Artykuły

Less is more

Talarczyk chciał być oryginalny i zrobić coś więcej niż zwykły recital. A szkoda, bo takie rozwiązanie pozwoliłoby na pełne wybrzmienie wybranych piosenek. Zamiast tego dostajemy coś, co usiłuje spektaklem być, ale nim nie jest - o "Underground" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Podobno pomysł na spektakl złożony z piosenek Toma Waitsa i Nicka Cave'a chodził za Robertem Talarczykiem od kilku lat. Jak na kilka lat rozmyślań o projekcie, efekt końcowy - spektakl "Underground" w Teatrze Śląskim w Katowicach - specjalnie na kolana nie powala. "Underground" jest najlepszym przykładem na "przedobrzanie" tego, co jest dobre samo w sobie.

Niewątpliwą zasługą Talarczyka jest wybór czternastu spośród kilkuset piosenek dwóch bardów. Na materiał wybrał on takie kultowe utwory, jak: "Rain dogs", "Jockey full of bourbon", tytułowy "Underground" czy "People ain't no good". Świetnym wyborem okazał się też Artur Święs jako wykonawca tych utworów. I na tym zasługi Talarczyka się kończą. Piosenki Wait'sa i Cave'a są na tyle kultowe, że bronią się same, Artur Święs jest na tyle świadomym i charyzmatycznym artystą, że oprócz mikrofonu więcej mu nie potrzeba, by stworzyć spektakl. Talarczyk chciał być oryginalny i zrobić coś więcej niż zwykły recital. A szkoda, bo takie rozwiązanie pozwoliłoby na pełne wybrzmienie wybranych piosenek i zaprezentowanie niemałego wachlarza możliwości Święsa. Zamiast tego dostajemy coś, co usiłuje spektaklem być, ale nim nie jest.

W oparach mgły trzy wijące się panienki (słuchaczki Studium Aktorskiego przy Teatrze Śląskim: Małgorzata Daniłow, Małgorzata Deda, Ewa Pirowska) próbują stworzyć Święsowi tło dla wykonywanych przez niego piosenek. Ma im w tym pomóc choreografia Katarzyny Aleksander-Kmieć, ale zamiast tego szkodzi samej choreografce, bo łudząco przypomina jej układy do, zrealizowanego także z Talarczykiem, "Krzyku" w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Żeby było jasne - nie chodzi o to, że dziewczyny jakoś koszmarnie nie radzą sobie na scenie, ale przy aktorze tej miary, co Święs, ich niedoświadczenie i braki aktorskie są bardziej widoczne. Nie chodzi o to, że są złe, po prostu w tym spektaklu są zbędne.

Pozostawiony sam na scenie, Święs o wiele lepiej pokazałby to, co jest jego największą siłą w tym przedstawieniu - niesamowitą zdolność transformacji. Artysta bowiem znakomicie przechodzi od rockowych kawałków, w których jawi się jako mężczyzna nie stroniący od uciech i rozkoszy tego świata ("Jockey full of bourbon", "Singapore", "Underground", "Rain dogs"), do lirycznych ballad zakochanego mężczyzny i kontestatora marności istnienia ludzkiego ("Martha", "As I sat sadly by her side", "People ain't no good"), by za moment przekształcić się w cynika przejawiającego sporą dozę czarnego humoru ("Swordfishtrombones", "I had a dream, Joe"). Święs zmienia co chwila twarz i nastrój, wprowadzając widza w coraz większe osłupienie. I choć można mieć zastrzeżenia do niektórych interpretacji wokalnych, jak np. za bardzo wykrzyczany "Underground", to nie ulega wątpliwości, że młode aktorki i cały sztafaż rekwizytów, jest Święsowi zupełnie niepotrzebny.

Godzinny spektakl-recital "Underground" jest przedsięwzięciem świetnie zagranym i zaśpiewanym, ale jednocześnie pokazuje, że minimalistyczna zasada "less is more" nie wzięła się z sufitu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji