Artykuły

Fredro po fredrowsku

Biblią antyfeminizmu jest chyba nadal "Płeć i charakter" Ottona Weiningera, wydana w 1903 r.; taki Strindberg uwielbiał autora owej książki za to, że głośno nazywał sprawy po imieniu, wyłamując się ze zmowy, która zmierzała do ukrywania oczywistości. Oczywistością tą była niższość kobiety. Weininger uważał, że element boski w człowieku - to męskość, ziemski zaś -kobiecość. By osiągnąć doskonałość, mężczyzna musi zwalczyć w sobie żywioł kobiecy, który się podstępnie panoszy także w jego naturze. Weininger uznał w pewnej chwili, że tego stanu nie

osiągnie, a ponieważ żyć z kobietą w środku nie warto - w wieku dwudziestu trzech lat zastrzelił się (w specjalnie wynajętym na tę okazję pokoju, w którym zmarł Beethoven, najczyściej męski z mężczyzn). Autor "Płci i charakteru" przegrał więc osobiście, lecz zapewne nie zniweczyło to jego wiary w możność przeanielenia mężczyzny jako takiego.

Fredro nie miał w sobie takiego optymizmu. Sztuka "Gwałtu, co się dzieje!" z pozoru wydaje się także dziełem zajadłego antyfeministy, tyle że obdarzonego poczuciem humoru, którego Weininger był, zdaje się, organicznie pozbawiony. W tej nieprzytomnie śmiesznej opowieści władzę w mieście Osiek zdobywają kobiety, reprezentowane przez trzy podstarzałe kretynki, które rządzą jak można najgłupiej. Mężczyźni zostają zmuszeni do przejęcia dotychczasowych ról kobiecych, a także ich strojów (tęsknota za takim przebraniem facetów nie opuszcza niektórych

pań do dzisiaj. W pomysłowym programie do spektaklu zamieszczono następujący cytat z wypowiedzi Kingi Dunin: To, że mężczyźni nie chodzą w sukienkach, jest dla mnie oznaką nierówności między kobietami i mężczyznami... sukienka koduje gorszość i śmieszność). Baby są więc w tej sztuce bezlitośnie wyszydzone - ale mężczyźni również. Typasy jeden w drugiego: tchórze, donosiciele, lizusy, bałwany i najwyraźniej nie ma na to wpływu żaden kobiecy pierwiastek, sami z siebie tacy są urodziwi charakterologicznie. Fredro nie żywi żadnej nadziei, że ich ostateczne zwycięstwo nad kobietami przyniesie jakieś dobro; będzie tak samo źle, tyle że w bardziej tradycyjny sposób. Interesujące, swoją drogą, że nieznoszący ludzi Fredro zazwyczaj czynił wyjątek dla jednej ich odmiany: dla zakochanych - w jego dziełach tylko prawdziwie zakochani zachowują twarze, które przywykliśmy uważać za ludzkie (dlatego zresztą są zwykle postaciami najmniej zabawnymi).

Piszę to wszystko, bo najprawdopodobniej nowa premiera w Teatrze Powszechnym zostanie uznana za wredny atak na feminizm, wobec czego pragnę dać świadectwo prawdzie. Mam nadzieję, że potencjalna widownia nie będzie się przejmowała zarzutami ideologicznymi, jako że warto spędzić sympatyczny wieczór na tym sprawnie zrobionym i naprawdę śmiesznym przedstawieniu. Pierwsze skrzypce zdecydowanie grają w nim panowie wcieleni w babstwo: Kazimierz Kaczor odziany w damski roboczy bezrękawnik, Sylwester Maciejewski chowający w kieszeni fartuszka papierosy, cierpiący na wszystkie wady wymowy jednocześnie Piotr Machalica w spodniach z paskiem pod pachami i pikowanej błękitnej podomce oraz nader męski w zalotnej sukieneczce zausznik nowej władzy Cezary Żak. Bardzo dobrzy są także Rafał Królikowski, zbawca zniewolonych przybyły z normalnego świata, i jego przyjaciel Franciszek Pieczka. Z pań najzabawniejsza jest Olga Sawicka jako szarpana pragnieniami sado- masochistycznymi członkini babskiego rządu.

Najważniejszy jednak jest fakt, że młody reżyser, Gabriel Gietzky, nie uwspółcześniał i nie przerabiał Fredry, ale po prostu oddał mu głos. I, patrzcie państwo, stało się coś, w co rzecznicy "nowego" teatru nie będą chcieli uwierzyć: jeden z najgenialniejszych pisarzy świata sam sobie doskonale z dzisiejszą widownią poradził.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji