Artykuły

Dobrze być twórcą z marginesu

- Wyrastam z kultury krakowskiej przełomu XIX i XX stulecia. Moja muzyka czerpie z melodii tutejszego folkloru miejskiego.Wyspiański jest mi jednak szczególnie bliski jako twórca dążący do sztuki syntetycznej. Muzyczność oraz plastyczność jego dramatów niezwykle inspiruje - ZYGMUNT KONIECZNY, kompozytor.

Zygmunt Konieczny czekał na pierwszą autorską płytę aż do 70. roku życia. Wybitny kompozytor opowiada "Kulturze TV" o nowojorskich przygodach, muzyce słowiańskiej oraz artystycznych tradycjach Krakowa.

Od pół wieku rozwija pan oryginalny minimalistyczny styl kompozytorski. Wojciech Kilar i Henryk Mikołaj Górecki sięgnęli podobne rozwiązania dopiero w siódmej dekadzie ubiegłego wieku. Nie czuje się pan niedoceniony?

Zygmunt Konieczny: Nie, bowiem na samym początku kariery wybrałem rolę twórcy muzyki rozrywkowej. Interesowała mnie wtedy zupełnie inna estetyka niż ta "warszawsko-jesienna", jej ostoją była Piwnica pod Baranami. Chodziło mi o możliwie doskonałe interpretowanie poezji przy pomocy dźwięków i to pozostało moim celem do dziś. Paradoks polega na tym, że znany jestem głównie jako twórca piosenek, choć sam ich nie słucham. Funkcjonuję więc na marginesie obu tych światów - muzyki poważnej oraz rozrywkowej - i na tym polega moja odrębność.

Niezbyt komfortowa rola. Nazwiska Góreckiego i Kilara znane są na całym świecie, a pana większość Polaków kojarzy jako kompozytora Ewy Demarczyk...

- Staram się tym nie przejmować. Miałem zresztą zabawną przygodę podczas ostatniego pobytu w Nowym Jorku, gdzie gościłem z teatrem z Gardzienic. Przy Piątej Alei dostałem ulotkę reklamową od młodej dziewczyny, a na niej zobaczyłem swoje zdjęcie. Okazało się, że Piwnica pod Baranami przyjeżdża z koncertem. A gdybym został tam dzień dłużej, to poznałbym osobiście Steve'a Reicha, który miał przyjść na przyjęcie urządzane przez mojego przyjaciela, architekta.

Bliska jest panu muzyka amerykańskich minimalistów?

- Podczas krakowskiego festiwalu Sacrum Profanum mogłem przypomnieć sobie ich utwory. Philip Glass oraz John Adams nie robią na mnie szczególnego wrażenia, ale Reich - piorunujące. To jednak muzyka oparta na głośnych, agresywnych dźwiękach, manipulująca podświadomością słuchacza. Bliższy jest mi liryzm i kontemplacyjny duch utworów Góreckiego oraz Kilara. Planuję zresztą zorganizowanie w Lublinie festiwalu muzyki słowiańskiej, na którym wykonane zostaną utwory współczesne, ale też ludowe i sakralne. Wobec natłoku hałaśliwej muzyki anglosaskiej warto pokazać, że my również mamy coś do zaoferowania.

Skoro mowa o lokalnych inspiracjach, to chyba jest pan twórcą silnie osadzonym w tradycjach Krakowa, chociażby w twórczości Wyspiańskiego, któremu poświęcił pan płytę?

- Naturalnie. Wyrastam z kultury krakowskiej przełomu XIX i XX stulecia. Moja muzyka czerpie z melodii tutejszego folkloru miejskiego, w szczególności żydowskich pieśni Mordechaja Gebirtiga oraz onirycznego, opętańczego klimatu płócien Malczewskiego. Wyspiański jest mi jednak szczególnie bliski jako twórca dążący do sztuki syntetycznej. Muzyczność oraz plastyczność jego dramatów niezwykle inspiruje.

Większość współczesnych twórców podkreśla autonomię muzyki. Pan woli się inspirować tekstem, obrazem, akcją sceniczną. Czy to nie zbytnie ograniczenie?

- To bardzo twórcze ograniczenie. Przecież specyficzny rytm moich kompozycji, oparty na zmianach metrum oraz nieregularnych pauzach, rozwinąłem właśnie w oparciu o naturalną pulsację języka polskiego. Szczerze mówiąc, nie wierzę w muzykę absolutną, a jedynie w utwory mniej lub bardziej dosłownie odnoszące się do narzuconego kontekstu. Wystarczy posłuchać Beethovena: przecież słynna "Eroica" pierwotnie dedykowana była Napoleonowi Bonaparte, a Siódma Symfonia to apoteoza tańca.

Zapewne najbliższą panu formą twórczości jest opera?

- Raczej teatr muzyczny. Przyznam, że nie toleruję operowego stylu wokalnego, który nie nadaje się do interpretacji tekstu dramatycznego. Dlatego w swoich kompozycjach sięgam po głosy aktorskie, a ostatnio po surowy, wyrastający z tradycji ludowej śpiew Joanny Słowińskiej. Mam nawet teorię, że rozwój opery, hamowany przez zapis muzyczny oraz inne konwencje, nie nadążył w pewnym momencie za nieskrępowaną ewolucją "form mówionych" (???). Dlatego dziś są to języki absolutnie do siebie nieprzystające. Natomiast nowoczesny, syntetyczny teatr muzyczny jest od dawna moim marzeniem, które być może uda mi się wkrótce zrealizować. Pracuję teraz nad "Weselem" Wyspiańskiego, którego premiera powinna odbyć się pod koniec przyszłego roku w warszawskim Teatrze Rampa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji