Nowe w "Starym" (fragm.)
Inscenizacja tekstów Dastojewskiego należą do szczytowych kreacji scenicznych Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze. Po "Biesach" (1971) i "Nastasji Filipownie" (1977) artysta sięgnął po "Zbrodnię i karę". Nie będziemy tu przecież opowiadać sobie akcji i problematyki powieści Do-stojewskiego - ważne natomiast jest to, jak ją Wajda przeczytał i przełożył na teatr. Adaptacja twórcy przedstawienia precyzyjnie wypreparowuje myślową esencję powieści, która notabene spełnia się głównie w dialogu. To on dookreśla racja protagonistów, niesie akcję fabularną i przede wszystkim intelektualną. Wajda niejako "oczyszcza pola" dla spraw zasadniczych. Przed paru laty Andrzej Łapicki w telewizyjnej iscenizacji "Zbrodni" w ogóle ograniczył adaptację do trójki protagonistów. Wajda wprawdzie pozostawia w tle kilku komparsów, generalnie jednak skupia się na trojgu bohaterów. Rzecz cała rozgrywa się więc na osi konfrontacji Raskolnikow - Porfiry z Sonią jako swoistym katalizatorem i dodatkowym horyzontem - paradoksalną figurą czystości.
Mała sala imienia Modrzejewskiej przy Placu Szczepańskim, w której taki sukces odniosła "Nastasja Filipowna", wydaje się jakby stworzona dla mrocznej, dusznej aury zdarzenia. Odrapane ściany wąskiego wnętrza, brudne okna, proste ławy dla publiczności. Przed nią balustrada sali sądowej. "Proces" odbędzie się w symultanicznej scenografii Krystyny Zachwatowicz: z lewej biuro Porfirego, po prawej jego mieszkanie; przeszklone ściany, odrapane drzwi i fragmenty drewnianego budynku. By akcję przenieść do mieszkania Soni dość wnieść stół, barłóg wystarcza za norę Raskolnikowa. Synteza i elementy naturalizmu.
Po środku zwisa prosta lampa. Pod nią, otoczony mrokiem, Raskolnikow rozpoczyna spektakl. I oto już zjawia się w mieszkaniu Porfirego. Obaj protagoniści określają się od razu. Jerzy Radziwiłowicz prowadzi Raskolnikowa na granicy histerii rosnącej w obłęd. Gra tak ostro, na takich olbrotach, że przenosi bohatera z kategorii normy w rejony patologii. Znakomity technicznie, stopniowo zwielokrotnia ekspresję, monologi cwałują crescendami, lecz przy zdumiewająco zawrotnym tempie wypluwanych słów czuje się cugle przemyślanych rytmów precyzyjnej kompozycji.
Naprzeciw Porfiry. Z pozoru rozmemłany sybaryta, który lubi wygodę i kieliszek. Lecz już od pierwszych scen, kiedy Jerzy Stuhr zaczyna wspaniale słuchać Raskolnikowa, ujawnia błyskotliwą inteligencję, kunszt szybkiego myślenia i spostrzegawczości. To niezwykle precyzyjny mózgowiec i rozedrgany kłębek nerwów przyczajony pod pozorami sybarytyzmu i wesołkowatości.
I już się robi ciekawie. Zważmy: w powieści Dostojewskiego sympatie odbiorcy są po stronie Raskolnikowa, lecz racje znajdują się po stronie Porfirego. To nie cyniczny chłodny urzędnik - to ktoś, kto dochodzi Sprawiedliwości w imię moralnego ładu. Z nim to zgadza się Dostojewski, że zasady moralne są niepodważalne. I dlatego Raskolnikow musi ponieć karę. Nie tylko w obliczu prawa - głównie wobec pryncypiów moralnych.
Stają naprzeciw siebie. Niczym dwa lustra, dwie strony tej samej osobowości. Dwa plany jednostki - jakby powiedział - Nietzsche - rozpiętej pomiędzy ładem dnia a szaleństwem nocy.
Pomiędzy nimi Sonia. Oboje z Raskolnikoweim przekroczyli normy. Oboje z b r u k a n i". W interpretacji Barbary Grabowskiej-Oliwy tego zbrukania brak. Jest tylko omal anieliczność. Szkoda, bo w światłocieniu widać wyraźniej to, co najistotniejsze. Czystość Soni u Wajdy nadto jest monolityczna, by ukazać przez jaki śmietnik musiała ją ona przenieść. Lecz ową właśnie czystość, która jest racją bytu Sani w trójkącie protagonistów Wajda pięknie przekłada na teatr. Gdy Raskolnikow prosi dziewczynę, by przeczytała urywek Biblii - czytać zaczyna nie Sonia, lecz jej mała siostrzyczka. W brudnej norze, z dna nędzy i upodlenia niesie się czysty głos dziecka, które czyta Słowo...
"Chcę przedstawić śledztwo - mówi Porfiry - z matematyczną dokładnością". To logik. Swoiste zwierciadło Raskolnikowa - jego alter ego w negatywie. Stuhr prezentuje podejrzanemu tajniki poli
cyjnej sztuki omotywamia przestępcy. Raskolnikow wyszczerza zęby - śmieje się bezgłośnie, a może to nie śmiech lecz grymas. Zaczyna opowiadać Porfiremu przerywaną frazą, śmiech, crescendo aż po histerię. Radziwlłowicz aktorsko robi to znakomicie. Wątpliwość natomiast budzi reżyserska interpretacja postaci. Porfiry uważa, że Raskolnikow "zabił dla teorii", że jest człowiekiem "mężnym, wytrwałym, wrażliwym i chorym". Tę chorobę Wajda absolutyzuje - czyni z niej główną motywację czynów i zachowań bohatera. Nazwisko Raskolnikow znaczy tyle co "odszczepieniec" - czyli człowiek świadomy, nie jak chce Wajda - grzęznący w obłęd. Przyjęta natomiast przez reżysera motywacja - patologia bohatera - zdecydowanie spłaszcza postać, niesione przez nią intelektualne tre-ści w zderzeniu z Porfirym, wreszcie dotarcie Raskolnikowa do akceptacji kary sprawiedliwej za przekroczenie rudymentarnych norm. Doskonałość aktorskiej realizacji odsuwa uwagę od tych interpretacyjnych mielizn. Wolę jednak, zdecydowanie wolę, Raskolnikowa Radziwiłowicza od Raskolnikowa Wajdy.
Bliższy mi przeto, tak w porządku interpretacji osobowości jak i myślowej funkcji postaci, Porfiry i Wajdy i Stuhra. "Lubię cię i szczerze pragnę twojego dobra" - mówi do Raskolnikowa. I mówi prawdę. Wierzy bowiem, że zbrodnia ma być ukarana, by ład świata nie został zachwiany. Wręcz prosi: Przyjmij czego oczekuje od ciebie sprawiedliwość". Istotnie, Porfiry ma jadowity charakter", ale nie perfidny. Jest wysublimowany po intelektualną perwersję, acz równocześnie prawy, z poczuciem własnej życiowej przegranej. Stuhr perfekcyjnie buduje cieniutką warstwę zewnętrzną, pod którą kipi rozdygotanie. Oto zaczyna się śmiać, śmieje się - by śmiechem zagłuszyć rozdzierający piersi histeryczny kaszel. Oto wiedzie monolog o logice docierania do prawdy i popada w drgawki, które zaczynają szamotać jego ciałem aż szalonym wysiłkiem zmusza się do zastygnięcia w bezruchu. Podaje Raskolnikowowi szklankę wody i sam ją wypija. I on nie mniejszą od przeciwnika płaci cenę za zwycięstwo w tym nade wszystko intelektualnym pojedynku. W starciu o pryncypia.
Zwyciężył Porfiry. Ale i Raskolnikow zwyciężył - pojął błąd swej logiki i przyjął konsekwencje. Na ogołoconej z wcześniejszych rekwizytów scenie, przed balustradą, wyznaje oto widzom-sędziom swą zbrodnię. Relacjonuje detale. Niby już spokojny, ale rytm frazy jest urywany, ostry z powtórkami słów, przydechami. Całe napięcie kłębi się gdzieś pod spodem - wewnątrz osobowości, która pragnie wydobyć się z rozdarcia pomiędzy ładem dnia a szaleństwem nocy.
Wyjaskrawiłem zastrzeżenia wobec pewnych interpretacyjnych pociągnięć Wajdy. Bo warto. Bo jego "Zbrodnia i kara" to piękne, mądre i ważne przedstawienie.