Artykuły

Realność i metafizyka

Zespół "Cricot 2", teatr, którego początki i cała czterdziestoletnia histo­ria wiąże się z Krakowem, z jego kli­matem intelektualnym i artystycznym, przyjechał z Florencji (gdzie znalazł czasową siedzibę) na występy gościn­ne do podwawelskiego grodu. Jest to okoliczność nie tyle zabawna, ile smut­na. I bardzo polska. Władz miasta nie stać było na to, by jednej z najświetniejszych trup teatralnych zapewnić warunki normalnej egzystencji i ciągło­ści pracy. Dom przy ul. Kanoniczej 7 oddany w posiadanie artystom spod znaku "Gricot 2" niczego nie rozwiązał poza możliwością uruchomienia jeszcze jednego muzeum teatralnego. Dobrze mieć własne archiwum, ale w hierar­chii potrzeb żywego teatru - rzecz to nie pierwsza. "Cricot 2" pracuje nadal bez subwencji, borykając się z niema­łymi kłopotami finansowymi. Najlep­szym rozwiązaniem kłopotliwego pro­blemu byłaby jakaś forma mecenatu społecznego, gdyby taki mecenat potra­fiono powołać. Działałby on bardziej elastycznie od mecenatu państwowego. A na pewno mniej przeszkadzał.

Przez sześć wieczorów (od 15 do 20 XI) do sali dawnego "Sokoła", dzisiaj KS "Cracovii" przy ul. Manifestu Lip­cowego 27, gdzie odbywały się teatralne seanse "Cricot 2" pt. "Wielopole, Wielo­pole", trudno się było dopchać. Zwar­ty tłum młodzieży blokował wąskie przejście przez środek widowni, na której znalazło się znacznie więcej ludzi niż miejsc było do siedzenia. Rozgłos tego przedstawienia uzyskany we Flo­rencji, Edynburgu, Londynie i Paryżu oraz echa tego sukcesu spotęgowane przez środki masowego przekazu nie mogły pozostać neutralne na tworzenie się klimatu zainteresowania, plotki, sensacji.

Dwa razy byłem na spektaklu Kan­tora "Wielopole, Wielopole", a jednak nie mam o nim jednoznacznego osądu. Chciałbym go przyjąć w całości, a jed­nak coś się we mnie burzy, buntuje, nie pozwala na pełną akceptację. Sam nie wiem co. Czy moja filozofia życiowa, czy moje upodobania artystyczne?

Czy jeszcze coś trzeciego. Za pierwszym razem odebrałem ten spektakl bardziej całościowo, i spontanicznie. Nie zasta­nawiałem się nad tym, co on niesie. Uległem nawet na chwilę wielkiemu wzruszeniu, ale było to wzruszenie na­tury raczej pozaestetycznej. Stało się to wtedy, kiedy w porządek banalnych zdarzeń teatralnych wdarły się słowa Psalmu 109, którego melodie ożyły na nowo w mojej pamięci po blisko czterdziestu latach. Jeśli ujawniam publicznie to zdarzenie to po to, aby zaświadczyć, że sztuka zaw­sze się z życiem spotyka. Był rok 1943, raczej późne lato niż jesień, bo jeszcze grzaliśmy się w słońcu. Miejsce akcji: wieś podkrakowska. Plac przed kościo­łem, na którym rozgrywały się zabawy dziecinne. Pora: wczesne niedzielne po­południe. Jeszcze liturgia nieszporów nie dobiegła końca. Z wnętrza świątyni wylewała się uroczysta melodia: "Rzekł Pan do Pana mego". Gdzieś na obrze­żach wioski ozwał się nagle karabin. Seria krótkich strzałów zakłóciła rytm kościelnej pieśni, która po chwili wybuchnęła ze zdwojoną siłą, jakby chcia­ła unieważnić, wymazać ten obcy jej dysonans. Zginął wtedy mój stryjek dowodzący niewielką grupką party­zantów. Nie potrafię już tego Psalmu oddzielić od tamtego wydarzenia z dzieciństwa.

Mój drugi odbiór "Wielopola, Wielopola" był bardziej refleksyjny, anali­tyczny, ale i trochę zimny. Zachwyciła mnie sama robota, technika budowania i burzenia iluzji, metoda wywoływania przez artystę wspomnień, ich urealnia­nia i unicestwiania. Kantor wynalazł i doprowadził do perfekcji model gry aktora, skupionego wyłącznie na pow­tarzaniu tych samych gestów, ruchów, grymasów, ewokującego w nieskończo­ność czynności elementarne,, nijakie pozbawione wszelkiej ekspresji i celo­wości" - jak to określa reżyser w swo­ich teoretycznych esejach. Ale ta mi­tyczna saga rodzinna, którą artysta próbuje wskrzesić w pierwszej części przedstawienia, w następnych sekwen­cjach jakoś się rozmywa. Rodzina, po­kój dzieciństwa artysty zostają porzu­cone na rzecz tego, co się dzieje na pe­ryferiach, za oknem, za drzwiami. A to, co się tam dzieje, już jest ilustracją, anegdotą, najwyżej przyczynkiem do rodowodu Polaków, rodowodu zresztą uproszczonego przez swoiście rozumia­ną mitologię narodową.

To, co Kantora interesuje w "Wielopolu...", to sama postać rekruta, żoł­nierza, naznaczonego stygmatem śmier­ci. Modelem teoretycznym stał się tu wojskowy, tak jak w "Umarłej Klasie" była nim śmierć. W dziele Kantora baza teoretyczna jest nierozdzielna od jego praktyki teatralnej. Bez teorii, bez kon­wencji - wyznaje to wielokrotnie ar­tysta w swoich pismach - nie potra­fiłby tworzyć. Dwie główne zasady te­oretyczne wyznaczają poetykę "Wielopola, Wielopola": żołnierz jako model postaci dla aktora i powtórzenie zbli­żone prawie do rytuału, dzięki któremu odbywa się przeniesienie realności te­atralnej w wymiar symboliczny, meta­fizyczny. Kantor jest zafascynowany śmiercią. Źródeł tej fascynacji trzeba by szukać w symbolizmie, któremu ar­tysta uległ w młodości, rozczytując się w Maeterlincku i Wyspiańskim. Natura tej fascynacji w "Wielopolu, Wielopolu" - wydaje mi się - jest rodzaju czysto formalnego artystycznego. Inaczej było w "Umarłej klasie" - spek­taklu dużo celniejszym teatralnie, bar­dziej gęstym dramatycznie, mniej roz­gadanym - tam śmierć była kategorią filozoficzną o znaczeniu fundamental­nym dla zrozumienia tajemnicy egzy­stencji ludzkiej. W "Wielopolu, Wielo­polu" pozostała jedynie znakiem te­atralnym, gotową formą, martwym od­lewem przerażenia, strachu, zdumienia, majestatu lub pospolitości. Ten wspa­niale komponowany balet martwych postaci, żywych atrap i sobowtórów, re­alnych przedmiotów i powracających z refreniczną obsesyjnością melodii i rytmów (wojskowych, religijnych) oraz uruchomiony gdzieś już poza iluzją sys­tem symbolicznych znaków, odniesień do Ewangelii, Apokalipsy, Psalmów tworzy niezwykłą magię tego teatru, która mnie urzeka i którą równocześnie przyjmuję z nieufnością, bo nie mogę uwierzyć - choć powinienem, aby oca­lić dla siebie to przedstawienie - że Kantor naprawdę mocno czuje los cier­piących i poniżonych. Bez intensyw­ności odczucia sfery rzeczywistości ludzkiej, przy jej uprzedmiotowieniu, każda forma artyzmu - wydaje się - nieuczciwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji