Artykuły

Ptaki o podciętych skrzydłach

Reżyser nie ufa wyobraźni widzów, dlatego dopowiadając wszystko, nie pozostawia miejsca metaforze i popada w tautologię - o spektaklu "Krwawe wesele, czyli muzyczna opowieść o cygańskim sercu" w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Dramat "Krwawe gody" opowiada historię trójkąta miłosnego. O główną bohaterkę: pół-cygankę (Kalina Pawlukiewicz) rywalizują Cygan (Tomasz Sobczyk) i gadź (Mateusz Janicki). Sztuka, choć posiada banalną, wtórną fabułę wyróżnia się baśniową i poetycką atmosferą oraz silnym zaznaczeniem różnic międzykulturowych. Te, sprzeczne ze sobą wartości zawdzięcza wplecionemu w nią wątkowi cygańskiemu.

Nie dziwi więc, że reżyser spektaklu "Krwawe wesele" (na podstawie "Krwawych godów") w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie - Bartosz Szydłowski zaprosił do jego realizacji romski zespół Kałe Jakha i śpiewaka Adama Kozłowskiego. Dzięki ich obecności wprowadził do przedstawienia żywioł cygańskiej muzyki towarzyszącej lub przerywającej dramatyczną akcję sceniczną, budującej, jak mówi podtytuł spektaklu: "muzyczną opowieść o cygańskim sercu".

Scenografia "Krwawego wesela" stworzona jest ze zwisających z sufitu pasm szarej siatki przypominających z jednej strony drzewa, z drugiej ascetyczny pejzaż blokowiska. Walka między dwoma światami: natury (czyli światem Romów) i cywilizacji (światem gadziów, w jednym z jego najbrzydszych wydań) odgrywa się więc już w warstwie wizualnej. Na tych pasmach wyświetlane są również dopełniające całość animacje. Pośrodku znajdują się jeszcze trzy drewniane konstrukcje, które kształtem przypominają trumny - obecny cały czas na scenie znak tragicznego finału. To w tej przestrzeni umieszczeni zostali aktorzy. Muzycy natomiast znajduję się na platformie ponad sceną. Jednak fizyczne rozdzielenie tych dwóch sfer odpowiada, niestety, brakowi ich inscenizacyjnej koherencji. Spektakl rozpada się bowiem na szereg porozdzielanych cygańskimi melodiami scen.

Sekwencje te mają się układać w odgrywany przez ptaki rytuał tragicznej historii miłości i śmierci trójki młodych ludzi. Ptaki, jak możemy wyczytać w programie, mają symbolizować "dusze ludzkie po śmierci". Problem w tym, że poetyckie założenia przybierają na scenie formę banalnego patosu. Reżyser nie ufa wyobraźni widzów, dlatego dopowiadając wszystko, nie pozostawia miejsca metaforze i popada w tautologię. Aktorzy, którzy wcielają się w ptaki, nie mają nic z ich lekkości. Są raczej śmieszni, toporni, kanciaści Ich rozmowy przypominają nieco spektakl dla dzieci: "Ptasie radio" z akrobacjami. Przerysowaną ekspresję aktorską (ilustracyjne gesty, rytmiczny sposób mówienia, naśladowanie ptasich treli) dopełniają kostiumy, projekcje oraz dźwięk trzepotu skrzydeł. Tym samym prawdziwe uczucia bohaterów znikają za dbałością o realizm detalu, a ludzki aspekt historii schodzi na dalszy plan. Jedynymi momentami, w których do głosu dochodzą autentyczne emocje są cygańskie pieśni. I choć aktorzy nieraz starają się stać medium dla zawartych w nich uczuć, efekt jest raczej mizerny, bo zamiast dopełniać muzykę, hamują jej pełną ekspresję odwracając uwagę widzów swymi pełnymi przerysowanego tragizmu gestami.

Kolejnym problemem tego spektaklu jest operowanie wciąż tymi samymi schematami. W ten sposób niezwykle krótki, bo zaledwie godzinny spektakl, staje się nużący. Rytm przedstawienia można opisać następująco: zimne, formalne ptasie rozmowy - patetyczne szamotaniny po scenie w wykonaniu młodych kochanków - muzyka. Powtarzalność zabija dramatyzm nawet tych scen, które za pierwszym razem miały magnetyczną siłę działania. Dzieje się tak w przypadku sceny żony Cygana: kobieta-ptak (Edyta Torhan) jest w zaawansowanej ciąży, jak można sądzić z wydawanych przez nią dźwięków - właśnie zaczęła rodzić. Mimo to chodzi po lesie szukając swego ukochanego. Jej sekwencja za pierwszym razem naprawdę przeszywa dreszczem. Gdy jednak kobieta pojawia się ponownie za kilka chwil operując dokładnie tymi samymi środkami - przestaje wzruszać, a zaczyna irytować i męczyć.

Spektakl ma jednak sceny, które zaskakują swoją pomysłowością i kunsztem wykonania: na przykład sekwencja policjanta. Mężczyzna wchodzi na scenę i wypowiada się negatywnie o stylu życia Cyganów. Gdy zauważa pozostawione na scenie przez Roma buty - zakłada je. W tym samym momencie z góry rozbrzmiewa głośna, rytmiczna muzyka, a mężczyzna zaczyna nieporadnie tańczyć. Nie jest w stanie temu zapobiec, ponieważ nogi niosą go same. Cygański żywioł opętuje jego zagorzałego przeciwnika. Ta doskonała scena - śmieszna i świetnie charakteryzująca oba przeciwne sobie światy, łącząca muzykę i grę aktorską w jedną, organiczną całość. Również międzykulturowy aspekt tego spektaklu paradoksalnie najmocniej wybrzmiewa właśnie w tej scenie. W kolejnych sekwencjach, w których jest on poruszany brzmi ze sceny jak czysta retoryka - tyleż przekonywająca, co banalna i nudna.

W finale przedstawienia emocje napięcia i tragizmu powinny sięgnąć ekstremum. Tak się nie dzieje. Symboliczna walka dwóch mężczyzn ogranicza się bowiem do bieganiny po scenie i rutynowemu wbijaniu noży w drewniane konstrukcje (noże są zresztą jedynym i wielokrotnie przywoływanym w spektaklu znakiem zbrodni). Patos wykonywanej wtedy muzyki połączony z przerysowanym dramatyzmem postaci zamiast wzruszenia, budzi śmiech. Scena zaczyna bowiem przypominać kadry jednego z odcinków brazylijskiej telenoweli. Mam nadzieje, że ostatniego, bo o ile muzyka w tym spektaklu jest niezaprzeczalnie piękna, nie trzeba iść do teatru, aby ją usłyszeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji