Artykuły

Jestem Zosia Samosia

- Jak się człowiek pojawia w telewizji, to jest w centrum uwagi. Byle jaka opowieść o winogronach sprzedana przez aktora, na przykład w "Pytaniu na śniadanie", jest o wiele bardziej nośna, mocniej wchodzi w świadomość ludzi, niż duża rola nawet w głośnym spektaklu. Dlatego żaden rozsądny aktor nie będzie od telewizji uciekać - mówi EMILIAN KAMIŃSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

RYSZARDA WOJCIECHOWSKA: Po wielu latach przerwy pojawia się pan wreszcie w filmie "U Pana Boga w ogródku".

Emilian Kamiński: Lubię grać w filmie. Ale ostatnio mi się nie trafiało. Na początku mojej pracy aktorskiej miałem wiele propozycji filmowych. Jednak po stanie wojennym jakoś się urwało. Nie chcę tego komentować.

RW: A może pan się skończył amancko?

EK: Pani mnie kojarzy jako amanta? Ja grywałem różne typy. Bywałem na przykład filmowym łobuziakiem, AK-owcem pijaczkiem w filmie "Niech cię odleci mara". Ale rzeczywiście miewałem więcej propozycji amanckich, takich mydłkowatych. I tych, przyznaję, potem nie przyjmowałem. Pamiętam, jak kiedyś znany reżyser dał mi scenariusz do przeczytania. Z rolą dla mnie. Miałem być takim na wieki wieków amantem. Rola duża. I nęcąca. Jak to u znanego reżysera. Ale ja czytając scenariusz, pomyślałem sobie - jeśli mojego bohatera zastrzelą na końcu, to nie gram. I zastrzelili. Takie to było przewidywalne. Powiedziałem więc reżyserowi: - Wiesz, strasznie cię przepraszam. Ale otworzyłem szufladę z moimi amanckimi rolami. I ta szuflada spadła mi na nogi. Rozumiesz. Rozumiem - odpowiedział mi. I więcej do sprawy nie wracaliśmy.

RW: A teraz w filmie "U Pana Boga w ogródku", kontynuacji "U Pana Boga za piecem", jest pan nawróconym gangsterem. Filmu pan jeszcze nie widział. Ale pewnie przy roli pan się napracował...

EK: Ja nawet odrobiłem prace ręczne. Dokładnie wymyśliłem tego mojego gangstera. Dałem sobie uszy dokleić, żeby płasko przylegały do czaszki. Wymyśliłem też włosy obcięte na zapałkę i kolczyk w uchu. Chciałem się nawet "napompować" na siłowni. Ale zaraz pomyślałem, że to jest już taki trochę przechodzony gangster, więc może lepiej z tym pompowaniem dać sobie spokój.

RW: A sama praca na planie jak wyglądała?

EK: Wie pani, czego mi brak na planie filmowym czy serialowym? Prób. Ja ich potrzebuję. I Jacek Bromski, reżyser, pozwalał mi próbować. Improwizacja w filmie jest dobra. Ale ja wierzę w przemyślenia. I w to, że przypadkowo to robi się tylko przypadkowe rzeczy. Dla mnie film to konstrukcja. Zawsze wspieram się w takim przypadku "Ojcem chrzestnym" Coppoli. W drugiej części kolega Al Pacino gra właściwie bez żadnej miny. Ale to jest tak przemyślane, że on nie musi stroić min, bo za niego gra... świat. Oczywiście nie śmiem się porównywać. Ale oglądam i wyciągam wnioski. Teraz nieszczęściem mojego fachu jest to, że się nie pracuje, tylko się robi.

RW: Na pracę nie ma czasu. Czas jest jedynie na robotę, czy tak?

EK: To prawda, ale ja przykładam się zawsze do tego, żeby pracować, a nie robić. I jeśli widać efekty mojej pracy, to mi miło. Jest jeszcze coś, do czego się pani przyznam. Ja siebie nie znoszę oglądać na ekranie. Dostaję wysypki. I to nie jest kokieteria aktora, który chce coś fałszywie zanucić.

RW: Z tego się nie wyrasta?

EK: W moim przypadku nie. Od lat nie oglądam siebie.

RW: Dlaczego?

EK: Bo jak widzę swoją pracę, to bym ją od razu poprawiał. A już się nie da. Na palcach jednej ręki mogę policzyć role, które mnie w jakiś sposób zadowoliły.

RW: Ten nowy film "U Pana Boga w ogródku" ma takie niespieszne tempo.

EK: Bo na Podlasiu, gdzie toczy się akcja, nie da się inaczej ani żyć, ani pracować. Tamtejszy spokój niezwykle mi odpowiada. Moja żona Justyna Sieńczyłło pochodzi stamtąd. I ma w sobie ten podlaski spokój i podlaskie ciepełko. Dzięki temu nasz dom nie stoi na głowie.

RW: To pan powiedział, że aktorowi najłatwiej zagrać pijaka i kobietę.

EK: Mówiłem, że najłatwiej zagrać pijaka, geja, wariata i kobietę. Facet przebrany za kobietę jest już bez grania figlarny. To jest łatwe. Najtrudniej zrobić to, co zrobił właśnie Al Pacino. Te jego emocje były gdzieś w środku. A jednak widz o nich wiedział. To dopiero sztuka. A pijaka czy wariata gra się zewnętrznymi środkami. Najtrudniej być takim ciekawym, ale normalnym człowiekiem na ekranie.

RW: Od serialu pan nie ucieka.

EK: Nie uciekam, bo dzięki temu utrzymuję rodzinę. Serial nakłada aktorowi odpowiednią maskę. Na ulicy zaczepiano mnie w stylu: O, widziałam pana w "M jak miłość". Ludzie nie wiedzą, co zagrałem w teatrze. Mimo że zagrałem dużo, i to takich ról, których się nie wstydzę. A jak się człowiek pojawia w telewizji, to jest w centrum uwagi. Byle jaka opowieść o winogronach sprzedana przez aktora, na przykład w "Pytaniu na śniadanie", jest o wiele bardziej nośna, mocniej wchodzi w świadomość ludzi, niż duża rola nawet w głośnym spektaklu. Dlatego żaden rozsądny aktor nie będzie od telewizji uciekać.

RW: Jeśli kino przez lata nie upomina się o aktora, jak o pana, to się nie przeżywa frustracji?

EK: Ja jestem Zosia Samosia. I mówię sobie - skoro mnie nie chcą, to znaczy, że im nie pasuję. Nie jestem dla nich dobrym aktorem. Przez lata byłem "blokowany" w telewizji. Potem się okazało, że to z powodów osobistych. Bo ktoś mnie nie lubił. To było brzydkie ze strony tamtych ludzi. Ale trudno. Stało się. Nie zabiegałem jednak o to, żeby się pojawić. Powtarzałem sobie: Nie chcecie mnie, to sam sobie coś zrobię. I robiłem własne spektakle, z którymi jeździłem po Polsce. To mnie sprowokowało do marzeń o własnym teatrze. Myślałem - kurczę, tyle mam doświadczeń w aktorstwie, reżyserii, pisaniu, menadżerowaniu, w budownictwie, bo przecież w stanie wojennym podczas bojkotu miałem swoją firmę budowlaną, więc może warto to wszystko złożyć. Zacząłem się starać o swój teatr. Znalazłem piękne miejsce w Warszawie. Podziemia pod starą kamienicą, ponad tysiąc sto metrów.

RW: I to się kręci?

EK: Tak, załatwiłem unijne pieniądze na swój teatr, 5 milionów złotych. Miasto mnie też wsparło. I sam zarobiłem trochę pieniędzy, które od razu włożyłem w dalszą działalność. To jest mój cel na resztę życia. A że podobno będę żyć długo, więc daj Boże.

***

Emilian Kamiński urodził się w Warszawie w 1952 r. Tam też ukończył szkołę teatralną i od 1975 r. pracuje w teatrach. Jest również aktorem filmowym i telewizyjnym. Jego najważniejsze role teatralne to: Janosik-Swój w "Na szkle malowane", Figaro w "Weselu Figara", Billy Flynn w "Chicago", Alfred w "Mężu i żonie", Horacy w "Szkole żon", a także monodramy "Kontrabasista", "W obronie jaskiniowca" oraz "Niejaki Piórko". Pamiętamy go także z roli sympatycznego malarza Jurka Zawidzkiego w filmie i serialu telewizyjnym "Szaleństwa panny Ewy" Kazimierza Tarnasa. Z żoną, aktorką Justyną Sieńczyłło, mieszka w Józefowie pod Warszawą. Jest bratem Doroty Kamińskiej. Ma trójkę dzieci: Natalię, Kajetana i Cypriana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji