Artykuły

Ważne problemy w nieważnym przedstawieniu

To, że w tekście podejmowane są istotne społecznie tematy nie wystarczy, aby obronić całe przedstawienie - o "Grubej świni" w reż. Bogdana Toszy w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Aleksandra Konopko z Nowej Siły Krytycznej.

Z jednej ze znanych reklam dowiadujemy się, że "jesteś tym, co pijesz". Z wymowy kolejnych możemy się domyślać, że również tym, co jesz, jakim smarujesz się kremem i co na siebie wkładasz. Znaczenie ich wszystkich sprowadza się do jednego wniosku - jesteś taki, na jakiego wyglądasz, bo właśnie przez pryzmat twojego zewnętrznego wizerunku ocenia cię społeczeństwo, w którym żyjesz. W dzisiejszym świecie ciało kształtuje naszą tożsamość. Można z niego czytać, jak z otwartej księgi. A komunikat, który wysyła jest bardzo prosty i oczywisty. Ładne i zgrabne mówi o tym, że nasze życie jest szczęśliwe i udane, a my sobie świetnie ze wszystkim radzimy. Ciało brzydkie i nieatrakcyjne analogicznie sugeruje, że jest odwrotnie. Po co więc zawracać sobie głowę bliższym poznawaniem kogoś, skoro wszystko wiadomo już "na pierwszy rzut oka"? Oto szybka, łatwa i bezrefleksyjna metoda selekcji, którą stworzyło sobie dzisiejsze społeczeństwo na miarę swoich "szybkich czasów". Fala kolorowych, komputerowo dopracowanych zdjęć, na kanwie których snuje swoje opowieści kultura popularna, przyniosła ze sobą konkretny wzorzec urody. Została ustalona norma. Każde wyjście poza nią czy uchylenie od powszechnie obowiązujących standardów wprawia dzisiaj w wielkie zakłopotanie. Na "odmienność" najczęściej reagujemy nałożeniem tabu albo jawnym brakiem akceptacji, która w efekcie nierzadko prowadzi nawet do wykluczenia ze społeczeństwa.

Powyżej opisany problem jest głównym wątkiem najnowszego przedstawienia w reżyserii Bogdana Toszy, "Gruba świnia". Temat, który podejmuje jest bez wątpienia ważny i poważny, jednak już na poziomie tekstu (autor Neil LaBute), a w konsekwencji także w przedstawieniu został on potraktowany zbyt powierzchownie, a chwilami nawet banalnie. LaBute przedstawia zagadnienie na przykładzie otyłości kobiety. Tosza korzysta dodatkowo z wyjątkowo schematycznych skojarzeń, jak to, że tyjemy od coca-coli i fast-foodów z McDonald's. Wszystko jest w tym spektaklu dopowiedziane, a przysłowiowa "kropka nad i" zdecydowanie nie pozwala zagłębić się w problem. Można odnieść wrażenie, że to, co widzimy na scenie, to nie interpretacja, a jedynie ilustracja tekstu. Takie podejście do sztuki nie ma już chyba dzisiaj szansy ani porwać widza, ani tym bardziej okazać się dla niego szczególnie ciekawym. Mamy tu do czynienia ze zwyczajnym i od początku do końca przewidywalnym przedstawieniem, które można uznać najwyżej tylko za poprawne.

Rzecz dzieje się w środowisku dużej, nowoczesnej korporacji. Jeden z jej pracowników - Tom (Leszek Malec) podczas przerwy na lunch, poznaje Helen (Elżbieta Piwek). Sympatyczna dziewczyna pracuje w bibliotece i pasjonuje się wojennymi filmami. Niestety ma też dużą nadwagę, która staje się kłopotliwą sprawą w ich relacji. Helen wciąż żartuje ze swojej tuszy, aby uprzedzić niewygodne pytania i przekonać, że ona sama ma do siebie dystans, że nie przejmuje się tym, co myślą o jej wyglądzie inni. Jest to oczywiście tylko odruch obronny i rodzaj "maski", którą zakłada w obawie przed odrzuceniem. Tom początkowo udaje, że nie widzi jej otyłości i że wcale mu to nie przeszkadza, a jednocześnie robi wszystko, żeby w rozmowie uniknąć tego bolesnego tematu. Coraz częściej spotyka się z Helen, lubi z nią rozmawiać i chyba nawet przez chwilę szczerze się w niej zakochuje. Jednak nie chwali się swoją nową dziewczyną przed znajomymi, bo sam nie potrafi poradzić sobie z zaakceptowaniem czegoś, co wykracza poza powszechnie przyjęte standardy.

Z podobnym problemem borykają się piękna, zadbana i ubrana według najnowszych trendów Jeannie (Aleksandra Cwen), która jest nieszczęśliwie zakochana w Tomie oraz złośliwy, niedojrzały i bezczelny Carter (Krzysztof Wrona), który bezustannie uprawia w firmie błazenadę, a tak naprawdę ukrywa tkwiący w nim od dzieciństwa wstyd "bycia synem grubej matki". Ci dwoje prezentują typ osób, które bezsprzecznie uwierzyły w siłę zewnętrznego wizerunku i tak bardzo boją się zderzenia z typem odmiennym od wymyślonego "idealnego piękna", że stają się okrutnymi napastnikami. To oni dokonują szybkiej eliminacji i selekcji osób na podstawie wyglądu i to oni mówią o Helen "gruba świnia". Tom nie wytrzymuje presji i uwag znajomych, przez co ostatecznie zrywa związek z Helen. Postaci w sztuce są zbudowane na tyle jednowymiarowo, że widz od początku domyśla się właśnie takiego finału i niczym w tej kwestii nie zostaje zaskoczony. Trudne zadanie mają również aktorzy, którzy nie dostali ani od tekstu, ani od jego realizacji dużych możliwości. Mimo to, każdemu z nich udało się wydobyć chociaż kilka "chwil prawdy", za co należą się im duże brawa. Tak dzieje się choćby w scenie, w której Carter opowiada Tomowi o swoich upiornych wspomnieniach z dzieciństwa, czy kiedy Jeannie pod chłodem i złośliwością próbuje ukryć to, jak bardzo jest nieszczęśliwa, a po chwili dowiaduje się od Toma, że on jest z Helen właśnie ze względu na to, że ta w niczym nie przypomina "idealnej Jeannie".

Niestety rozczarowanie przedstawieniem podsyca scenografia (Marek Braun), która jest nieciekawa i nieuzasadniona. Nie wnosi nic poza dobrym wizualnie efektem lśniących, niemal lustrzanych, ciemnych tafli, którymi pokryta jest nieduża scena. W tej przestrzeni został ustawiony długi drewniany, stylizowany stół, który przy połyskliwej przestrzeni wypadł groteskowo. Wykorzystano więc modną oszczędność w scenografii i kojarzące się z nowoczesnymi inscenizacjami szkło. Pozostaje tylko pytanie, po co akurat w tym przedstawieniu? Czy tylko z braku lepszego i świeższego pomysłu? Dodatkowo na ścianie wyświetlane są białe napisy - tytuły kolejnych scen (jak gdyby mało jeszcze tu było dosłowności i dopowiedzeń). Zabieg również zgodny z panującą na współczesnych scenach modą, tyle, że nie za bardzo znajdujący uzasadnienie.

Opolskie przedstawienie chwilami ociera się o nieznośną farsę i bez wątpienia nie udało się reżyserowi stworzyć ostrej krytyki współczesnego społeczeństwa. Na pewno jednak nie da się zaprzeczyć, że wymowa "Grubej świni" jest ważna i mimo swojej powierzchowności sztuka ta może być znaczącym głosem w dyskusji na temat problemów, o których opowiada. Niestety to, że w tekście podejmowane są istotne społecznie tematy nie wystarczy, aby obronić całe przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji