Artykuły

Witkacy zmasakrowany

Od pewnego czasu coraz większa liczba pisarzy, twórców sztuk wizualnych, a także ludzi teatru i filmu przechodzi na stronę sztuki zaangażowanej, czemu towarzyszy komplementarny proces ze strony osób działających społecznie lub politycznie, którzy zaczynają doceniać znaczenie sztuki dla spraw publicznych. Symbolicznym wobec tego akcentem jest fakt, że na datę premiery "Szewców u bram" wybraliśmy rocznicę pierwszego w XX wieku wybicia się Polski na wolność - Sławomir Sierakowski ropoczyna w Dzienniku dyskusję o TR WARSZAWA

Zanim opowiem o mojej przygodzie z "Szewcami" Witkacego - znanym dramatem i szkolną lekturą, kilka uwag natury ogólnej. Z pisaniem o lekturach jest ten znany wszystkim kłopot, że napisano o nich tak wiele, że wręcz niektóre z recenzji same trafiają na listy lektur na wyższych poziomach edukacji. Zarazem awans czyniący z książki lekturę czyni ją strasznie monumentalną i ściąga czytającego na kolana. Opornym w zginaniu stawów pomogą nauczyciele. Uczynienie z książki lektury unieruchamia ją, a włączając w obieg szkolny, wyłącza ze wszystkich innych. Artyści właściwie powinni być przeciwnikami ulekturawiania swoich prac, przynajmniej ci, którzy źle czują się na pomniku. Niestety zazwyczaj od dawna w ramach protestu mogą się jedynie co najwyżej przewrócić w grobie.

Szczęściem świat kultury (przeciwnie niż świat pieniądza) zdąża raczej do odbierania przywilejów autorom i profanacji takich niedawnych świętości jak granice tekstu, jego własność czy przeznaczenie. Choć ciągle daleki od oddziałania na powszechną świadomość czytelników, a nawet pedagogów, stary już gest Rolanda Barthes'a "uśmiercenia autora" dotąd nie przebił się ostatecznie z teorii literatury do praktyki czytania. Przypomnijmy, chodziło o porzucenie kategorii autora jako kogoś hipotetycznie gwarantującego poprawność odczytania tekstu literackiego.

Co ważniejsze śmierć autora oznaczała ożywienie czytelnika. To on stawał się właściwym twórcą tekstu literackiego. Ukuto nawet pojęcie "ponownego twórcy". Z autorem do grobu poszła także kategoria interpretacji, jako czegoś, co można zrobić właściwie albo niewłaściwie, rozszyfrować sens albo nie dotrzeć do niego. Z tego punktu widzenia każdy czytający staje się sam dla siebie jedyną instancją właściwego odbioru treści. Przypominam to wszystko nie po to, żeby wygłupiać się przed kolegami literaturoznawcami, ogłaszając dawno już znane prawdy, ale po to, żeby ze smutkiem skonstatować, jak niewiele pożytku przyszło nam dotąd z takiego doinwestowania czytelnika kosztem autora.

A jest to przecież najlepsza droga do "odzyskania" właśnie tych książek, których nie chce nam się czytać, bo zostały "zamknięte" w lektury. Tymczasem zamiast dalej się zmuszać, żeby czytać je oczami autora, powinniśmy "właściwie" interpretować albo silić się na oryginalność, szukać okazji do potraktowania ich jako literackie tworzywo, w którym możemy przebierać, przesuwać, dystrybuować naszą uwagę tam, gdzie prowadzą nas nasze własne interesy poznawcze.

I wcale nie musimy rozumieć przez to, co wyżej zostało napisane, jedynie pracy samej wyobraźni nad otwartym tekstem. Mamy też prawo wziąć nożyczki i ciąć, przeklejać, dopisywać, łączyć z innymi tekstami. Nikt nam już nie zabroni. Tak jak nikt nie zabronił Janowi Klacie i mi z "Szewców" Witkacego ulepić nowy dramat "Szewcy u bram" [na zdjęciu] i wystawić go na deskach TR Warszawa.

Przypomnijmy, Witkacy napisanymi w 1934 roku "Szewcami" kończył ostatecznie w Polsce trendy wyznaczone przez Młodą Polskę. Opowiadał nam historię o przeplatających się rewolucjach wywołującą przeczucie nadchodzącej wielkiej katastrofy. Że się nie mylił, wszyscy wiemy. Opisywał epokę nadmiaru idei skutkującego wielkim zagrożeniem dla ludzkości. Witkacy swoją katastroficzną wizją nie mógł wydać się nam dziś interesujący, wybraliśmy go jako błyskotliwego obserwatora ludzkich charakterów i politycznych postaw (nie wszystkich zresztą, niektórych przecież już nie ma, innych wówczas jeszcze nie było), ciekawego stylistycznie pisarza, no i oryginalnego dramaturga.

Klata jako chyba najbardziej suwerenny artystycznie w Polsce reżyser, pełen własnych pomysłów scenicznych wcale nie zamierzał podporządkowywać się znanemu dramatopisarzowi. Samodzielnie dryblujący własnymi rozwiązaniami scenicznymi chciał brać z Witkacego, co mu pasowało, a nad wyrzuceniem reszty się nie roztkliwiał. Tylko tak mógł pokazać cały swój talent, łącznie z niespotykaną w polskim teatrze odwagą poznawczą. Mnie z kolei jako współtwórcy adaptacji i dramaturgowi, na którym spoczywała odpowiedzialność za przekaz inscenizacji, nie chciało się opowiadać ludziom o zbliżającej się katastrofie, o nadchodzącym zagrożeniu faszystowskim albo komunistycznym, bo nic takiego nie widzę. Widzę za to niebezpieczne konsekwencje przechodzenia współczesnego świata w epokę postpolityczną, gdzie nie sposób już na poważnie angażować się w jego zmianę.

Podobało mi się, że dzięki radykalnej wizji Witkacego mogę zbudować równie mocny komunikat w podobnym, bo zupełnie odwrotnym kontekście. "Żyjemy w epoce końca idei" - mówi nowy Sajetan Tempe. Bo jak w obecnych warunkach poważnie myśleć o zmianie biegu rzeczy na tym, coraz bardziej przecież niesprawiedliwie dzielącym się świecie? Kto mimo wszystkich znanych przeciwności znajduje w sobie dalej takie ambicje niech stanie przed siedzibą korporacji Axel Springer albo innej i zbilansuje siły. Zarazem wiemy przecież, że żaden porządek nie jest wieczny.

Oto nowy dylemat Sajetana Tempe. Chyba wieczny, albo wiecznie powracający jest za to prokurator Scurvy. Zabawny w swoich wysiłkach zdobywania władzy i poszukiwania usprawiedliwień dla podejmowanych niecnych postępków. A zarazem chyba normalniejszy, adekwatniejszy, bliższy rzeczywistości niż Sajetan. Może nawet dzięki temu lepszy, bardziej przekonujący. Czy nie uczciwiej być Scurvym albo ze Scurvym, jeśli wydaje się niemożliwe to, co zbiera się w głowie Sajetanowi. A może nawet niebezpieczne.

Jednak prawdziwym głównym bohaterem "Szewców" jest ich język.

Witkiewicz rewelacyjnie umiał połączyć stylistyczne kakofonie, zgiełk sloganów politycznych, frazesy filozoficzne z gwarą wiejską, wulgaryzmami i ludowymi przekleństwami. Jak zauważyła Maria Janion, pisząc gdzieś o "Szewcach", są oni manifestacją odrazy do gadania, do przymusu "gadania niepotrzebnych rzeczy". Znów w tym znaleźliśmy łączność między tak różnymi epokami - Witkacego i naszą. Dziś chyba jeszcze bardziej niż wcześniej język wybija się na główne źródło zniewolenia. Język produkowany przez elektrownie rzeczywistości dla mas: media, reklamę, marketing, przemysł rozrywkowy, uzależnioną od nich politykę itd.

Robiąc po prostu "Szewców", a nie "Szewców u bram", zrobilibyśmy właśnie mniej lub bardziej udziwnioną szkolną lekturę. Oczywiście można było "zinterpretować" tę sztukę, umieścić w innych realiach, inaczej rozłożyć akcenty i co tam jeszcze się robi przy takich okazjach. Ale po co, jeśli mogliśmy znacznie szerzej otworzyć przed sobą drzwi. Powiedzieć więcej, wyrazić bardziej to, co chcemy. A kto woli Witkacego i chce się dowiedzieć na przykład, co jest w III akcie, który w całości usunęliśmy, będzie musiał kupić sobie książkę - sprawdziłem, kosztuje tylko 3,70 zł i jest do dostania w każdej księgarni.

W "Szewcach u bram" - od samego tytułu począwszy - znajdzie za to szereg zapożyczeń z "Rewolucji u bram" Slavoja Żiżka. Będzie mógł zobaczyć także, jak wykorzystane zostały w przedstawieniu oryginalne pojęcia zaczerpnięte z jednego z opowiadań Cezarego Michalskiego ("Cela Śmiechu" z książki "Gorsze światy"), oraz wiele innych ingerencji w Witkacowski tekst.

Na koniec wspomnijmy o jeszcze jednym podobieństwie obu wersji "Szewców" wskazującym - jak sądzę - na rzecz istotną. Dramat Witkacego powstał w okresie końca wiary w apolityczność sztuki. Po zdobyciu przez Polskę niepodległości, wcześniej głęboko zaangażowani w spawy społeczne i polityczne artyści zapragnęli uwolnić się od pozaestetycznych zobowiązań.

Wystarczyła dekada, żeby okazało się, iż taki zbiorowy eskapizm kończy się źle dla obu stron: społeczeństwa i samych artystów. W czasach najnowszych obserwujemy podobny cykl, tym razem rozpoczęty w 1989 roku i domykający się obecnie. Od pewnego czasu coraz większa liczba pisarzy, twórców sztuk wizualnych, a także ludzi teatru i filmu przechodzi na stronę sztuki zaangażowanej, czemu towarzyszy komplementarny proces ze strony osób działających społecznie lub politycznie, którzy zaczynają doceniać znaczenie sztuki dla spraw publicznych. Symbolicznym wobec tego akcentem jest fakt, że na datę premiery "Szewców u bram" wybraliśmy rocznicę pierwszego w XX wieku wybicia się Polski na wolność.

Stanisław Ignacy niech sobie spokojnie odpoczywa i się nie martwi, nie tylko przecież przyjemność z masakrowania jego dramatu, ale i cała odpowiedzialność przechodzi na zespół pracujący nad sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji