Artykuły

Portret we wnętrzu

- Opera "Stiffelio" jest zupełnie w Polsce nieznana. Sam musiałem się z nią osłuchać. Chodziłem przez rok z muzyką nagraną w telefonie komórkowym i w każdej chwili jej słuchałem - mówi reżyser PAWEŁ SZKOTAK, który wystawił tę operę Verdiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Z Pawłem Szkotakiem, o reżyserowaniu opery "Stiffelio", rozmawia Stefan Drajewski:

Jak się czuje reżyser teatru alternatywnego w operze?

- Mam wrażenie, że cały czas, kiedy pracowałem i pracuję w Teatrze Biuro Podróży, realizując przedstawienia plenerowe, używam języka operowego. Posługuję się dużymi formatami, operuję tłumem... I to teraz w operze się przydaje. Zasadnicza różnica między tymi dwoma typami teatru sprowadza się do jednego, w operze najważniejsza jest muzyka, za pomocą której komunikujemy się z widzem.

Pierwsze pana spotkanie z operą było o tyle łatwe, że wcześniej zetknął się pan z Carmen, realizując z Teatrem Biuro Podróży "Carmen funebre". Ponadto "Carmen" w Gliwicach grana była w ruinach dawnego Teatru Miejskiego, czyli w plenerze. Tym razem realizuje pan spektakl na scenie pudełkowej.

- Dopiero po dłuższym czasie dotarło do mnie, jak wielką szansę dostałem. Debiut w operze z Małgorzatą Walewską w roli Carmen to duże przeżycie. Poza tym muzyka Bizeta jest bardziej znana, bardziej - mówiąc współczesnym językiem - przebojowa. Mam nadzieję, że publiczność odkryje i rozsmakuje się w tej operze.

Na co dzień pracuje pan nad tekstami współczesnymi. Na ile "Stiffelio" jest współczesny, a na ile pozostaje nadal w epoce?

- Libretta operowe nie dają tak wielkiego pola do popisu inscenizatorom jak sztuki współczesne czy szekspirowskie. W każdej historii można jednak odnaleźć coś, co zainteresuje współczesnego widza. "Stiffelio" to historia zdradzonego przez żonę pastora, który morduje potem kochanka.

Współczesne media co rusz donoszą o podobnych zdarzeniach.

- Owszem. Chociaż rzadziej w naszym kręgu kulturowym. Mnie w tej operze bardziej zainteresowała jednak postać Liny, kobiety, która żyje jak piękny ptaszek zamknięty w klatce, czyli w domu ojca i męża. Wszyscy mężczyźni, którzy ją otaczają, stawiają jej bardzo różne wymagania. A ona jest samotna, pozbawiona swobód...

Czyżby reżyser przyjął obowiązki rzecznika bohaterki opery?

- W jakiejś mierze tak. Myślę, że librecista reprezentuje tradycyjny punkt widzenia i winą za wszystko obarcza Linę. Mnie interesuje raczej to, dlaczego Lina zdradza męża, dlaczego nie radzi sobie z gorsetem męskich wyobrażeń, powinnościami wobec męża i ojca. Cóż, dziś na szczęście zdrady nie karze się śmiercią.

"Stiffelio" nie jest tak obciążony tradycją wykonawczą jak "Carmen". Ułatwia to wam pracę?

- To się okaże na premierze. W przypadku "Carmen" zmieniłem czas akcji, przenosząc go w lata trzydzieste XX wieku. Tutaj pozostajemy w zasadzie w kostiumie historycznym, ale jednocześnie nie jest to weryzm. Staramy się znaleźć pewne uniwersalistyczne przesłanie. Staram się przede wszystkim uwolnić emocje bohaterów. Chcę pokazać pod tymi ciasno skrojonymi ubraniami żywych ludzi. "Carmen" pozwalała na rozmach inscenizacyjny, "Stiffelio" to raczej dramat rodzinny we wnętrzu.

Trochę Bergmana i Koterskiego...

- Trafne porównanie, tylko epoka nie ta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji