Artykuły

Pilot się popsuł

Cały spektakl przypomina pstrykanie pilotem od telewizora, gdy kanałów dużo, a ciekawych programów mało - o "Dziadach wg Wyspiańskiego" w reż. Piotra Jędrzejasa w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.

Kieleckie "Dziady wg Wyspiańskiego" w reżyserii Piotra Jędrzejasa już na starcie miały potwornego pecha. Niemal tydzień przed premierą w ramach Przeglądu Teatralnego "Forma" organizowanego przez Kieleckie Centrum Kultury na Bazie Zbożowej pokazano "Dziady" w reżyserii Lecha Raczaka z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Kto był na obu spektaklach nie mógł nie porównywać. Na szczęście, lub nieszczęście była to grupka nieliczna.

W spektaklu Raczaka mamy jedno, czego kieleckiej realizacji zabrakło: konsekwentnie zrealizowany i w całości wykończony pomysł na "Dziady": nie chodzi o jednego Gustawa-Konrada, ale o całe pokolenie tych, którzy kiedyś buntowali się przeciwko obcej władzy. Piotr Jędrzejas jedynie pomysł na "Dziady" zapowiadał. Biorąc do pracy scenariusz napisany ponad 100 lat temu przez Wyspiańskiego, zdecydował się na wyeksponowanie walki Dobra ze Złem, antymesjanizm i uwspółcześnienie pomysłów. Niestety nawet tego nie udało mu się w spektaklu wykonać. Gonitwa za tym, co współczesne, nie zawsze wychodzi na dobre. Kieleckie "Dziady" naraziła momentami na śmieszność i dziwaczność.

Cały spektakl przypomina pstrykanie pilotem od telewizora, gdy kanałów dużo, a ciekawych programów mało. Tak układała się pierwsza połowa spektaklu, do tego wracamy (choć już rzadziej) w drugiej połowie. Najpierw mieliśmy horror, satanistów skradających się po cmentarzu, sprayujących tablice nagrobkowe w szatańskie znaki. Chyba horror, bo z jednego z grobów wychodzi zakurzony Gustaw z książką, wyglądający niezbyt atrakcyjnie, ale i niezbyt strasznie. Gdy okazało się, że to jednak nie horror, bo nudno i wierszem gadają - pstryk - i zmieniliśmy kanał na Travel, albo inny podróżniczy. Okazało się oto, że jesteśmy świadkami nie Dziadów, a egzotycznych kultów opętania. Brakło trzech bębnów, ale kto by się tam czepiał., organy grające w tle wystarczą. Mieliśmy szamana, a nie Guślarza - w tej roli naprawdę niezły Dawid Żłobiński - mieliśmy krążących w amoku ludzi (z transem to niewiele miało wspólnego) i duchy, które opętywały zgromadzonych. Gdy już wszyscy znużyli się monotonią i sztucznością tej sceny, pstryk i zmieniamy kanał na film obyczajowy, albo na telewizję Trwam. Oto Ksiądz, Diabeł i Anioł i wariat, który próbuje coś opowiedzieć. To oczywiście Gustaw z IV części Dziadów. Aby widzom zrobiło się weselej, pstryk i zmieniamy kanał na jakiś arabski, gdzie podobno polskie disco polo kochają i mamy pieśń z naiwną muzyczką i tekstem (już nie takim naiwnym, bo Mickiewiczowskim), śpiewaną przez Gustawa. Aby zobrazować widowni o co chodzi, tzn. chodzi o miłość do kobiety, Jędrzejas Marylę pokazuje i to w sposób - pstryk - iście z TVN Turbo, tudzież Polsatu późną nocą. Dziewczyna ma kusą sukienkę w kolorze czerwonym, biust prawie na wierzchu i nieźle się wygina. Czwarta część "Dziadów" dobiegła końca, więc pora na przerwę.

Po przerwie pilot się zepsuł, a zaczęły się chybione pomysły interpretacyjne. Oto kilka z nich: filomaci wylegują się na leżakach, (co prawda, są do nich przykuci), piją wódkę z kontenera i ogólnie nieźle się bawią przy opowieściach o kibitkach i umierających dzieciach. Tylko Artur Słaboń jako Jan Sobolewski uratował tę scenę od kompromitacji, opowiadając o tragedii i prześladowaniach w sposób pełen napięcia, bólu i buntu, ale bez zbędnej egzaltacji. Kolejną kompletnie niezrozumiałą sceną był Sen Senatora. Jeden z towarzyszących Senatorowi diabłów ma hełm kojarzący się jednoznacznie z Powstaniem Warszawskim. Na dodatek przez całą scenę mechanicznie udaje, że je i wymiotuje, a do pary ma tańczącego Klauna. Równie dziwaczna była scena balu u Senatora, a dokładniej slapstickowy pomysł położenia trupem Doktora, tak, aby widownia to zobaczyła. To przyćmiło nawet dramat pani Rollison (dobra rola Teresy Bielińskiej). U Senatora czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Nasza Maryla w czerwonej sukni jest jego kochanką. Pomysł prosty: okazuje się, że wszystko przez kobietę, która wybrała pieniądze, władzę i zdradę narodową.

Nie ma "Dziadów" bez Improwizacji i Widzenia księdza Piotra. Na obie z nich reżyser nie miał żadnego pomysłu: patetyczna, krzykliwa, ze wzrokiem utkwionym ponad widzami w wykonaniu Gustawa-Konrada (Bogusław Kudłek), lub nudna, gdy majaczy ksiądz Piotr (Paweł Sanakiewicz). Swoją drogą, muszę oddać sprawiedliwość: Sanakiewicz jako jedyny z całej ekipy aktorskiej poradził sobie ze współczesnym i zrozumiałym mówieniem wierszem Mickiewicza. Siły Dobra i Zła są w spektaklu bardzo nierówne. Diablica Ewelina Gronowska dwoi się i troi, a naprzeciwko siebie ma posągowego, nieruchawego Anioła (Andrzej Cempura). Co prawda reżyser nakazał im uczestniczenie w większej ilości scen (są m.in. dziećmi Księdza w IV części "Dziadów"), to jednak za mało, aby uznać je za siły sprawcze całego dramatu. Udało się to Lechowi Raczakowi w Legnicy, jego Diabły i Anioły były tysiąckroć wyraźniejsze i bardziej demoniczne.

Z "Dziadów według Wyspiańskiego" Piotra Jędrzejasa odczytałam - być może fałszywie - że romantyzm jest przeterminowany (Gustaw wychodzący z grobu), Konrad wdał się w walkę narodową z żalu, że stracił Marylę, a zło czai się w pieniądzach, namiętnie rzucanych przez Diablicę. To chyba trochę za mało, jak na arcydzieło narodowe. Cała reszta to pstrykanie pilotem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji