Artykuły

Konglomerat postaw

"Wyzwolenie" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Telewizji. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Za dwa dni, 28 listopada, minie dokładnie sto lat od śmierci Stanisława Wyspiańskiego i dzisiejsze telewizyjne przedstawienie "Wyzwolenia" w inscenizacji Macieja Prusa nabiera w tym kontekście dodatkowych znaczeń. Jest nie tylko znakomitym wyartykułowaniem znaczeń zawartych w literze tekstu autorskiego i wielkim artystycznym przeżyciem dla widza, ale stanowi też pewnego rodzaju hołd złożony czwartemu polskiemu wieszczowi przez artystów. "Wyzwolenie" należy do tych utworów Wyspiańskiego, gdzie widać, jak bardzo ten wybitny twórca, artysta - wielostronny przecież - był człowiekiem teatru. Ale "Wyzwolenie" to także swego rodzaju testament i credo Wyspiańskiego.

Właśnie tu, obok "Wesela", chyba najbardziej wyraziście i najsilniej autor daje świadectwo swojej postawy wobec Boga i Ojczyzny, daje świadectwo jej ukochania i troski o nią, niepokoju o jej niezależny byt, o los Narodu jako podmiotu zbiorowego, ale też o los jednostek tworzących ten Naród. Jest ostry i bezkompromisowy w wytykaniu wad ospałości i braku podjęcia konkretnego czynu, niezbędnych działań, byśmy nie zatracili tych wartości, które Polacy nieśli przez wieki, co pozwoliło nam przetrwać jako Naród, nawet w czasie, gdy Polska wykreślona była z mapy. "Wyzwolenie" to także troska o los artysty i refleksja nad powinnością sztuki, zwłaszcza teatru, nad jego rolą i miejscem w społeczeństwie. Jest to powinność wobec widza i powinność wobec samej sztuki, której integralną częścią musi być element metafizyczny, bo bez odniesienia do Boga nie można tworzyć. Piękna, przejmująca, głęboka scena końcowa spektaklu Macieja Prusa, w której Piotr Adamczyk - Konrad, odrywa się od tej przeciętnej masy, której w głowach mąci Geniusz - Szatan (świetna rola Mariusza Bonaszewskiego) szalejący wśród motłochu, kuszący, jak kiedyś szatan Chrystusa. Ta końcowa scena, pokazująca Konrada usytuowanego gdzieś wysoko, oderwanego od tego, co dzieje się na dole, to jego modlitwa do Boga, u którego szuka wsparcia, ratunku. Pokazana w zbliżeniu kamery twarz aktora wyraża ogromne wzruszenie Konrada, ale jest to też widoczne głębokie wzruszenie Piotra Adamczyka jako człowieka.

Mimo upływu wielu lat mam przed oczami obraz Jerzego Treli - Konrada z "Wyzwolenia", który stojąc na proscenium, w bliskiej odległości od widowni, mówił do niej słowami Wyspiańskiego: "Chcę, żeby w letni dzień, w upalny letni dzień, przede mną zżęto żytni łan...". Pamiętam tę przejmującą melodię głosu aktora. Bo to był bolesny Konrad, romantyk z krwi i kości, który oddałby życie za Ojczyznę, dla niej gotowy był na śmierć. Pragmatyzm nie wchodził w rachubę, nie miał dostępu do postawy Konrada, który posiadał wszelkie cechy bohatera romantycznego. Wielka rola Treli w pamiętnej inscenizacji Konrada Swinarskiego z lat siedemdziesiątych stała się, można powiedzieć, kanonem dla następnych Konradów. Teraz, w przedstawieniu Prusa, gra rolę Reżysera. Adamczyk zaś jest zupełnie innym Konradem aniżeli tamten. Jest Konradem współczesnym, ale niewypreparowanym z idealizmu. Stanowi połączenie romantyka ze współczesnym intelektualistą.

Przedstawienie Macieja Prusa toczy się w pustej przestrzeni postindustrialnej, co jest nawiązaniem do modnego dziś wychodzenia spektakli z budynków teatralnych i grania w miejscach pofabrycznych, rozmaitych halach itp. Natomiast owa pusta przestrzeń to celowy zabieg inscenizacyjny mający na celu skoncentrowanie uwagi widza na słowie, co dziś jest już rzadkością. Tutaj jest tylko aktor i tekst. Prawdziwa sztuka, która albo się obroni swoim artyzmem, albo nie. Widz zostaje dopuszczony do owego wtajemniczenia w sztukę, poszukuje treści między wierszami, zastanawia się nad obsadą, która w tym przedstawieniu ma specjalne znaczenie. To właśnie są te treści zawarte między wierszami.

Maciej Prus zaprosił do swego przedstawienia dwóch niegdysiejszych Konradów: prócz Jerzego Treli z inscenizacji Konrada Swinarskiego, także Henryka Talara, Konrada z kaliskiej inscenizacji "Wyzwolenia" Macieja Prusa. Teraz Talar gra Prezesa. To nawiązanie do poprzednich inscenizacji dramatu Wyspiańskiego jest pewnego rodzaju dialogiem między "dawnymi i nowymi czasy", ale jest także polemiką idei Konradowych: Treli, Talara i Adamczyka. Jakże różne osobowości aktorskie, każdy z aktorów wyposażył postać Konrada cząstką własnej osobowości, ale i ówczesną rzeczywistością, współczesną każdemu z nich. Jest tu jeszcze jeden niegdysiejszy Konrad, ale przychodzący od innego wieszcza, Mickiewicza. To Gustaw Holoubek, pamiętny Gustaw - Konrad z Dejmkowskiej inscenizacji "Dziadów". U Prusa gra rolę Starego Aktora. Przejmująco. To wielce wymowna, doskonała artystycznie scena. Gustaw Holoubek, w odróżnieniu od pozostałych postaci realnie istniejących na scenie, jest tutaj imaginacją Konrada. Kiedy mówi: "mój ojciec to był bohater, a ja...", albo: "gdziem zaszedł, co chciałem uczynić, czym będę", to jakby kwintesencja przesłania całego przedstawienia i zarazem hołd złożony tym wszystkim aktorom, którzy już odeszli.

Wyraźnie widoczna jest w obsadzie przedstawienia Prusa łączność międzypokoleniowa aktorów, a także wymiana refleksji teatralnej. Muza w wykonaniu Mai Komorowskiej tutaj jest dojrzałą kobietą, która właściwie nie ingeruje, lecz z dystansem obserwuje zmagania Konrada, jego próbę naprawy świata i wprowadzenia nowej myśli do estetyki teatralnej. To ważne przedstawienie, gęste od znaczeń, prezentuje konglomerat rozmaitych postaw społecznych, doskonale zagrane.

"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego, reż. Maciej Prus, zdj. Jan Holoubek, Teatr TVP

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji