Artykuły

Oniegin kochający inaczej w otoczeniu półnagich ciał

Kiedy rozpaczającemu po śmierci Leńskiego Onieginowi młodzi kowboje odtańczyli szyderczego poloneza, a on daremnie próbował uwolnić się od ich ponętnych, półnagich ciał, połowa publiczności Staatsoper w Monachium zaczęła głośno buczeć. Druga część krzyczała: brawo, więc Kent Nagano odłożył batutę i czekał, aż emocje opadną. Trwało to długo, ale przedstawienie udało się dokończyć - po premierze "Eugeniusza Oniegina" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Bayerische Staatsoper w Monachium pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Burzliwa premiera w Monachium. Widzowie protestowali, bo Krzysztof Warlikowski dodał gejowski wątek do opery Czajkowskiego.

Kiedy rozpaczającemu po śmierci Leńskiego Onieginowi młodzi kowboje odtańczyli szyderczego poloneza, a on daremnie próbował uwolnić się od ich ponętnych, półnagich ciał, połowa publiczności Staatsoper w Monachium zaczęła głośno buczeć. Druga część krzyczała: brawo, więc Kent Nagano odłożył batutę i czekał, aż emocje opadną. Trwało to długo, ale przedstawienie udało się dokończyć.

Leński nie zginął w pojedynku, lecz w łóżku. Sam zresztą szukał śmierci, nie mogąc pogodzić się ze swą odmiennością. Oniegin zabił kochanka, ale i tak nie rozwiązał własnych problemów, bo przecież kochając inaczej, nie potrafił być z Tatianą.

W obszernym wywiadzie dla magazynu "Takt" Krzysztof Warlikowski tłumaczył monachijczykom, że klucz interpretacyjny do "Eugeniusza Oniegina" odnalazł w biografii Piotra Czajkowskiego i w "Brokeback Mountain" Anga Lee. Zaczerpnięty z tego filmu klimat lat 60. ubiegłego stulecia został świetnie przeniesiony na scenę, w czym duża zasługa scenografki Małgorzaty Szczęśniak. Jest też ta sama atmosfera zakłamania, gdyż presja norm obowiązujących w prowincjonalnej społeczności zmusza bohaterów do ukrywania ich pragnień.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Warlikowski na siłę dopisał "Eugeniuszowi Onieginowi" wątek gejowski. Czajkowski nie dlatego skomponował operę, że w jej bohaterze widział siebie samego. Pokrewną mu duszą była Tatiana, kluczowym momentem - scena pisania listu do Oniegina. Wbrew obowiązującym konwenansom dziewczyna ujawniła prawdziwe uczucia, na co Czajkowski nigdy się nie zdobył. Niby to samo co u Warlikowskiego, a przecież ukazane subtelniej i bez natrętnej dosłowności.

Kiedy po spektaklu publiczność owacjami przyjęła wykonawców, a buczała na widok reżysera, Kent Nagano i Olga Guriakowa (Tatiana) unieśli jego ręce do góry, dziękując mu w ten sposób za przygotowanie premiery. I słusznie, bo od strony reżyserskiej spektakl został poprowadzony precyzyjnie. Dawno nie widziałem tak bogatej w odcienie Tatiany - przeraźliwie samotnej, beznadziejnie zakochanej i psychicznie stłamszonej, co rosyjska śpiewaczka o lirycznym sopranie świetnie potrafiła przekazać.

Ciekawie zostały potraktowane postaci drugiego planu: ujmowana zwykle sztampowo niania Filipiewna (Elena Zilio), muskularny macho książę Gremin (Günther Groissböck) czy odmłodzony Triquet (Guy de Mey), będący gwiazdorem wieczoru na balu u Łarinych. Słabiej wypadli główni bohaterowie - tenor Christoph Strehl (Leński) okazał się zbyt liryczny i bezbarwny, a doświadczony niemiecki baryton Michael Volle podszedł do postaci Oniegina jak w innych inscenizacjach. Ale monachijczykom podobał się nie mniej niż uwielbiany przez nich nowy szef artystyczny Staatsoper Kent Nagano, który muzyką Czajkowskiego dyrygował z ogromną czułością, wydobywając urok melodii.

Krzysztof Warlikowski osiągnął też to, co niedostępne dla wielu zachodnich reżyserów, by wspomnieć choćby inscenizacje "Oniegina" takich sław jak Graham Vick, Götz Friedrich czy Andrea Breth na tegorocznym festiwalu w Salzburgu. Przedstawienie w Monachium ma nostalgiczny, rosyjski klimat, choć akcja została przeniesiona w inne miejsce i czas. Jest tu bezmierna przestrzeń, prawdziwy świat gdzieś daleko, więc bohaterom trudno się stąd wyrwać. Są marzenia i wszech-ogarniająca nuda, rytm życia odmierzają zaś takie wydarzenia jak urodziny Tatiany.

Po premierze Krzysztof Warlikowski wydawał się zadowolony, że zaszokował część widzów. Jego reżyserskiego debiutu w Niemczech oczekiwano z zainteresowaniem, a skandal bywa tu mile widziany. Na widowni było zaś sporo osób mających wpływ na życie operowe w Europie, wśród nich choćby szef Opery Paryskiej, słynny Gerard Mortier.

Opera uwielbia skandale

Tradycyjna sztuka, za jaką bywa uważana opera, potrafi oburzać i szokować widzów. Dowodów na to dostarcza szereg inscenizacji, głównie w teatrach niemieckich.

W "Uprowadzeniu z seraju" Mozarta (Berlin, 2004) reżyser Calixto Bieito odnalazł poetykę przemocy ze sceną obcinania brodawek bluzgających krwią. Erotycznej perwersji nie zabrakło w "Zemście nietoperza" Straussa (reż. Hans Neuenfels, Salz-burg, 2001) przeniesionej w lata hitleryzmu. Eisenstein upodobnił się do Göringa i miał skłonności pedofilskie. W "Parsifalu" Wagnera (reż. Christoph Schlingensief, Bayreuth 2005) cmentarne nagrobki sąsiadowały z Moną Lizą i puszką zupy Campbella z obrazu Warhola. Z kolei wracający z wojny bohater "Idomeneo" Wolfganga Amadeusza Mozarta (reż. Hans Neuenfels, Berlin, 2006) niósł m.in. głowę proroka Mahometa. W obawie przed atakiem islamskich fundamentalistów spektakl na pewien czas zdjęto ze sceny Deutsche Oper.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji