Artykuły

Marcina Koszałki lekcja anatomii

Wiele hałasu wywołał ogłoszony przed kilku laty projekt filmu Marcina Koszałki, w którym znany krakowski aktor, Jerzy Nowak, wielki epizodysta, pamiętany m.in. z ról Żydów w "Ziemi obiecanej" i "Liście Schindlera" - dziś 84-letni - miał ofiarować swoje ciało Akademii Medycznej do badań naukowych. Pomysł takiego dokumentu wydał się podejrzany - Tadeusz Sobolewski recenzuje w Gazecie Wyborczej film Marcina Koszałki "Istnienie".

Niepokoiło mnie epatowanie śmiercią, nawet własną, granie jej tajemnicą. A nawet gorzej - wydawało się, jakby rzeczywista śmierć aktora była wręcz wkalkulowana w projekt filmu, gwarantując jego powodzenie. Na szczęście wszystkie te obawy okazały się niesłuszne. Odwołuję swoje pretensje!

Jerzy Nowak żyje i podobno cieszy się dobrym zdrowiem. A film powstał. Nazywa się "Istnienie", choć równie dobrze mógłby nosić tytuł "Memento mori" - pamiętaj, że umrzesz. W kulturze, z której się wywodzimy, to "pamiętanie" nie oznacza wcale terroru śmierci, przeciwnie, jest rodzajem szczepionki przeciwko niej. Jerzy Nowak, tak jak sobie wymarzył, zagrał w "Istnieniu" główną rolę - siebie. Wystąpił w otoczeniu kilku innych znanych osób, w równie podeszłym wieku, stojących przed tym samym problemem: jak zaakceptować największy absurd naszej egzystencji - że kiedyś nas ma nie być?

Nie przypuszczałem, że Koszałka, który wsławił się dwoma świetnymi dokumentami, w ryzykowny sposób, bardzo wprost eksploatującymi własne życie rodzinne - "Takiego pięknego syna urodziłam" i "Jakoś to będzie" - zrobi film tak nieprosty, paradoksalny, przypominający barokowe obrazy, na których przedstawienia śmierci i rozkładu mówią o wartości życia i triumfie istnienia.

"Istnienie" zaczyna się scenami wydobywania i mycia preparatów anatomicznych, na których uczą się studenci medycyny. Przyglądamy się prosektoryjnym trupom z mieszaniną odrazy i ciekawości. Podobną sceną film się kończy, ale wtedy traktujemy szczątki ludzkie inaczej, bez lęku, jak po przebyciu jakiejś ważnej lekcji. Studenci w białych kitlach rozchodzą się ze śmiechem, paląc papierosy, rozmawiając o zwykłych sprawach, jakby nigdy nic. Istotne jest to, co mówi im prowadzący ćwiczenia profesor, sam jakby naznaczony piętnem śmierci, o częściowo sparaliżowanej twarzy, chodzący o lasce: "To, co macie przed sobą, jest preparatem. Rzeczą. Ale nie możemy zapomnieć, że ta rzecz pochodzi od człowieka. W swojej praktyce lekarskiej zawsze będziecie doświadczać tej dwoistości."

Na tej dwoistości opiera się film Koszałki. Martwe ciało nie jest człowiekiem, choć do niego kiedyś należało. To, co ludzkie, choć głęboko związane z materią, jest w istocie niematerialne. Jeśli za życia nabierzemy do niego dystansu, spojrzymy na nie z perspektywy śmierci, nieistnienia, opłaczemy je zawczasu, czy nie pomoże to uodpornić się przeciw lękom ostatecznym? Czy nie o tym samym mówi wiersz Stanisława Wyspiańskiego "Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić...", który w filmie analizuje ze swoją studentką aktor Jerzy Nowak, i do którego pisze muzykę posiwiały Zygmunt Konieczny?

W popularnej książeczce słynnego Hindusa jezuity Anthony'ego de Mello "Sadhana. Droga do Pana Boga" wśród przykładów różnych ćwiczeń duchowych, jest i takie, które nazywa się "Wyobrażenie martwego ciała": - Ćwiczenia te zapożyczyłem z buddyjskiego cyklu medytacji rzeczywistych - pisze de Mello - Jeżeli z początku wywoła ono w was odrazę, chciałbym, abyście wiedzieli, iż taka medytacja napełni was spokojem, radością i głębią życia. Doświadczyło już tego wiele osób, możecie doświadczyć i wy...

Czym innym, jak nie podobną medytacją, jest film Marcina Koszałki? Trudno nie widzieć w "Istnieniu" autoterapii. Młody reżyser, niczym adept sztuki życia, z fascynacją przygląda się ludziom starym, po których w ogóle nie znać lęku, ani rezygnacji. Co więcej, nie opuszcza ich myśl o pracy, tworzeniu, sztuce. Koszałka idzie za ich przykładem.

Nie wiem, czy ten film można nazwać dokumentem. Jest to próba przetworzenia lęku w rodzaj filmowego poematu. Refrenem są obrazy Krakowa - od melancholijnego pejzażu wapiennych glinianek, przypominających obraz Boecklina "Wyspa śmierci" po wspaniałe widoki Wawelu znad krakowskich dachów. Architektura, muzyka, poezja, teatr - sztuka, którą wypełniony jest ten film, wszystko to wyrasta z refleksji nad śmiercią. Koszałka odkrywa jeden z wielkich paradoksów sztuki, która żywiąc się śmiercią, zawsze mówi o życiu. Śmierć okazuje się bowiem niemożliwa do przedstawienia. Stale nam towarzysząca - a zarazem nieuchwytna, nieistniejąca, nieważna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji