Artykuły

Bądźcie czujni: "Szewcy u bram"!

- Mamy do czynienia z istną inwazją nowej publiczności. Widzę, że ci ludzie nie myślą o teatrze w kategoriach ilustrowania literatury czy w kategoriach czysto rozrywkowych - oni szukają opowieści o świecie, w którym żyją - mówi reżyser JAN KLATA.

Mistrz Witkacy nie wymyśliłby tego lepiej. Premierę jego przewrotnego dramatu w inscenizacji młodego zaangażowanego reżysera Jana Klaty zapowiedziano w dniu Święta Niepodległości.

11 listopada, w Święto Niepodległości, premiera "Szewców" - ta data nie jest przypadkowa, prawda?

- Nie, nie jest. To bardzo dobry termin na premierę tego tekstu.

Bo chcesz wywołać zamieszki?

- Jasne. Wywołać zamieszkę. Jedną, (śmiech)

Ale kilku osobom za pomocą spektakli już się to udało - wystarczy choćby przypomnieć "Dziady" Kazimierza Dejmka.

- Myślę, że "Szewcy" bardzo dobrze korespondują ze świętem narodowym; ale tak samo dobrze korespondowałyby inne teksty o Polsce: "Nie-Boska komedia" czy choćby "Wesele".

W "Tygodniku Powszechnym" w swoim felietonie, pisząc o "Szewcach", bardzo ostro nawiązujesz do obecnej sytuacji politycznej w kraju. Chcesz na tyle uwspółcześnić tekst napisany jeszcze przed wojną, że nadajesz postaciom imiona kojarzące się z aktualną polityką?

- Pewne rzeczy same narzucają się tak bardzo, że nie ma chyba takiej potrzeby... Jeżeli się słucha dziś tego, co mówi - nie zmieniając w ogóle litery tekstu Witkacego - bohater dramatu prokurator Scurvy, to tak ewidentnie kojarzy się to z tym, co mówił minister sprawiedliwości, że nawet nie trzeba tej historii z "Szewców" dodatkowo podbijać łopatologiczną zmianą imion.

Ale tytuł Witkacemu zmieniłeś.

- Tak. Na "Szewcy u bram". Nawiązuję w ten sposób do tytułu książki opracowanej kilka lat temu przez współczesnego socjologa i filozofa Slavoja Żiżka "Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917". Robimy przecież "Szewców" w roku 2007, a nie w 1934, kiedy zostali napisani.

Żiżek otwarcie mówi, że nie wierzy już w rewolucję w dzisiejszym świecie rozumianą w dotychczasowy sposób. Tymczasem bohaterowie "Szewców" wywołują rewolucję za rewolucją...

- No właśnie. Wywołują rewolucję za rewolucją, ale w rzeczywistości żadna z rewolucji niczego nie zmienia. Pierwsze zdanie głównego bohatera "Szewców" Sajetana Tempego w naszej adaptacji to: "Nie wierzę w żadną rewolucję". To jest problem Sajetana. Nie wierzy w możliwość realnej zmiany. I to jest problem myśli lewicowej, którą on reprezentuje; są przecież systemy, które dają się wymyślić i teoretycznie wyglądają interesująco, a wprowadzone w życie przemieniają się we własną karykaturę. Problemem myśli prawicowej jest natomiast cynizm - przeciwnik Tempego Scurvy nie wierzy w ideały, które głosi. Choć bardzo się stara, nie wierzy w sens systemu, który reprezentuje.

Jeśli jest tak beznadziejnie, to po co robisz ten spektakl?

- Bo ważne jest, żeby myśleć. Żeby patrząc na to, co dzieje się w polityce, nie zadowalać się ani doraźną walką polityczną, ani skwitowaniem: "A wszyscy to są złodzieje", albo: "Nie pójdę do wyborów, bo jak wybiorę następnego, to tak samo mnie będzie oszukiwał, a ja mam to gdzieś".

A myślisz, że Witkacy byłby dziś zadowolony, czytając, jak chcesz wyreżyserować to, co napisał?

- Witkacy miał za życia w teatrze tylko jeden sukces, tym sukcesem była realizacja "Jana Macieja Karola Wścieklicy". A stało się tak, ponieważ premiera tej sztuki zbiegła się nagle z wydarzeniami politycznymi. Ludzie odczytali więc "Wścieklicę" jako karykaturę Witosa. Wszyscy walili drzwiami i oknami, żeby obejrzeć sztukę tego "wariata z Zakopanego", którego wówczas skądinąd nikt z luminarzy nie traktował przecież poważnie. Witkacy nie mógł znieść spłycania jego dramatu jedynie do szopki politycznej, która zresztą jest jednym z największych zagrożeń przy interpretacji "Szewców".

I myślisz, że to dziś możliwe, żeby nie odczytywać doraźnie, politycznie?

- Teraz właściwie wszystko odczytywane jest politycznie, nawet dobranocka. Warto pamiętać, że "Szewcy" to nie jest dramat realistyczny, tylko groteska. I ta groteska dziś lepiej opowiada o rzeczywistości niż cokolwiek innego. To powinien być spektakl aktualny, ale nie może być doraźny.

Mnie szczególnie zainteresowała jedyna postać kobieca w "Szewcach" - księżna Irina Zbereźnicka-Podbereska. Trudno ją nazwać kobietą, raczej właśnie groteskową samicą, szablonem kobiecości...

- Kobiecość w naszej kulturze jest zredukowana - na billboardzie widzimy piękną kobietę, ona budzi nasze pożądanie, bo ma ładny biust i długie nogi, ale tak naprawdę ona nam sprzedaje np. odkurzacz. Irina w naszej interpretacji jest więc ucieleśnieniem kultury pożądania skonstruowanej w rzeczywistości kapitalistycznej. Idzie o to, by połączyć coś, co jest najbardziej pierwotne w ludzkiej naturze, z czymś, co jest równie pierwotne, a mianowicie - z chęcią posiadania. Dlatego też posiadanie najatrakcyjniejszej samicy w stadzie jest przełożone na posiadanie mnóstwa przedmiotów, które najczęściej nie są nam do niczego potrzebne. Ona jest kobiecością, która sprzedaje i zachęca do tego, by posiadać.

Ale Irina nie jest handlarką, tylko arystokratką, a dziś już nie ma arystokratów w rozumieniu przedwojennym.

- Bo trzeba się zastanowić: co to znaczy dzisiaj arystokracja? Zadam ci pytanie: czy Doda to jest arystokratką?

Nie.

- A dla mnie tak.

Czemu?

- Bo arystokrata to jest ktoś, "do kogo się aspiruje". Tak się to w dzisiejszych czasach porobiło - mamy "kulturę obnażania", "celebrytów" itp. Kiedy patrzymy na filmy dwudziestolecia międzywojennego, to widzimy te "hrabinie", księżny stworzone tylko po to, żeby panie kucharki mogły pójść do kina i zobaczyć lepszy świat. Coś, co kiedyś było związane z dobrym urodzeniem, trwaniem w pewnej tradycji i kulturze wysokiej, teraz zostało zastąpione przez mechanizm popularności. Wystarczy, że ktoś jest popularny, i staje się osobą, "do której się aspiruje". I już się nawet nie oddziela przyczyny popularności od popularności. Paris Hilton jest popularna nie dlatego, że coś osiągnęła, tylko dlatego, że pokazuje się w telewizji czy na VIP-owskich imprezach. Ta kultura, mówiąc językiem Witkacego, jest kompletnie zborsuczona.

Wracając do wywołania rewolucji. Przy "Szewcach" pracujesz po raz pierwszy ze Sławomirem Sierakowskim z "Krytyki Politycznej". Po co Sierakowski przy tej realizacji - przecież nie jest człowiekiem teatru?

- I to właśnie jest cenne. Dla mnie najważniejsze w tym, co robię w teatrze, jest wyjście z getta. Trzeba do teatru ściągać widzów, którzy dotąd znajdowali coś ciekawego dla siebie w innych dziedzinach kultury, a teatry omijali szerokim łukiem, traktując je, mówiąc kolokwialnie, jako coś drętwego. Na szczęście ta sytuacja ostatnio się zmienia - mamy do czynienia z istną inwazją nowej publiczności. Widzę, że ci ludzie nie myślą o teatrze w kategoriach ilustrowania literatury czy w kategoriach czysto rozrywkowych - oni szukają opowieści o świecie, w którym żyją. A Sierakowski stawia bardzo przenikliwe diagnozy współczesnej rzeczywistości, Polski, jednocześnie mając bardzo świeże spojrzenie na to, czym zajmuję się ja.

***

Jan Klata ur. w 1973 r., jeden z najgłośniejszych polskich reżyserów teatralnych ostatnich lat Laureat licznych nagród, także Paszportu Polityki, który otrzymał w 2005 roku za m.in. nowatorskie i odważne odczytywanie klasyki. Do jego najważniejszych spektakli należą: "H" według "Hamleta" Szekspira zrealizowany w Stoczni Gdańskiej, "Rewizor" Gogola w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu oraz "Transfer" z udziałem Polaków i Niemców wysiedlonych po wojnie ze swoich domów. Jako jeden z nielicznych twórców teatralnych prowadzi własną stronę internetową www.klata.tv. Obecnie przygotowuje premierę "Szewców u bram" według "Szewców" Witkacego wTR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji