Artykuły

Gwałtownik nieba

- Był odważny, bezkompromisowy, ryzykujący radykalnymi decyzjami artystycznymi - RYSZARDA ŻUROMSKIEGO wspomina Bogusław Kierc.

Ciał nie mają tylko miejsca na rany. To o takich jak on. Dlatego ktoś taki jak on - nie powinien był zostać aktorem, reżyserem, pisarzem. Nie powinien był zostać artystą, gdyż to niebezpieczne. Ktoś taki jak on - musiał zostać artystą, bo był powołany do przekraczania granic bezpieczeństwa. Był jednym z tych gwałtowników nieba, o których wiemy z Pisma Świętego, ale kiedy przychodzi nam zetknąć się z tym jedynym, takim właśnie, żyjącym blisko nas - bywa, że nie potrafimy sprostać ani jego wizji, ani jego byciu. Temu, czego wizja i bycie domagają się od nas. Bo każde ludzkie istnienie, z którym wchodzimy choćby w ledwie tylko odczuwalną zażyłość, domaga się od nas albo wymaga od nas odwagi. Najpierw odwagi - bycia w prawdzie. Ta odwaga była może największą siłą Ryszarda. Połączona z jego niepokorną wrażliwością pozwalała mu wnikać, a nieraz wdzierać się w niedostrzegane przez innych przestrzenie rzeczywistości i nierzeczywistości. Kiedy na początku swoich aktorskich wtajemniczeń przygotowywał się do zagrania Kordiana, był pod wrażeniem Powiększenia Antonioniego. Chciał obdarzyć swojego bohatera taką samą pasją i dociekliwością, podobną zachłannością życia, jakie właściwe były młodemu fotografikowi granemu przez Henningsa.

Szło tutaj o coś więcej niż efekt, jaki wywołuje fascynacja brawurową grą dwudziestoparoletniego rówieśnika. Szło o sposób bycia w ogóle i na zawsze. O zdolność do rzucania się w żywioł życia bez względu na konsekwencje, ale z poczuciem wartości i sensu. A także z przekonaniem o niezbędności takiego aktu. Może dlatego stał się obiektem sensacyjnych domniemywań, kiedy jego dyrekturę w Teatrze Lubuskim anonsowało Życie Literackie ironicznym tytułem Młody, będzie dyrektorem.

Rzeczywiście, był chyba najmłodszym dyrektorem teatru w Polsce Ludowej. To, co o nim, niespełna trzydziestoletnim artyście, i o jego teatrze można było wówczas powiedzieć, to to, że był odważny, bezkompromisowy, ryzykujący radykalnymi decyzjami artystycznymi, wrażliwy na cierpienie i szczęśliwe uniesienia. Jego teatr był miejscem bezpośrednich spotkań ludzi z ludźmi, nieograniczonym zabezpieczeniami konwencji. Za uprawianie takiego ukonkretnionego idealizmu zapłacił cenę zdrowia i życia, które - przełamawszy się na Dantejskiej połowie czasu - przysparzało mu coraz więcej niedającego się prawie pokonać cierpienia. Dopóki mógł, grał i reżyserował w teatrze i w radiu, pisał felietony do Dialogu, drukował w Twórczości opowiadania, którymi zwiastował swoje porywające pisarstwo.

Dalej uprawiał teatr. Swój teatr wewnętrzny, ale i wyjątkowy teatr uważnie wyczulonego widza. Tę zdolność widzenia teatru - bycia teatrem analogicznym - zachował Ryszard do końca. Wśród wielu darów, w jakie szczodrze wyposażył go Stworzyciel, obok niesamowitej inteligencji, młodzieńczego powabu, boleśnie wyczulonych zmysłów - dar precyzyjnej pamięci był może tym najważniejszym. Dar pamięci i pamiętania. To jego owocem była rozświecająca Ryszarda jakaś potencjalna antologia cytatów. Przypuszczam, że można w niej znaleźć i te słowa przytoczone przez Miłosza w poemacie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada.

Gdyż Bóg sam zawsze wchodzi w Bramę Śmierci z tymi, co tam wchodzą I kładzie się w Grobie z nimi, razem z Wizjami Wieczności, Aż przebudzą się i zobaczą Jezusa i Lniane Szaty leżące Które utkały dla nich Kobiety i Bramę do Domu Ojca

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji