym uczestnikiem spektaklu jak aktor czy tekst.

- Aktor jest dla Pana obiektem, a nie partnerem?

- Aktor to taki sam element jak każdy inny. Aktor wnosi swoją wrażliwość i ciało, tak jak przedmioty wnoszą swoją fakturę, a scena wymiary. Przenosząc "Kobietę z morza" z teatru do teatru największą, a nawet jedyną różnicę widzę w aktorach. Polscy aktorzy są inaczej wytrenowani niż koreańscy czy tureccy. Ich ciała inaczej pracują w przestrzeni.

- Podobny stosunek do aktora miał bliski Panu Tadeusz Kantor.

- Cenię Kantora. Wiele nas dzieli, ale myślę, że na swój sposób obaj szukaliśmy tego samego. Kantor miał nad aktorem absolutną kontrolę. Ja pragnę uczynić z ciała aktora idealny instrument zdolny ogarnąć całą przestrzeń wokół siebie. To pozwoli mu wyczuć impuls do ruchu w tym jedynym, odpowiednim momencie. W każdej chwili liczy się tylko ta chwila. Trzeba ją wyzyskać w całości. Gdy minie, można o niej zapomnieć i cieszyć się zmianą.

- A jednak instalację poświęconą Kantorowi zatytułował Pan "Memory/Loss" (Pamięć/Utrata). Pokazuje ona człowieka poddanego wyrafinowanej mongolskiej torturze, której celem jest pozbawienie ofiary pamięci. Czy ważniejsza jest więc ta radość ze zmiany, czy zachowanie pamięci? Zwłaszcza we współczesnym świecie, który wydaje się jedną wielką zmianą i zabawą?

- Pamięć to struktura doświadczenia, która pozwala przebywać jednocześnie w przeszłości i przyszłości. Ona po prostu jest, niezależnie od naszej woli. Przestrzeń jest pełna czasu, czas jest pełen przestrzeni. Śledząc czujnie jedną chwilę, w pewien sposób obejmujemy wszystkie. Tu nie ma sprzeczności, bo pamięć bez ciągłych zmian byłaby pusta. A w samej radości nie ma przecież nic złego. Teatr jest między innymi po to, by było fajnie. Teatr ma rozśmieszać. Jeśli tego nie potrafi, to znaczy, że coś z nim nie tak.

- Czy możliwe jest jeszcze uprawianie "sztuki dla sztuki"? Przecież dziś prawie wszystko jest zaangażowane. Nawet w "Kobiecie z morza" jest silny wątek społeczny, jak choćby kupno młodej żony.

- Tak naprawdę to często poruszam tematy społeczne. Robiłem spektakle o wojnie, pracowałem z upośledzonymi. Tym, czego nie dotykam, jest polityka. Polityka dzieli ludzi, uniemożliwia im bezinteresowne spotkanie. Tak samo zresztą religia. Wystarczy spojrzeć, jak ci wszyscy szalenie bogobojni ludzie - muzułmanie, żydzi, chrześcijanie - wyrzynają się nawzajem. Nie, dla religii nie ma miejsca w moim teatrze. Dzięki temu zostaje przestrzeń dla ducha. Teatr to podobnie jak inne sztuki działalność duchowa. Może łączyć i jednoczyć. O to właśnie mi chodzi. Zamiast narzucać, pouczać czy poprawiać świat, wolę zbierać ludzi razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji