"Wielopole" w Wielopolu
Kuria biskupia w Tarnowie wyraziła zgodę, Teatr Rzeczypospolitej pomógł i w ten sposób słynne "Wielopole, Wielopole" Tadeusza Kantora znalazło się w Wielopolu. Był to jeden z etapów podróży artystycznej teatru Cricot 2 po Polsce, jaką zorganizował Teatr Rzeczypospolitej. Tych kilka spektakli dało świadectwo dwóm zjawiskom. Z jednej strony twórczość Kantora wciąż liczyć może na zainteresowanie polskich widzów, z drugiej jednak ta właśnie podróż wzbudziła wiele zastrzeżeń i wątpliwości. Trudno zresztą dziwić się zwątpieniu części publiczności, skoro nawet sam Jerzy Trela, jak o tym mówił w wywiadzie udzielonym Polityce, wątpił aż do chwili wejścia na scenę warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie w listopadzie Teatr Stary przedstawił "Wyzwolenie" w reżyserii Konrada Swinarskiego.
Jadąc do Wielopola, rodzinnej miejscowości Tadeusza Kantora, "oczami duszy" widziałem chagallowski prawie obraz mistycznej wioski, spowitej oparami poezji. I jakże tu wierzyć w genius loci, gdy po wyjściu z autobusu znalazłem się w dość ohydnej ni to wsi, ni to miasteczku. Obskurny rynek z restauracją, sklepem obuwniczym i drogerią, skupem jaj i dworcem PKS: obok również nieciekawy XVII-wieczny kościółek, z jeszcze mniej ciekawymi malowidłami wewnątrz. Jedynym elementem nadającym temu miejscu swoisty koloryt jest umieszczony przy rynku szczególny pomnik. Znajduje się tutaj intensywnie oświetlony, co przy mrokach spowijających inne zakamarki jest szczególnie charakterystyczne, obelisk poświecony pamięci pięćdziesięciu kilku osób, które spłonęły podczas pożaru tutejszego kina. Poniżej tablicy z nazwiskami ofiar tej tragedii widnieje inskrypcja polecająca ich dusze Bogu.
Tadeusz Kantor "Wielopole, Wielopole" pokazał we wnętrzu parafialnego kościoła. Swój Dziecinny Pokój, pełen wspomnień i pamiątek, ustawił przed ołtarzem głównym. Tak jak przed każdym innym spektaklem, na scenie pośród rekwizytów i dekoracji, kręcił się sam reżyser. Przestawiał poszczególne bibeloty, dopełniał przeszłości, tak aby ciężary zegara wbrew prawu grawitacji podniosły się o kilkadziesiąt lat w górę. O ile jednak gdzie indziej działania te miały charakter czysto teatralny, tutaj, w kościelnym wnętrzu, nabrały sensu rytualnego. Za chwilę rozpocznie się spektakl o bezsensie, o tragizmie ludzkich dziejów.
A wszystko to w kościele, w którym proboszczował Wuj Józef, główny bohater spektaklu; w kościele, w którym modliła się Babka Katarzyna, Ciotki Mańka i Józka, Wujowie Olek i Karol; w miasteczku, gdzie do dziś dnia znajduje się grób Matki Helki.
W Wielopolu pamięć o Kantorze jest żywa. Jednego z nielicznych krajanów, który zdobył światowe uznanie, wspomina się z dumą. Ktoś chodził z nim do szkoły, ktoś przypomina sobie jego matkę, inny z serdecznością opowiada , o księdzu Józefie. Gdy jednak po spektaklu rozmawiam z widzami z Wielopola, wszyscy mówią o pewnym zdziwieniu i zaskoczeniu. Na pytanie, jak ma się to, co zobaczyli, do Wielopola ich młodości, otrzymuję odpowiedź: "...wszystko wypięknione; bo to jak się nad czymś pracuje, to się wyszlachetnia".
Jak głosiła wcześniejsza plotka, jeden z tutejszych znajomych reżysera oglądał próbę generalną, ale zbyt wiele to nie zrozumiał. Jeszcze wcześniej podczas rozdawania stu pięćdziesięciu zaproszeń wśród mieszkańców Wielopola (pozostałą część kilkusetosobowej widowni dowieziono) ksiądz proboszcz grzmiał, że i tak wszyscy nie zrozumieją tego teatru. Wzbudziło to nawet pewne zniecierpliwienie, "bo jakże tak można prostych ludzi obrażać".
Wielopolski spektakl nie udał się, bowiem udać się nie mógł. Każdego, kto oglądał kiedykolwiek "Wielopole, Wielopole", zdumieć musiała niezwykła funkcja powtórzenia w tym spektaklu. Powtarzają się sceny, słowa, gesty, nawet w samym tytule widowiska nazwa Wielopole powtarza się dwukrotnie. We wznowionej niedawno przez KUL książce Sacrum w literaturze Jerzy Bartnicki w szkicu "O rytualnej funkcji powtórzenia w folklorze" pisze: "Otwierając perspektywę nieskończonego wydłużania tekstu [...] powtórzenie współtworzy czas mityczny, wieczne teraz". W Wielopolu panuje czas realny, czas ludzkiej pamięci i naturalnego przemijania, w "Wielopolu, Wielopolu" czas mityczny: ich skonfrontowanie dowiodło niestety silniejszej pozycji tego pierwszego. Oto dramat artysty.