Artykuły

Warszawa. Premiera "Metody" w Komedii

W Teatrze Komedia trwają ostatnie próby "Metody". Hiszpańską sztukę Jordiego Galcerana (autor przyjedzie na piątkową premierę) reżyseruje Piotr Łazarkiewicz, a w obsadzie: Tomasz Karolak, Rafał Mohr, Łukasz Simlat i Maria Seweryn.

Ma teraz świetny czas. Rola w "Lamencie na placu Konstytucji" była ogromnym wyzwaniem. W środku miasta, w godzinach szczytu przebić się przez hałas i powiedzieć intymny monolog kobiety z dramatu Krzysztofa Bizio, która walczy o godność, to była wielka sztuka. A do premiery przygotowała się w kilka dni.

Że jest aktorką z charyzmą, która potrafi wodzić widza za nos, wiedzą wszyscy, którzy oglądali ją w "Miss HIV" Macieja Kowalewskiego.

Teraz ma kolejną poprzeczkę. W piątek wystąpi w sztuce "Metoda" w Teatrze Komedia To komedia, a jednocześnie psychodrama. Pewna korporacja, aby wyłonić kandydata na wysokie stanowisko, decyduje się przeprowadzić eksperyment zwany metodą Gronholma. Testy, które zaczynają się od z pozoru niewinnego polecenia: znajdź wśród osób na sali tę podstawioną przez firmę, po chwili zmieniają się w okrutną rozgrywkę między bohaterami. - To sztuka o tym, że w gruncie rzeczy lubimy stawiać się na pozycji Boga w stosunku do drugiego człowieka. Ale też o tym, że ci, którzy znaleźli się w eksperymentalnym projekcie, w pewnym sensie nie mają wyjścia. Jeden napędza drugiego - mówi przed piątkową premierą Maria Seweryn.

A zaraz po premierze "Metody" ma kolejne projekty teatralne w Teatrze Polonia. Najpierw weźmie udział w sztuce "Kobiety w sytuacji krytycznej" Joanny Murray-Smith w reżyserii Krystyny Jandy, a potem w "Dowodzie" Davida Auburna w reżyserii Andrzeja Seweryna.

W Teatrze Komedia trwają ostatnie próby "Metody". Hiszpańską sztukę Jordiego Galcerana (autor przyjedzie na piątkową premierę) reżyseruje Piotr Łazarkiewicz, a w obsadzie: Tomasz Karolak, Rafał Mohr, Łukasz Simlat i Maria Seweryn.

Jak wyłonić odpowiedniego kandydata na wysokie stanowisko? Można go poddać serii okrutnych tekstów, zmusić do gry, walki, całkowitego obnażenia. Taką metodę, zwaną metodą Gronholma, przedstawia nam właśnie Jordi Galceran w swojej sztuce "Metoda" (na jej podstawie powstał już film, który będzie można zobaczyć w Polsce późną jesienią).

Czy jego wizja jest nierealna? Ta psychodrama mogłaby się równie dobrze rozegrać w jednej z firm w Warszawie. - Przecież wiele korporacji, aby zbadać przydatność ludzi do pracy, przekonać się, czy są lojalni wobec firmy, posługuje się podobnymi metodami: podgląda pracowników, podsłuchuje, sprawdza billingi itd. - mówi Piotr Łazarkiewicz.

Rozmowa z Marią Seweryn

Dorota Wyżyńska: Dlaczego ci inteligentni, wykształceni ludzie godzą się na tę eksperymentalną, okrutną metodę?

Maria Seweryn: Też się nad tym zastanawiałam. Myślę, że to jedno z pytań, które stawia nam autor. Nie mogę zdradzać konkretów, bo w tej sztuce chodzi o to, żeby widz był zaskakiwany. Mamy tu kilka istotnych pytań. Np. gdzie jest granica ambicji, chęci wygranej i walki o stanowisko? To sztuka o tym, że w gruncie rzeczy lubimy stawiać się w pozycji Boga w stosunku do drugiego człowieka. Ale też o tym, że ci, którzy znaleźli się w eksperymentalnym projekcie, w pewnym sensie nie mają wyjścia. Jeden napędza drugiego.

Nie mają wyjścia?

- Tak, ja też się cały czas zastanawiam, dlaczego oni w to brną. Bo ja bym wyszła z tej sali natychmiast. Moja bohaterka Merce nie dostaje zadania, które zmuszałoby ją do całkowitego odsłonięcia się, ale i tak bym wyszła. A już na miejscu tych facetów na pewno. Przecież to jest dla nich upokarzające.

Nie możemy opowiedzieć teraz całej prawdy o Merce, żeby nie odebrać widzowi przyjemności oglądania. W takim razie przedstaw tę Merce, którą widzimy na początku sztuki. Jakie robi pierwsze wrażenie?

- Przede wszystkim Merce jest jedyną kobietą w tej grupie, i to ją wyróżnia w tym świecie bezwzględnych, okrutnych, logicznych, racjonalnych facetów. Świetnie sobie z nimi radzi. Ona ma taki charakter, że może ich trochę uspokoić, tonować. Jest najbardziej rozsądną osobą wśród tych mężczyzn żądnych wygranej.

I budzi sympatię. Tak myślę. Ona potrafi się wzruszyć, zasłuchać w czyjąś opowieść, jest empatyczna.

Mówimy o bezwzględnym świecie okrutnych, żądnych wygranej facetów i granicach publicznego odsłaniania swojej prywatności. Ale "Metoda" to też komedia...

- To świetnie skonstruowany tekst. I to poczucie humoru jest w niego wpisane. Oczywiście nie jest to stricte komedia, bo mówimy o bardzo ważnych, czasem strasznych sprawach. Ale jest w nim pewna lekkość komedii. Komediowość tego tekstu nie polega na aktorskich interpretacjach, ale na sytuacjach i kontekście. On jest tak świetnie napisany, że najważniejsze to go bardzo uważnie słuchać i mu się poddać.

Sztuka jest zespołowa. Stoimy przez te prawie dwie godziny na scenie i nie można ani na chwilę wyłączyć się z gry. To świetny trening, jeśli chodzi o skupienie i słuchanie partnera. Spotkał się fajny team. Mówimy sobie wszystko bez żadnych ogródek, rozumiemy się. Ta praca wymaga od aktora pokory i uspokojenia. Jeśli jedno z nas zaczyna dominować, wygrywać, bo ma ochotę pokazać siebie, natychmiast wkrada się fałsz. Reżysersko to jest bardzo trudne. Dlatego cieszę się, że to właśnie Piotrek Łazarkiewicz reżyseruje, on ma wspaniałe ucho, jest wyczulony na nieprawdę.

Z Piotrem Łazarkiewiczem pracujesz już kolejny raz. Grałaś u niego m.in. pannę Julię ze sztuki Strindberga, w "Norway.Today" - Julię - dziewczynę która na czacie informuje o tym, że chce popełnić samobójstwo. Wystąpiłaś w jego teatrach telewizji: w "Martwej Królewnie" Kolady i "Fotoplastikonie" według sztuki Krzysztofa Bizio, a ostatnio w filmie "0_1_0" znów według scenariusza Krzysztofa Bizio.

- Piotrek bardzo lubi wracać do swoich aktorów. Ale nie lubi się w pracy powtarzać. I za każdym razem stawia mi nowe zadanie. Zna mnie bardzo dobrze, wie, co umiem, a w czym jestem gorsza, wie, jaki jest następny punkt, który powinnam z nim przejść. A do tego daje dużo wolności aktorowi. Aktor nie boi się u niego proponować.

Rozmawiamy o Merce w "Metodzie", a ja cały czas mam przed oczami twoją bohaterkę z "Lamentu na placu Konstytucji". To był eksperyment. Przez wakacje w najbardziej ruchliwym punkcie miasta w godzinach szczytu trzy aktorki grały intymną sztukę Krzysztofa Bizio. Twoja bohaterka to kobieta, która - jak sama mówi - "nie ma pracy, a mąż ją zdradza". Bardzo trudna rola, a barierą była jeszcze ulica...

- Na każdy "Lament..." szłam jak na skazanie, bolał mnie brzuch, bałam się. Ta ulica za każdym razem nas zaskakiwała. Ale z drugiej strony to była ogromna przyjemność. Ta adrenalina. Jaką to daje satysfakcję. To, że możesz stanąć na ulicy, że nie ma poczucia bezpieczeństwa. To ryzyko, to dopiero kręci.

Czerwiec, lipiec dopiero uczyłyśmy się ulicy. Jak to ogarnąć, opanować? Czy jeżeli stoi wariatka i krzyczy "wy...laj, gówniaro, do domu", to zwracać na nią uwagę czy nie? Ale to jest dopiero szkoła. Kiedy po tygodniu grania "Lamentu na placu Konstytucji" weszłam na prawdziwą scenę i grałam w spektaklu "Darkroom" w Teatrze Polonia, to wydawało mi się, że wszystko jest dużo prostsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji