Gorycz niezawinionej śmierci. Rozmowa z Grzegorzem Bralem
Teatr Pieśń Kozła przygotował nowy spektakl - premiera w reżyserii Grzegorza Brala dziś
LESZEK PUŁKA: Dlaczego "Lacrimosa"? Dotychczas nie dotykałeś wprost symboli religijnych.
GRZEGORZ BRAL: Chciałem kontynuować wątek lamentacji znany z "Kronik". Ale też chciałem te lamentacje skierować w inny obszar. Nie etniczny, lecz społeczny. Nowy spektakl, przywołując literacki pierwowzór, "Mszę za miasto Arras", ukazuje szaleństwo, które ogarnęło miasto po wybuchu zarazy w 1458 r. Postanowiono zlikwidować całą społeczność żydowską, uważając, że wśród obcych tkwi źródło choroby.
Podobnie myślano niemal w całej Europie. Ale zastanawiają mnie Twoje intencje. W słowie lamentacje tkwi coś miękkiego, uległego. W pojęciu lacrimosa, choć to niemal to samo, widzę zadrę męskiego afektu. Mylę się?
- To bardzo męski spektakl. Choć są w nim dwie bardzo dobre role kobiece. Męski, bo mówi o przemocy, o brutalności, o budzeniu lęku.
"Kroniki" niemal pozbawiłeś tekstu.
- Ten spektakl ma go jeszcze mniej. Pytam, ile ciało może wyrazić ruchem, gestem. Bez potrzeby mówienia. Żyję w poczuciu, że w ogóle za dużo mówimy, w teatrze szczególnie dużo. Dlatego sprawdzam, co mówi ciało, muzyczność, obraz. Tekst jest formą wprowadzenia w atmosferę spektaklu, przypomnieniem, czego dotyczy historia. Słowa informują o tym, gdzie jesteśmy, co mówimy. I tyle.
Świat, w którym żyjemy, koresponduje z tym, co Ciebie zainspirowało w powieści Andrzeja Szczypiorskiego?
- Tekst dotknął mnie z kilku powodów. Pomyślałem nawet, że są to współczesne
"Dziady". Nie ta kategoria tekstu, nie te wyżyny składania liter, co u Mickiewicza, ale "Dziady" wskazujące na polskie, współczesne demony.
Jakie?
- Przede wszystkim nadal przemilczane - jak Jedwabne. To milczenie jest ciągle głęboko ukrytym demonem Polaków, którego się przytupuje. Nie mówmy, nie pokazujmy, jak bardzo w Polsce jesteśmy wrogo nastawieni do odmienności - to demon pierwszy. Z tego powodu mnie dotknął tekst Szczypiorskiego. To milczenie jest niezwykle polskie wobec głośno deklarowanej, więc groteskowej i absurdalnej tolerancji. Demon drugi to problem stosunku do Holocaustu. Mówił o tym w "Akropolis" Grotowski. W tym spektaklu szukaliśmy odwagi, nie prostej inspiracji.
Czy taka "Lacrimosa'' nie będzie formą publicystyki?
- W tym zupełnie nie ma publicystyki. Interesowała mnie metafora i mit. Nie jestem za dobry w definiowaniu ani mitu, ani metafory. Kieruję się w poszukiwaniu uczuciem, przeczuciem. "Lacrimosa" ukazuje po prostu mit kozła ofiarnego. Co jakiś czas społeczeństwo musi się "odnowić" poprzez wymordowanie "obcego". To historia, której nie rozumiem. 0 tym, że życie potrafi się odnowić, że społeczność może się odnowić poprzez niezawinioną śmierć, której przypisze się najgorsze rzeczy z możliwych.
Kiedy takie zło dokona się, ludzie czują się oczyszczeni?
- Pozornie oczyszczeni. Ciągle mi się wydaje, że Polska jest pełna hipokryzji, i o tym traktuje też ten spektakl. Chcieliśmy pokazać, że z jednej strony Matka Boska jest nam bardzo bliska, a z drugiej przemoc na ulicach jest czymś absolutnie zwykłym. I to jest niewytłumaczalne.
Brałeś pod uwagę, ze są różne oblicza religijności?
- Myślałem o tym, co popularne, co powierzchowne. Nie myślałem o ludziach
oświeconych, bo ich rzecz nie dotyczy. "Lacrimosa" dotyczy odbiorców popkultury, w której bezkrytycyzm i jakiś rodzaj uprzedzeń jest tak głęboko utwierdzony, że nawet ponadreligijny.
Czy nie postąpiłeś jak proboszcz, który beszta obecnych w kościele?
- Nie uprawiam publicystyki ani teologii, tylko teatr. Nie mówię o tym w spektaklu wprost, ale pytam też o współczesnych muzułmanów. W każdej religii są dwa odłamy - radykalny i afirmujący. I czym się świat delektuje? Tym, co radykalne, brutalne, budzące grozę.
Pozbawione wątpliwości?
- Tak. W "Mszy" jest postać biskupa, który uznaje, że ma rację. Dramat zaczyna się, kiedy on uznaje, że inni jej nie mają. To pycha.
- Religijna pycha. Tak.
"Lacrimosa" i co dalej?
- Przede mną z rok zmieniania spektaklu. Tak było z "Kronikami". Od premiery do momentu, w którym stały się tak mocnym spektaklem, że oklaskiwał je Nowy Jork i Edynburg, minęło półtora roku. Z"Lacrimosą" może być podobnie. Wersja, którą przygotowaliśmy na premierę, jest właściwie zbiorem ziaren, z których ten spektakl kiedyś będzie się składał. W artystycznym wymiarze stanowi rodzaj opowieści o tym, jak pracujemy. W spektaklu są dwie duże sceny improwizowane. Sam nie wiem, jak aktorzy rozwiążą je na premierze, a jak w późniejszym okresie. Znają temat, znają opowieść, ale za każdym razem próbują to rozwiązać.