Artykuły

Windowisko. Podsumowanie

IX Ogólnopolski Festiwal Sztuk Autorskich i Adaptacji "Windowisko" w Gdańsku podsumowuje Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

IX edycja Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Autorskich i Adaptacji "Windowisko" rozpoczęła się dramatycznie - od "Dnia dramatycznego", którego poziom okazał się dramatycznie niski. Z trzydziestu ośmiu zgłoszonych do konkursu dramatów, trzyosobowe jury (Monika Żółkoś, Paweł Jurek, Jacek Papis) wybrało dramat Wojciecha Hawryluka "Ateiści". Dramat ten został przeczytany przez aktorów Teatru Wybrzeże. Tekst ma charakter szkolnej wprawki, traktującej o życiu młodych ludzi, pisanej młodo-starym językiem (miejscami slangiem młodzieżowym, miejscami wyszukanym słownictwem). Temat przewodni - życie ateisty w naszym kraju - rozmyty jest przez wątek tragedii obyczajowej i melodramatycznej historii dwójki młodych ludzi. Jeśli poziom tego konkursu odzwierciedla poziom współczesnej polskiej dramaturgii to czekają nas chude lata przez lata.

Po próbie czytanej "Ateistów", zgodnie z tradycją Windowiska, ubiegłoroczny zwycięzca festiwalu i laureat Teatralnego Stypendium miasta Gdańsk - Marek Brand, twórca sopockiego Teatru Zielony Wiatrak - przygotował wraz ze swoim zespołem spektakl na podstawie dramatu jednego z uczestników ubiegłorocznego konkursu. Reżyser długo zastanawiał się nad wyborem tekstu, odrzucając nagrodzony ("Matka chrzestna chorująca" Piotra Chrzana). Ostatecznie wybór padł na "Zamianę" Piotra Bulaka.

W areszcie szykuje się transport więźniów do obozu. Strażnicy przechwytują gryps ukochanej jednego z aresztantów. Naczelnik zaczyna prowadzić z nią i z jej narzeczonym perwersyjną grę, która doprowadzi do unicestwienia uczucia dwojga zakochanych. Mechanizm władzy kontra miłość. Miłość jako nic nieznaczący slogan. Papierowe zeznania czy papierowe uczucia? I kto mówi prawdę? Pewnie można byłoby zbudować z tego przedstawienie trzymające w napięciu od początku do końca. Sopockim aktorom się nie udało. Stworzyli płaską historię, z serialowymi zwrotami akcji. Nie panują nad własnymi rekwizytami, które walają się bez ładu i składu (przesłuchiwany udaje, że nie widzi damskiej torebki, którą ma przed nosem; aktorzy kopią kieliszki pozostawione wcześniej na podłodze). Nie pomaga aktorstwo, eufemistycznie rzecz ujmując, nie najwyższej próby. Spektakl wymaga dopracowania, większej dbałości o szczegóły i przemyślenia kilku scen (denerwujące powtórzenia gestów i gagów, niepotrzebne pauzy) oraz - przede wszystkim - ogrania (drugie wykonanie, ostatniego dnia festiwalu, było lepsze niż pierwsze).

Drugi dzień zaczął się bardzo obiecująco. Teatr Krzyk z Maszewa zaprezentował spektakl "Szepty". Jednak o tym, co dotyka młodych ludzi, licealiści - Katarzyna Wrzosek i Michał Kropa - szepczą tylko na początku. Później mówią pełnym głosem o sprawach bardzo poważnych - jak we współczesnym świecie zbudować relacje międzyludzkie, jak mówić o uczuciach, co zrobić, by wkroczyć w dorosłość. Całość, skomponowana w oparciu o publicystykę wyzutą z realizmu i przetworzoną przez emocjonalność aktorów, ma postać różnych gier i zabaw. Za lejtmotyw posłużyło tu samobójstwo Ani z Gdańska. Choć oboje aktorzy nadużywają ekspresji, często starają się zakrzyczeć własne emocje i nierzadko bywają na scenie nieporadni, to są przy tym bardzo autentyczni. Dlatego wyróżnienie za "autentyzm i zaangażowanie", które przyznało jury w składzie Marcin Jarnuszkiewicz, Olga Barbara Długońska i Tadeusz Rybicki, jest jak najbardziej zasłużone.

"Pacjent" Teatru Konsekwentnego to przezabawny monodram Arkadiusza Września w reżyserii Adama Sajnuka. Śmiejemy się z tego, co wcale nie jest śmieszne - z problemów jakie spotkać mogą każdego, kto zawita w szpitalu. I choć rzecz się dzieje w jednym ze szpitali warszawskich, to każdy odnajdzie w "Pacjencie" fragment własnej historii, jeśli miał nieprzyjemność zawitać na dłużej do królestwa ludzi w białych kitlach. Bo kto nie pamięta skrzypiących łóżek, brudnych okien, chrapiących współtowarzyszy niedoli, drepczących we wszystkich kierunkach chorych i porannego badania temperatury? Dostaje się lekarzom, pielęgniarkom, pacjentom i odwiedzającym - i tak przez ponad godzinę spektaklu. Trudno uwierzyć, że opowiadana historia jest autentyczna, choć podobno scenariusz "Pacjenta" napisało życie. Szkoda, że monodram ma kształt słuchowiska i w warstwie teatralnej jest bardzo ubogi, ale trudno o lepszą komedię, by odreagować nieudany dzień w pracy - no chyba, że się pracuje w służbie zdrowia.

Jedynym pomorskim przedstawicielem na gdańskim festiwalu był słupski Teatr Rondo. Monodram "Przyj dziewczyno, przyj" Wioletty Komar w reżyserii Stanisława Miedziewskiego w dużej mierze czerpie z twórczości Tadeusza Różewicza (od jego fragmentu powieści popo-modernistycznej "Przyj dziewczyno, przyj do sukcesu" zaczerpnął też tytuł). Wioletta Komar tworzy pokaz z pogranicza performance na temat kondycji kultury na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Choć aktorka wkłada mnóstwo energii w swój występ, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie nadąża za ostrym jak brzytwa Różewiczowskim tekstem. Jednak wykonawczyni imponuje pomysłowością i jej monodram zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na przenikliwą diagnozę społeczno-kulturalną, płynącą z kolażu fragmentów dramatów i poezji Tadeusza Różewicza.

Najbardziej kontrowersyjny spektakl festiwalu - "Betanki" Teatru Kreatury z Gorzowa - spotkał się z największym zainteresowaniem publiczności. Cztery siedzące między widzami dziewczyny zaczynają się rozbierać, opowiadając osobiste historie, które zawsze kończą się tak samo - zawierzeniem Bogu i poświęceniem mu swojego życia. Na scenie nastąpi przeobrażenie półnagich, wyzwolonych ze wszystkiego dziewcząt w zakonnice. Już ich strój sugeruje, że nie są to zwykłe siostry zakonne - jednolite dresy to habity dość wątpliwej jakości. Siostry modlą się i przeżywają ekstatyczne wizje. Szybko orientują się, że ich praktyki szokują ludzi poza murami zakonu, co jednoczy je w walce z szatanem, który opętał przeciwników ich przełożonej i księdza, który je "uświęca" za życia. W niespełna godzinę niczym pociąg ekspresowy przebiegają nam przed oczami wydarzenia z zakonu betanek w Kazimierzu Dolnym. Poznajemy motywacje dziewcząt, ich życie zakonne, problem z izolacją od otoczenia oraz walkę ze wszystkimi, którzy godzą we wspólnotę i spokój Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej. A wszystko w mgnieniu oka. Bardzo pobieżnie. Tak złożona problematyka zasługuje na więcej niż prościutkie, miejscami infantylne przedstawienie. Jednak reżyser, Przemysław Wiśniewski, zaoferował widzom jedynie poprawny teatr paradokumentalny.

Ostatni dzień festiwalu nie przyniósł olśniewających wykonań scenicznych. W samo południe widzowie byli świadkiem jedynego konkursowego spektaklu lalkowego. "Misterium narodzenia" Teatru Adama Walnego z Ryglic to przewrotna próba zmierzenia się ze kultem Jezusa Chrystusa. Animator lalkowego świata (lalkami są nawet buty - chodaki) Adam Walny przedstawia dzieje z Nowego Testamentu od zwiastowania świętej Elżbiety po spotkanie Jezusa z Szymonem Piotrem. Jednak typową powagę średniowiecznego misterium zastępuje tu humor i satyra. Adam Walny zadbał o to, by bohaterowie "Misterium" byli nietuzinkowi. Maryja przed porodem rozrasta się do nadnaturalnych rozmiarów a dziecko "wydali" z siebie siedząc na drewnianej wygódce. Trzej królowie witający Jezusa okazują się mirrą, kadzidłem i złotem. Zanim Maryja wraz z drwalem Józefem (w połowie człowiek, w połowie pień) uciekną do Egiptu, małego Jezuska czeka jeszcze obrzezanie. Salome dostanie od Heroda głowę Jana Chrzciciela i skosztuje jego mózgu. Dorastający Jezus jeździ na monocyklu, by potem, podczas kuszenia na pustyni, stracić połowę swojego ciała - animator "rozbiera" lalkę Jezusa złożoną z wielu połączonych fragmentów. Ta makabreska ma bardzo uproszczoną konstrukcję (co jest nieuniknione, gdy jeden człowiek animuje kilkadziesiąt postaci) i stanowi kolejny dowód na to, że w teatrze lalkowym drzemią ogromne możliwości. Szkoda, że jury nie doceniło wysiłku Adama Walnego z teatru swojego imienia.

W tym roku Gdańskie Stypendium Teatralne za najlepszą reżyserię zdobył Robert Paluchosky z Teatru Realistycznego ze Skierniewic za "MC Gyver, Paluchosky & end". Dzięki walecznej postawie pani bileterki spektaklu nie widziałem, więc opisu tego spektaklu nie ma.

Teatr Brama ze Srebrnej Góry zaprezentował spektakl "My". Siedmioro młodych ludzi mówi, śpiewa i krzyczy o tym, co jest dla nich ważne, co ich boli. Że potrzebują akceptacji i wsparcia trudnych chwilach. Starają się być swobodni i naturalni, co nie do końca się udaje przez ściśle określoną wizję reżyserską Daniela Jacewicza. "My" to cykl mini etiud aktorskich zagranych w sposób typowy dla teatrów młodzieżowych, ale z niezaprzeczalnym atutem w postaci autentyzmu i bohaterów spektaklu (dlatego otrzymali to samo wyróżnienie, co Teatr Krzyk z Maszewa). I choć nie uwierzyłem w historię o tacie, który ginie na morzu, ani w marzenia o śpiewie jednej z uczestniczek, to cenię sobie zaangażowanie wykonawców i humor z pogranicza purnonsensu.

"STENDapKOMEDY" Teatru From Poland z Częstochowy i "Zamieszkać z Tobą" Teatru Hagiograf im. Św. Teresy z Lisieux oprócz tego, że oba miały formę monodramu, łączy jeszcze jedno - trudno jest na nich wytrzymać. Bardzo przykrym odczuciem jest świadomość, że występ Wojciecha Kowalskiego "STENDapKOMEDY" jest za słaby na to, by nazywać go kabaretem, więc wciska się go w ramy teatru, gdzie ledwie imituje kabaret, zresztą wyjątkowo słaby. Rozpaczliwe próby interakcji z widownią, nieświeże gagi, niezdarność wykonawcy i jego nieśmiałość podczas "show", w którym sam Wojciech Kowalski wydaje się wstydzić tego, że jest kabareciarzem na festiwalu teatralnym, doprowadziły do tego, że godzinny występ ucieszył tylko raz - tym, że już się skończył. Izabela Drobotowicz-Orkisz, autorka, reżyserka i aktorka monodramu "Zamieszkać z Tobą" (który opisuje drogę życiową patronki Teatru Hagiograf) do postaci świętej zniechęca od samego początku - przybiera jej postać i opowiada historię św. Teresy z Lisieux jakby mówiła o sobie. Ubrana w habit karmelitanki, zdaje się wspominać dzieje swojego życia. Czyni to z emfazą i drażniącą manierą aktorki, grającej zakonnicę w podrzędnym serialu.

Atutem IX edycji Windowiska była różnorodność wykonawców. Warto byłoby pomyśleć nad większą promocją festiwalu, na który zapraszane są bardzo ciekawe zespoły pozainstytucjonalne, głownie z mniejszych ośrodków, bo zasługują na to, by je oglądać. To, że małe salki Teatru Miniatura (scena kameralna, sala prób) świeciły pustkami, nie wytrzymuje żadnego komentarza. Poziom wielu przestawień był do siebie zbliżony i słusznie jury nie przyznało nagrody głównej - Grand Prix - tym bardziej, że było to raczej równanie w dół niż w górę. Jednak w teatr małych form (i środków) też warto inwestować, bo realizacje Adama Walnego, Teatru Krzyk, Teatru Rondo, czy Teatru Konsekwentnego przekonują, że nie jest to teatr drugiego sortu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji