Artykuły

Ubrać, rozebrać, zaśpiewać

Spektaklowi brakuje tematu. Spośród wszystkich poruszonych wątków nie wyłania się myśl przewodnia, która nadawałaby wszystkim pozostałym motywom jednolity kontekst. Nie umniejsza to jednak radości oglądania - o "Operetce" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze STU pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Dwugodzinny spektakl w Teatrze STU jest przede wszystkim widowiskiem radosnym. Radość, pasję i zadowolenie z wykonywanej pracy zaobserwować można w każdym momencie. Tym, co przedstawienie najbardziej wzbogaca i nasyca jest właśnie niesłychana werwa, zapał i świeżość, z jakimi grają młodzi aktorzy. Wzajemnie się napędzają, nie tracą impetu, są precyzyjni i entuzjastyczni. Do tego nieźle tańczą (choć niewielkie wymiary STU skutecznie ich ograniczają) i śpiewają. Zgrany team, jaki tworzą, jest największym walorem tej ascetycznej - by nie rzec ubogiej - inscenizacji.

Wszystko rozgrywa się w niemal zupełnie pustej przestrzeni. Stałym elementem jej wyposażenia jest wielorako ogrywana ławka, a także nieprzeźroczysta ściana z grubego szkła z tyłu sceny (scenografia to efekt pracy Jacka Uklei). Taka asceza (poniekąd wymuszona rozmiarem przestrzeni scenicznej, ale też, jak się wydaje, oszczędnościami przy produkcji spektaklu) powoduje, że uwaga widza kieruje się tylko i wyłącznie na aktorów.

Grabowski sięgnął po oprawę muzyczna autorstwa zmarłego 15 lat temu Tomasza Kiesewettera. Ponad trzydziestoletnia muzyka wykonywana jest na żywo przez Tomasza Romanka i Karola Nepalskiego, którzy łączą grę na elektronicznych klawiszach z dodawanymi przy pomocy komputera smaczkami dźwiękowymi. Wszystko zgrabnie ze sobą współbrzmi, nie zagłusza aktorów - ale też nie współpracuje z nimi. Artyści wykonują swoje partie śpiewane, jednak muzyka jest jakby obok nich. Nie wytwarza się napięcie. Z tego dystansu mogłaby się wytworzyć osobna jakość, w spektaklu jednak tak się nie dzieje. Przedstawienie nie podejmuje w żaden sposób tematu relacji słowa mówionego do śpiewanego - co przy takiej formie jest dosyć istotne. Muzyka - a w każdym razie ta jej aranżacja - nie rozróżnia też w żaden sposób poszczególnych postaci. To wprowadza niewielkie utrudnienie, bowiem niektórzy aktorzy grają po kilka ról i z początku trudno rozeznać się w tej gmatwaninie ciał i słów.

Niektóre pomysły reżyserskie trudno zrozumieć - jak choćby finałowe odzianie wszystkich aktorów w foliowe, workowate kostiumy, przylegające do ich spoconych ciał. To intrygujące, że nie są oni ani nadzy, ani ubrani (przez matową fakturę kostiumów prześwitują nagie ciała), ale pomysł ten nie znajduje usprawiedliwienia ani w tekście dramatu, ani w formule spektaklu.

"Operetka" jest owocem pracy szkolnej ze studentami wydziału wokalno-aktorskiego. Jak przyznaje sam reżyser, dwa lata temu, podczas warsztatów, przepracował z nimi tylko pierwszy akt trzyaktowego tekstu. Całość zbudowana została później, gdy pojawiła się możliwość pokazu spektaklu. Ten podział jest, niestety, widoczny w trakcie przedstawienia.

Do przerwy spektakl toczy się z silniejszym impetem. Jest bardziej szczegółowy, pojawiają się ciekawe pomysły: taki jest np. sam początek - umyślnie przeciągane rozpoczęcie widowiska, mamrotane pod nosem słowa, a wszystko wydobywane ze skłębionej masy ciał zaścielających ławkę i jej najbliższe okolice. Zainscenizowana została większa część pierwszego aktu - podczas gdy reszta dramatu zmieścić się musiała w drugiej części widowiska, czasowo odpowiadającej części pierwszej. Po przerwie spektakl toczy się tylko siłą rozpędu, potrzebą dokończenia fabuły. Po przerwie znacznemu zagęszczeniu ulega treść widowiska. Widz, przyzwyczajony do powolniejszej narracji aktu pierwszego, atakowany jest opowiadaną historią i trudno mu się w niej z początku odnaleźć. Dodatkowym utrudnieniem jest wspomniana już migotliwość postaci, to, że nakładają się w aktorach i niekiedy trudno od razu zorientować się, która kwestia jest czyja.

Prostota i ascetyczność inscenizacji w połączeniu ze zgranym zespołem dały nieoczekiwanie interesujący efekt. Chociaż bowiem spektakl nosi znamiona produkcji studenckiej, może śmiało stawać w szranki z produkcjami teatrów zawodowych. Jego mankamenty rekompensowane są przez młodą, energetyczną obsadę. Również wizja reżyserska skrojona jest na możliwości młodych aktorów. Spektakl nie ucieka od pomysłów radośnie absurdalnych (szczególnie w sferze ruchu scenicznego), kontrapunktując je elementami dosłownie przeniesionymi z tekstu (jak czarne worki na balu w zamku Himalajów). Wykonawcy zaś świetnie czują się wśród tych sprzeczności, umiejętnie przemieszczają się między nimi, zachowując płynność i ciągłość w ogólnym wizerunku swych postaci. Całość jednak ma zasadniczą wadę: spektaklowi brakuje tematu. Spośród wszystkich poruszonych wątków nie wyłania się myśl przewodnia, która nadawałaby wszystkim pozostałym motywom jednolity kontekst. Nie umniejsza to jednak radości oglądania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji