Artykuły

Nieudana ekshumacja Michała Baluckiego

"Całe życie głupi" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Spektakle Macieja Wojtyszki może nie odkrywały Ameryki ani innych kontynentów, ale zwykle były dowcipne, zręczne i kulturalne. Tym razem nic z tego. Wojtyszko poślizgnął się na Bałuckim, z bolesnym dla wszystkich skutkiem.

Dlaczego wskrzeszać Bałuckiego? Bo to artysta krakowski, więc Teatr im. Słowackiego, gdzie Bałucki pokazywał swoje komedie i gdzie doświadczył pod koniec życia druzgocących klęsk, świetnie się na miejsce takiej sztuki nadaje. Dlatego też, że życiowy dramat artysty, który przestał rozumieć czas, to sposobność nie tylko do przypomnienia historii, ale i do snucia analogii między tamtymi a naszymi czasami. I jeszcze - przypomnienie co celniejszych fragmentów komedii pana Michała, i tych granych jeszcze od czasu do czasu, i tych zapomnianych, oraz odtworzenie klimatu prowincjonalnego XIX-wiecznego Krakowa.

Tematy, owszem, atrakcyjne, niektóre z powodzeniem wykorzystywane w teatrze ("Z biegiem lat, z biegiem dni..." Wajdy, "Wiosna Narodów w cichym zakątku" Bradeckiego). Autor-reżyser sprawdzony jako specjalista od scenicznych biografii, z elementami zabawy czytelnymi dla osób jako tako zorientowanych w kulturze. A rezultat - klapa na całej linii.

Szkolny bryk

Przedstawienie rozgrywa się - nie wiedzieć czemu - w ponurej i czarnej przestrzeni, ustrojonej szeregiem ulicznych latarni i żelazną konstrukcją, zamkniętej zmętniałą lustrzaną ścianą. Fatalna noc samobójstwa Bałuckiego na Błoniach straszy od początku przedstawienia, choć celu postawienia żelaznej konstrukcji z szynami i nitami trudno się domyślić. Ani to piękne, ani znaczące, ani funkcjonalne. Na scenie pojawiają się od czasu do czasu jakieś meble, raz domowe, raz teatralne. Ale scenografia jest tak samo ciężka i niepozbierana jak cały spektakl.

Chwilami przedstawienie przypomina szkolny bryk - porcja informacji o epoce i jej problemach plus sceniczna ilustracja. Nieprzyjmowanie aktorek w towarzystwie. Budowa miejskiego teatru. Wizyta Orzeszkowej w Krakowie i jej monolog o prowincjonalności miasta. Albo: Bałucki pisze w więzieniu "Góralu, czy ci nie żal", a współwięźniowie nucą melodię (choć tak naprawdę powstała ona znacznie później).

Z pokazaniem życia i twórczości bohatera nie jest lepiej. Choć Bałuckiego gra dwóch aktorów - Tomasz Międzik dojrzałego, Bartek Kasprzykowski młodego - i choć obaj współistnieją na scenie, bo Wojtyszko wymyślił taką dowcipną w założeniu konstrukcję, obaj są bladzi i nieciekawi. O przybliżeniu klimatu epoki trudno mówić, bo Wojtyszko uparcie operuje banałem, nie dość, że wytartym, to jeszcze nieprawdziwym. Taki Stanisław Koźmian np., dyrektor krakowskiego teatru, jest u niego głupawym, zarozumiałym i zazdrosnym błaznem, scharakteryzowanym jak w szkolnej ściądze - paroma wykrzyczanymi zdaniami na tematy polityczne (stać przy cesarzu) i artystyczne (grać nie tak jak w Warszawie). A była to przecież wybitna osobowość, a nie postać z farsy.

Podejrzane wygłupy

W ogóle teatr u Wojtyszki jest miejscem podejrzanych wygłupów - sceny z komedii Bałuckiego zagrane są z przesadą i według najprymitywniejszych wyobrażeń o XIX-wiecznym teatrze. Gesty wzorowane są, owszem, na fotografiach z epoki, ale w scenach nie ma wdzięku i lekkości. Jedynie Marcinowi Kuźmińskiemu udaje się chwilami jakoś pokonać tę toporność. Równie nieudane są występy "dekadentów", recytujących w omdlałych pozach co bardziej dekadenckie strofy - tak by uwydatnić ich grafomańską przesadę. No i dystans reżysera. Choć i to niepewne, bo z powodu ogólnej scenicznej mizerii nie wiadomo, czy aktorzy grają źle, bo coś to ma znaczyć i reżyser tak kazał, czy dlatego, że nie umieją inaczej.

Wojtyszko mruga też do widowni, do tej jej części, która ma jakąś tam orientację w kulturze i wyłapie aluzje. Nierozumiejący postulatu większej naturalności w teatrze Bałucki wybucha nagle, że jak to naturalność, przecież teatr to iluzja i udawanie, a naturalność prowadziłaby do zabijania co wieczór aktora i pokazywania bebechów. Tak brzmiały niezbyt mądre argumenty w niedawnej dyskusji o Sarze Kane i brutalistach. I tak Wojtyszko pochyla się nad teatrem, życiem i meandrami jego, wzdychając z rezygnacją i kokieterią. Powinien jednak wziąć sobie do serca własne słowa (włożone w usta Bałuckiego): "Dlaczego się nie udało? Dlaczego się nie śmiali? Przecież postawiłem tam bomby śmiechu". Nie wybuchły. Nie udało się. Śmiali się w niewłaściwych miejscach. Cała ekshumacja Bałuckiego na nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji