Artykuły

"Dziady" bez egzaltacji

"Dziady" w reż. Jacka Andruckiego w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Magdalena Mach w Gazecie Wyborczej - Rzeszów.

Polska dramaturgia obeszłaby się bez rzeszowskiej, bogoojczyźnianiej inscenizacji "Dziadów", ale jej zaletą jest przybliżenie dzieła wielkiego narodowego wieszcza młodemu widzowi.

Mickiewiczowskie "Dziady" to dla teatru wyzwanie. To nie tylko niezmiernie trudny do realizacji, amorficzny i wewnętrznie skomplikowany utwór, ale przede wszystkim dramat podniesiony do rangi narodowego sacrum. Wymagania widza wobec realizacji arcydzieła zawsze są wyśrubowane, a w Rzeszowie dramat w całości miał być pokazany po raz pierwszy.

Reżyser "Dziadów" musi dziś zmierzyć się z teatralną tradycją i historycznymi inscenizacjami, żeby wspomnieć tylko Konrada Swinarskiego i Kazimierza Dejmka.

Jacek Andrucki, który podjął się reżyserowania "Dziadów" na scenie rzeszowskiego Teatru im. Wandy Siemaszkowej, w tej potyczce nie odniósł zwycięstwa. Widzowie, którzy oczekiwali inscenizacji, która zapisałaby się w historii polskiej dramaturgii, wyszli zawiedzeni. Ci jednak, którzy chcieli odświeżyć sobie znane ze szkoły słowa wieszcza, otrzymali zgrabną esencję "Dziadów" w atrakcyjnej oprawie. Bryk w sam raz dla młodzieży szkolnej. Teatr od początku zresztą przygotowywał chyba ten spektakl z myślą o takiej właśnie widowni, bo po dwóch spektaklach premierowych, "Dziady" są jak na razie grane tylko przed południem.

Andrucki postawił na wątki martyrologiczno-narodowe. Chociaż wszyscy znamy dekalog naszych polskich wad, usłyszymy o tym ponownie, znowu do głębi poruszy nas opowieść o Cichowskim i niewidoma matka Rollisona. Kto niedawno obejrzał film "Katyń" Andrzeja Wajdy nie oprze się pewnie wrażeniu, że dzieła mają ze sobą wiele wspólnego - oba to misteria, które wciągają widza do współprzeżywania trudnych i tragicznych polskich losów. Nie bez powodu chyba jeden z więźniów w "Dziadach" Andruckiego nosi poszarpany żołnierski płaszcz?

W pierwszej części spektaklu osią wydarzeń na scenie jest postać Gustawa-Konrada. Reżyser tak przycina tekst Mickiewicza, by "uporządkować" jego historię i przedstawić kolejno jego losy: od nieszczęśliwej miłości, poprzez więzienie, po wywózkę na Sybir. Ale Andrucki stara się też nadać mu współczesny rys młodzieńca, szukającego miejsca w rzeczywistości, której nie akceptuje. O jego duszę zmaga się dobro ze złem. Ta próba uniwersalizacji romantycznej postaci mogłaby się powieść, gdyby nie słaba kreacja Piotra Siereckiego, prowadzona na jednym poziomie emocji.

Są jednak momenty bardzo udane. Ciekawie pomyślany jest sam początek sztuki, w foyer. Guślarz wzywa na "Dziady", a odpowiadają mu aktorzy, stojący wśród widzów, którzy stają się współuczestnikami tajemniczego misterium. Wszyscy razem kierują się ku drzwiom widowni-kaplicy.

Najlepsza jednak scena tego przedstawienia rozgrywa się w więzieniu. Wigilijne spotkanie więźniów w celi Konrada jest dynamicznie zakomponowane i naturalnie zagrane. Aktorsko w spektaklu wybija się Grzegorz Pawłowski, którego ksiądz Piotr jest postacią pełną wzruszającego uduchowienia i pokory, pozbawioną całkowicie sztucznej egzaltacji, a także Mariola Łabno-Flaumenhaft. Jej pełna rozpaczy matka Rollinsona wyciska łzy.

Na uwagę zasługuje także oszczędna scenografia Bogusława Cichockiego, wykorzystująca symbolikę krzyża, znaku cierpienia, ale i miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji