Artykuły

Poza widzem

Czerwony Kapturek, jak chciał reżyser, wrócił do przaśnych ludowych źródeł, jednocześnie tracąc z oczu małego widza - o spektaklu Piotra Tomaszuka w Teatrze Guliwer w Warszawie pisze Jolanta Gajda-Zadworna w Życiu Warszawy.

Czerwony Kapturek z najnowszej premiery Piotra Tomaszuka [na zdjęciu] pomylił drogę, wędrując na ulicę Różaną, gdzie mieści się Guliwer. Pochłonięty własną wizją reżyser i zarazem kierownik artystyczny sceny nie dostrzegł banalnego, a istotnego faktu. Teatr, nad którym sprawuje opiekę, został stworzony z myślą o dzieciach. Taką Widownię przyjmuje u siebie i wychowuje od lat. Do takiej zobowiązany jest się odwoływać, taką szanować. Tymczasem w spektaklu "Czerwony Kapturek" nie ma nawet próby nawiązania kontaktu z małym człowiekiem. I trudno za taką uznać pomysł na tytułową postać, co jakiś czas wdzięcznie udającą niewinne, ciekawe świata dziewczątko, gdy tymczasem bliżej jej do przechodzącej erotyczną inicjację postaci z "Niebezpiecznych związków" Choderlosa de Laclosa (do którego to źródła chętnie odwołuje się i sam Tomaszuk) czy bohaterki z musicalu "Wampiry". Do tego drugiego porównania prowokuje też obecny w spektaklu strach. Wyrażony wprost, jak w dreszczowcu. Którego nie łagodzi przerysowanie. Trzęsący się jak osika Kapturek i tak samo, tuż przed "pożarciem", reagująca pokojówka wiewiórka, nie są zabawne. Podobnie jak rozczochrana babcia dama i jej wnuczka, kiedy wydobyte zostają, z wilczego brzuszyska. Zbyt dosłownie interpretując tekst, twórca spektaklu odciął się od małoletniego widza. A poczciwy tekst Brzechwy potraktował jak udrapowany tiulami buduarowy parawan.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji