Artykuły

Zło nie ma płci. Rozmowa z Kingą Preis

Dziś na Scenie na Świebodzkim premiera "Wszystkim Zygmuntom między oczy!!!" według powieści Mariusz Sieniewicza "Czwarte niebo"

TOMASZ WYSOCKI: Kim jest Północny, grany przez Panią bohater?

KINGA PREIS: Piotr Północny ewidentnie kojarzy się z szatanem, czyli jest Aniołem, który zszedł na drogę zła i który musi sobie, Bogu i całemu światu udowodnić, że jest skuteczniejszy. Jego celem jest uwiedzenie głównego bohatera, sprowokowanie go do destrukcji.

To jest diabeł czy diablica?

Nie gram mężczyzny. Diabeł to zło, które dla każdego znaczy co innego. Zło nie ma płci. To energia, która prowokuje do takich a nie innych zachowań. Nie jest ważne, czy diabeł ma kitkę i piersi, czy szerokie męskie bary.

W tej roli nie walczę z tym, że jestem kobietą, nie chodzę inaczej, nie zmieniam tembru głosu. I Północny wykorzystuje w kuszeniu także kobiecość. Natomiast to, co mówi i jak potrafi być okrutny, jest w charakterze męskie.

Współczesny szatan kusi w jakiś nowoczesny sposób?

Dzisiaj kuszenie jest trudne. Człowiek ma wokół tyle atrakcyjnych rzeczy i zjawisk, że trudno go zwieść obrazem szatana, jaki obowiązywał przed stu laty, z rogami i kopytami. Szatan musi się dostosować do szybkości życia i zmian, jakie stale zachodzą w świadomości ludzi. Musi się posługiwać współczesnymi sposobami, musi być normalny. Objawia się Zygmuntowi jako kumpel, przyjaciel, jako jeden z wielu mieszkańców zapyziałego Olsztyna - ćpa, pali. Z wierzchu nie widać, kim jest, w jego naturze leży przewrotność. Ciekawiej gra się role bohaterów złych czy dobrych? Nie potrafię jednoznacznie na to odpowiedzieć. W książkach, w malarstwie czy filmie ci źli są

przyciąga. Zwłaszcza że otoczenie głównego bohatera żyje w totalnym marazmie. Akcja się dzieje na Zatorzu, peryferyjnej dzielnicy Olsztyna, gdzie ludzie nie są w stanie wydobyć się z letargu i nic im się w życiu nie udaje. Więc kiedy nagle pojawia się ktoś, kto proponuje im zmiany w życiu, to naturalną koleją rzeczy przyciąga uwagę. Kiedyś brałam udział w sesji zdjęciowej z udziałem polskich aktorek. Część z nich była anielicami, a część diablicami. I jak patrzę na te zdjęcia, to oczywiście diablice są dużo bardziej pociągające. Nawet w sposobie bycia bardziej raj-cuje je to, że mogą się wcielić w zło. Anielstwo kojarzy nam się z nudą, niestety.

To drugie Pani przedstawienie reżyserowane przez Marka Fiedora, kika lat temu zagrała Pani W jego inscenizacji "Mewy" Czechowa.

Nina to była moja druga rola teatralna, zaraz po Kasi z Heilbronnu.

Jak oboje patrzycie na tamto spotkanie? I czy dzisiaj ma ono jakiś wpływ na Wasz sposób pracy?

Wtedy byłam na początku drogi i pewnie o coś zupełnie innego mi chodziło w teatrze niż dzisiaj. Dzisiaj praca z Markiemjest dla mnie ciekawsza. Objawił mi się jako, w dobrym tego słowa znaczeniu, realizator, który panuje nad wszystkimi, bardzo skomplikowanymi, elementami tego przedstawienia. Poza tym nie jest reżyserem, który słowo po słowie, sylaba po sylabie, ustawia aktora. Daje nam dużą dowolność w rozwiązywaniu scen, ale ma na nie bardzo konkretne pomysły. Aktor jest bezpieczny w szukaniu pomysłu i dużo można dać z siebie. Każdemu aktorowi zdarza się trafić na reżysera, który ustawia nas krok po kroku. To tak naprawdę jest odzwierciedlenie braku i zaufania, i wyobraźni reżysera. W pracy z Markiem Fiedorem ma się poczucie współtworzenia spektaklu, tu każdy jest ważny.

Warszawa Pani nie kusiła? Ma Pani na koncie role filmowe i w teatrze telewizji, ale ciągle wraca Pani do Wrocławia.

Wracam, bo tutaj mam dom i rodzinę. Nie jestem pracoholikiem, a Warszawa kojarzy mi się wyłącznie z tytaniczną pracą, pustym pokojem hotelowym, kinem wieczorami. Czuję się tam obco. Perspektywa przeniesienia do Warszawy to perspektywa jeszcze większej pracy, większego ścigania się, bo w ten zawód rywalizacja jest naturalnie wpisana. Wprawdzie mogę zakładać, że moja droga artystyczna będzie związana z teatrem, piosenką aktorską czy filmem. Tylko że w filmach gram rzadko, z samego teatru żyć się nie da. Taka jest rzeczywistość. A z drugiej strony jestem normalnym człowiekiem. Chcę mieć w miarę normalne życie, chcę, żeby moje dziecko w ciekawy sposób poznawało świat i rozwijało się, uczyło się angielskiego i gry w tenisa. Gdzieś swoje marzenia trzeba realizować, a nie stawiać wszystkiego na szali ambicji artystycznej. Dlatego mam świadomość, że być może w pewnym momencie moje ambicje polegną.

A z warszawskich teatrów miała Pani propozycje?

Miałam, ale uważam, że lepiej tu zostać. Wrocław daje poczucie bezpieczeństwa, lubię ten teatr i jego zespół, który bardzo cenię, i reżyserów, którzy się tutaj pojawiają. Wiem, że w ramach tego jednego Teatru Polskiego mam okazję pracować z największymi reżyserami, którzy od czasu do czasu tu się spotykają.

A w Warszawie wszystko jest rozbite. O jednym teatrze się mówi, bo ma świetnych aktorów, o innym, bo ma dobrego reżysera, a jeszcze inny dobrego dyrektora. Stosunkowo rzadko spotkają się dobry reżyser z dobrym aktorem pod opieką dobrego dyrektora. Tutaj to się udaje? Ja gram stosunkowo rzadko, a kiedy już spotykam się z kimś w pracy, to staram się na niej skupić. Nie siedzę w bufecie i nie rozważam, kto jest lub będzie dyrektorem teatru. Ja po prostu spotykam się w pracy z ciekawymi ludźmi. To jest dla mnie najważniejsze.

"Wszystkim Zygmuntom między oczy!!!" w reżyserii Marka Fiedora w sobotę i w niedzielę o godz. 19 na Scenie na Świebodzkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji