"Wesele" nie w Bronowicach
- "Wesele" będzie żywą rozmową. To paradoks, że ten tekst - uwięziony w okolicznościach prapremierowych, pisany z nerwem, determinacją i odwagą reportażu - tak szybko dał się zamknąć w formie - mówi RUDOLF ZIOŁO przed premierą w Teatrze Ślaskim w Katowicach.
Dalekie od Bronowic, bliskie współczesności i przepełnione goryczą. W sobotę w Teatrze Śląskim premiera jubileuszowego "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Rudolfa Zioło [na zdjęciu scena z próby "Wesela"].
Aleksandra Czapla-Oslislo: Jaka była Pana pierwsza lektura "Wesela"?
Rudolf Zioło, reżyser: To był zachwyt nad kolorem, ruchem, muzyką, słowem, obrazem, magią drugiego aktu. Nie byłem jednak wystarczająco dojrzały, by odczuć gorycz, z jaką ten utwór był pisany. Nie mogłem zrozumieć przy pierwszej lekturze, na czym polegał skandal, nie widziałem trajektorii lotów kul adresowanych w polskie cechy, które - jak się okazuje - daleko przekraczają granice Bronowic i granice wieków.
Zapowiedział już Pan, że to "Wesele" będzie mało bronowickie.
- "Wesele" będzie żywą rozmową. To paradoks, że ten tekst - uwięziony w okolicznościach prapremierowych, pisany z nerwem, determinacją i odwagą reportażu - tak szybko dał się zamknąć w formie. Gdybyśmy chcieli zamknąć antyk w amfiteatrze czy Szekspira w Globe, zabilibyśmy tych autorów. Teksty te odradzają się siłą interpretacji samego tekstu, a nie okoliczności jego powstania i konwencji teatralnej. Myślę, że Wyspiański dłużej się wyzwalał. Czekał na to, by czytać jego tekst, a nie tekst z okolicznościami jego powstania, plotką.
To spektakl jubileuszowy, w którym udział bierze prawie cały zespół. Ale aktorzy Śląskiego od kilku lat nie mówili Wyspiańskim. Jak wygląda ich ponowny dialog z patronem?
- To bardzo zdolny zespół. Szybko zwietrzyli potencję tego tekstu jako dialogu, a nie jako wiersza uwięzionego w rygorze wiersza. Mówienie tym tekstem nie jest żadnym problemem, jego słowami wyrażają coś osobistego.
Skoro spektakl będzie odnosił się do współczesnej Polski, co odpowiedziałby Pan Wyspiańskiemu na słynne pytanie z pierwszego aktu: "Cóż tam panie w polityce?".
- Czas chaosu, jakiegoś gestem archeologa wydobytego ciemnogrodu, czas kłusownictwa na idee narodowe, patriotyczne, historyczne. Czas zawłaszczania symboli narodowych, politycznego uwodzenia sloganami, mitami, polskimi archetypami. Czas usuniętych autorytetów, na siłę przerabianej i fałszowanej na użytek wiecu historii. Moment zepchniętej gdzieś pod ścianę inteligencji, nie w sensie dyplomu, tylko obywatelskiego i kulturowego wyposażenia. Marny czas
Żadnego światła i nadziei dla Polski?
- Światło jest w młodości.
A gdyby miał Pan dzisiaj dwadzieścia lat, nie wyjechałby Pan do Anglii?
- Jeżeli miałbym głód kontaktu z ludźmi i potrzebę dyskusji o Polsce, to nie. Poza tym nie chciałbym być reżyserem poza Polską. Mam zbyt dużą potrzebę dialogu, potrzebę mówienia o tym kraju, żebym chciał się gettyzować w Londynie czy Chicago. Rodziny bym nie zostawił. No i samej ziemi, z jej pamięcią, która się zapisuje w historii. Choć nigdy nie przypuszczałem, że będę żył w takiej rzeczywistości, gdzie motyw antysemicki, endecki może być żywy. Nie sądziłem, że w wolnym kraju będziemy nabierać wody w usta, że nie będziemy mówić, tylko ujadać Mamy problem ze sobą. Dlatego podtrzymuję myśl, że w "Weselu" należy szukać testamentowego zdania Jana Nowaka-Jeziorańskiego, że "największym zagrożeniem dla Polski są Polacy".