Artykuły

(U)rojone życie w Wierszalinie

"Życie snem" w reż. Rafała Gąsowskiego w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Ani porywający, ani całkiem kiepski jest nowy spektakl Wierszalina. Wieloznaczność tekstu Calderona w nim znika, inscenizacja miewa niestrawne partie. Ale ma też cudowny odrealniony klimat i kilka mistrzowskich scen.

"Życie jest snem" Pedra Calderona de la Barka - traktat filozoficzny w baśniowej aurze - to debiut reżyserski aktora Rafała Gąsowskiego. Sięgnął po tekst sprzed czterech stuleci - uniwersalny, ale też trudny, wielopiętrowy, wymagający uwagi. Zwykle Wierszalin fundował nam bogate opowieści oparte na autorskich scenariuszach szefa teatru Piotra Tomaszuka. Tym razem twórcy zajęli się gotowym dramatem - to wyzwanie, ale i ograniczenie. Odnieść można wrażenie, że reżyser uparcie chce się od owych ram wyzwolić; w efekcie rodzi się poczucie, że inscenizacja nieco przytłumia tekst.

Spektakl zachowuje poetykę Wierszalina, i dobrze. Choć oczywiście - tak się już nieszczęśliwie dla Gąsowskiego składa - nie sposób ustrzec się pytań, ile w spektaklu wizji ucznia - Gąsowskiego, a ile samego mistrza - Tomaszuka. Takie spekulacje na dłuższą metę prowadzą donikąd, podsumujmy je więc następująco: choć nie jest to najlepszy spektakl Wierszalina, to jednak reżyser, jak na debiutanta, ma też spore zasługi.

Życie jest snem

Przykład: zaproszenie do współpracy legendarnego scenografa Grotowskiego - Jerzego Gurawskiego. Gąsowski nagabywał artystę tak długo, aż ten się zgodził (Tomaszuk: "ja chyba bym się nie odważył"). Opłaciło się: powstała sugestywna, prosta scenografia: na scenie, w różnych konfiguracjach, wiszą moskitiery - jakby przezroczyste ściany zamku i wieży, w których toczy się historia o tym, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Postaci snują się tu jak duchy, z sennego transu na chwilę wpadają w ożywienie, by zaraz znów zapaść w letarg. W półmroku cienie rosną; nie wiadomo, co jest realne, a co ułudą. Dosłowność tej scenografii - w połączeniu z wysmakowanymi scenami zbiorowymi i świetną muzyką Piotra Nazaruka - jest kluczem do opowieści o tym, że życie jest snem.

Takie przeświadczenie ma książę Segismundo, zamknięty w wieży przez ojca, któremu gwiazdy przepowiedziały, że syn będzie tyranem. Z czasem ojciec sprawdzi, czy gwiazdy kłamią. Nie kłamią - książę wypuszczony na wolność wykazuje najgorsze cechy. Znów wraca więc do więzienia, gdzie przerażony dowiaduje się, że wszystko mu się śniło.

Sporo w spektaklu niejasności fabularnych. Osoby nieznające sztuki mogą mieć problem z rozpoznaniem who is who: pojawiają się kolejni pretendenci do tronu, infantka polska, książę Moskwy, dziewczyna, nieznająca swego ojca, ojciec, który myślał, że ma syna, a ma córkę itd. Szukając nici ich wiążących, widz może się zgubić, a pasjonująca fabularna Calderonowska historia przestaje być pasjonująca. Wtedy pozostaje obserwacja poszczególnych postaci.

Klimat Rabelais'go

Szczególnej uwadze polecamy błazna Klarino, który tu stał się służącą Klaryną (w tej roli bezkonkurencyjna Katarzyna Siergiej). To damska wersja Sancho Pansy, która towarzyszy równie damskiej wersji Don Kichota - Rosaurze (Aleksandra Andrzejewska). Dialog tych pań to jedna z najlepszych scen w spektaklu: jękliwie zawodzące dziewczę i rubaszna pijaczka. Siergiej gra cały czas, nawet na dalszym planie - przyglądanie się jej to prawdziwa uciecha. Postać Klaryny nie tylko wprowadza tu klimat jakby wprost z Rabelais'go, ale podkreśla też wierszalińską metodę na spektakl - autoironię i zderzenie dwóch porządków. W spektaklu to choćby zestaw: poważne dylematy egzystencjalne, wyrażane żałosnym tonem, i przaśny żarcik. Idea i bruk.

Najtrudniejsza rola przypadła Karolowi Smacznemu (Segismundo). Tragiczna postać, która nie radzi sobie ze smakiem władzy, potwierdza wyrok gwiazd, a później z nimi walczy. "Życie jest snem, prześniłem wszystko, kimkolwiek jest człowiek - zniknie" - jęczy w wieży Segismundo. To postać sklejona z takich gorzkich rozważań na temat swego losu. Jak ją zagrać, by nie przeszarżować i skupić na sobie uwagę słuchacza? Smaczny to potrafi, choć obok żarliwych monologów zdarzają mu się partie egzaltowane. Ale ciekawie ogląda się jego metamorfozy: od wrażliwego młodzieńca, w samotności i bólu wyzywającego niebo, po złego chłopca, tyranizującego poddanych.

Mógłby to być spektakl o odkrywaniu siebie i tego, co wokół, o sensie życia i śmierci, o tożsamości i władzy. Wielka szkoda, że to wrażenie psuje końcowa scena, rozciągnięta do granic możliwości. Cóż to jest? Sabat? Ofiara? Wielka orgia, połączona z obmywaniem rąk? Tak infantylne, że aż nieznośne. Nadmiar, niestety, nuży. Jak i erotyczne utensylia, które - dotąd w Wierszalinie uzasadnione i ważne - tu śmieszą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji