Teatr J.Słowackiego
W każdej krakowskiej gazecie widnieje program codzienny teatrów. Do tej pory główną uwagę przyciągała w nim "nazwa": Stary Teatr. Do Starego Teatru się chodzi. Stary zapracował sobie na zaufanie. Choć różny poziom huśta przedstawieniami w teatrze. Choć ostatnie prawdziwie wielkie przedstawienie zdarzyło się, moim zdaniem, w 1977 roku ("Wesele" w reżyserii Grze-gorzewskiego). Jednak kapitał pracy, tradycji, wybitności wciąż procentuje. Publiczność młoda, świeża, studencka, przyjezdna wali jak dym na plac Szczepański.
Otóż Staremu wyrósł konkurent. Obecnie również należy chodzić do Słowackiego. Nie wiem, czy już nie bardziej. Oczywiście nie chcę niczego przesądzać; budowany tu model konkurencyjności może się tylko przysłużyć obu zespołom. Gdy premiery na placu Szczepańskim i placu św. Ducha przecinają powietrze jak sztychy, trzeba tylko zacierać ręce i cieszyć się z ożywienia atmosfery teatralnej Krakowa.
W tym sezonie (trzecim pod dyrekcją Mikołaja Grabowskiego) w Słowackim pojawiły się już dwa ważne przedstawienia: "Wysocki" Władysława Zawistowskiego w reżyserii Tadeusza Nyczka, z piękną, tytułową rolą Jerzego Golińskiego (Goliński. znany reżyser, pedagog, przypomniał się jako aktor) i "Mały bies", zaadaptowana przez Rudolfa Ziołę powieść Fiodora Sołoguba. Jakkolwiek by oceniać samą sztukę - "Wysocki" w reżyserii Nyczka to kawałek rzetelnego teatru, mówiący o sprawach dla nas istotnych. "Mały bies" to wybitne przedstawienie teatralne. A zobaczymy jeszcze w tym roku m. in.: "Księcia Homburgu" Kleista w reżyserii Wojciecha Szulczyńskiego i "Nie-Boską komedię" w reżyserii Macieja Prusa.
2.
Sołogub, wybitny przedstawiciel rosyjskiego symbolizmu, poeta, powieściopisarz, dramaturg, wydał swą powieść w roku 1905. Nakreślił w niej w arcydzielny sposób obraz rosyjskiego prowincjonalnego miasteczka z końca ubiegłego wieku. Obraz przerażający i groteskowy. Z postacią głównego bohatera, nauczyciela Pieriedonowa - nosiciela zła codziennego, miałkiego i szarego. Po przeczytaniu książki bardzo byłam ciekawa, w jaki sposób ta przeżarta przez nihilizm rzeczywistość zostanie pokazana w teatrze i czy będzie aktualna dla widowni tu i teraz, w Krakowie w roku 1985?
Bardzo jest aktualna. Powieść zaadaptował i wyreżyserował młody reżyser Rudolf Zioło (w zeszłym sezonie autor interesującej adaptacji "Psiego serca" Michała Bułhakowa w Teatrze Miniatura). Adaptator okroił książkę z paru wątków i postaci, zostawiając najważniejsze: głównego bohatera Pieriedonowa i wątek miłosnego wtajemniczenia Ludmiły i Saszy.
Scena jest przestronna, pusta i jakby wymieciona dla szerokiej, epickiej akcji. Musi przecież "grać" ulicę, szkołę, wiele wnętrz i wiele plenerów. Jest trójdzielna. Głęboko w tle tli się fasada brudnawej kamienicy, poniżej widać wejście do cerkwi, które będzie zamykane szorstkimi, szarymi deskami. Po lewej stronie znajduje się pięterko z żerdzi (dom Rutiłowów, miejsce wątku liryczno-miłosnego), po prawej, jakby dla kontrastu, w ukośnej symetrii dom Pieriedonowa (pokoik zasłaniany ścianką z szarych desek). Scenografia ta jest jak szkielet. Elementy rodzajowości odnaleźć można jedynie w domu Pieriedonowa, ale jest to już rodzajowość wykrzywiona, skarykaturowana. Dom Pieriedonowa pokazuje naocznie, jak materialność parszywieje w świecie bez wartości. W pokoiku szafa jest przekrzywiona, jest brudno, niechlujnie. Za chwilę w takt walca (trochę łkającego) nastąpi dewastacja wnętrza: zdzieranie tapet, plucie, brudzenie. W tym miejscu scenografia pomaga aktorom. Gdzie indziej muszą sami sobie radzić. Nieść wizję sobą i słowem. Czasami, jak w scenach Ludmiły i Saszy, pomaga im jeszcze muzyka, budując nastrój.
A więc jacy są ludzie, jeśli ich życia nie ożywia wiara w Boga, jeśli nie uznają żadnych wartości, jeśli ich społeczność z góry do dołu rządzona jest strachem? Są tacy, jak to pokazał Zioło na scenie: nienawistni, zakłamani, intrygujący, nawzajem na siebie donoszący, ciemni i głupi. Aktorzy z przejęciem odtwarzali specyficzny kontakt międzyludzki w tym spektaklu - to znaczy brak kontaktu, to znaczy służalczość i chamstwo (Barbara Anny Tomaszewskiej), pijacką agresywność (Jerszycha Jadwigi Leśniak-Jankowskiej), uległą głupotę (Wołodin Ryszarda Jasińskiego), spryt, i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, samą kwintesencją zaplutego, podziurawionego przez nierzeczywistość miasteczka jest Pieriedonow, grany przez Jana Frycza. Fryczowi udało się wreszcie kopnąć w kąt emploi słodkiego amanta i stworzyć bogatą, wyrazistą postać sceniczną (choć raziła u aktora pewna manieryczność w operowaniu głosem).