Artykuły

Gorzki i okrutny spektakl

WAŻNE zjawisko w naszym życiu teatralnym: dochodzą do głosu młodzi, utalentowa­ni reżyserzy. Z pewnością należy do nich Rudolf Zioło, który ostatnio błysnął interesującym przedstawie­niem w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Błysnął talentem i odwagą. Zaadaptował i wyreżyserował "Małego biesa" Fiodora Sołoguba.

Zadanie miał niezwykle trudne - tak uteatralnić powieść czołowego przedstawiciela rosyjskiego symbo­lizmu, aby poprzez ruch sceniczny pokazać w czym dzieło literackie sprzed prawie 80 lat jest dla nas dziś wartościowe i bliskie. Zadziwia sprawność warsztatowa adaptatora i reżysera w jednej osobie.

Ze sceny przemawia obraz pełen życia, ruchu, postaci, tak skompo­nowany, że niekiedy przypomina konwencję filmową. . Od wstępnego uroczystego, celebrującego śpiewu, od widoku ludzi wychodzących z cerkwi - cała akcja rozwija się z widowiskową urodą i precyzją; nic tu nie szeleści literaturą, niczego się tu nie watuje zbędnym gadul­stwem, niczego nie zapycha statyczną teatralnością. O jedną scenkę za­czepia się następna, wszystkie wysmakowane w szczegółach, w niu­ansach.

Odczuwa się przyjemność, z jaką reżyser rozsnuwał tę iście koronko­wą robotę sceniczną, z jaką dbał o każdy drobiazg, o zgranie akcji ze scenografią, z muzykąw całościowy spektakl. Chyba nawet dał się tu i ówdzie uwieść tej przyjemności rozciągając przedstawienie ponad miarę czasową, rozbudowując zanad­to epizod erotycznej zabawy Ludmi­ły z Saszą; epizod sam w sobie piękny i świetnie zagrany przez Aldonę Grochal i Jacka Milczanowskiego, ale niepotrzebnie aż tak rozdęty, bo poza inkrustacyjną wartością nie wzbogaca tekstu i myśli scenariusza dramaturgicznego. Być może nie będzie pozbawiony słuszności zarzut, że reżyser uległ pokusie ekranowych ujęć tak dalece, iż obraz góruje tu nad resztą, to znaczy nad słowem. Zbyt często, niestety, niewyraźnie i niedbałe mówionym. Także nad aktorem, będącym wszak nie tylko cząstką kompozycji, ale i osobą, ma­jącą do przekazania słowo i myśl.

Przedstawienie, krótsze o pół go­dziny, bardziej zwarte i wizualnie oszczędniejsze, mniej rozbrykane w obrazkowych fajerwerkach, przemówiłoby jeszcze potężniej, a aktorów zmusiłoby do większej artystycznej ekonomii. Aktorów stać by było na nieco więcej ascezy i czystości w ry­sunku swoich postaci, które wypad­łyby jeszcze wyraziściej. Z licznej obsady na duże uznanie zasługują Jan Frycz i Anna Tomaszewska. Pieriedonow to jedna z najlepszych ról aktorskich Frycza; jakościowo nowa rola, szalenie trudna, bo wy­rażająca upodlenie człowieka w tra­gicznej błazenadzie strachu, głupoty, donosicielstwa. Frycz uporał się z tą postacią znakomicie. Tomaszewska jako Barbara była - jaka powinna być: ostra i wyrazista, zacięta, chamska, brutalna, prostacka. I jeszcze dwie świetne role: Ryszarda Jasińskiego (Wołodin) i Andrzeja Grabowskiego (Rufiłow).

Siłą przedstawienia jest głęboki i efektowny dysonans; pod zewnę­trznym walorem czystego widowiska rozpełza się i spiętrza umysłowa głupota i moralna brzydota, której dawki bywają momentami nie do zniesienia. Spektakl jest gorzki i okrutny. I właśnie - zastanawia fakt, że młody reżyser sięga po takie tworzywo sceniczne. Trzeba pogra­tulować konceptu i odwagi. Tak jest: teatr powinien dziś wstrząsać prawdą o człowieku, który może zo­stać wydziedziczony z człowieczeń­stwa w sytuacji zniewolenia; teatr powinien dziś wstrząsać prawdą o ludzkiej społeczności, która może stać się piekłem głupoty, nędzy i zdziczenia. "Mały bies" nie bawi. Męczy - karykaturalnym nagroma­dzeniem ludzkich potworności: drę­czy - natręctwem pytań o istnienie i mechanizm działania zła w świecie: przeraża - spustoszeniem dokona­nym przez nihilizm małych ludzi, obezwładnionych strachem, donosicielstwem, panowaniem całej gamy "biesów".

To, co się dzieje na scenie, życie zamkniętej społeczności rosyjskiej prowincji u schyłku XIX wieku, życie jakby ukazane przez Gogola i Dostojewskiego w bolesnym prze­niknięciu się ich spojrzenia, życie szatańsko przemienione w ponure królestwo, lęku i grozy, życie miz­drzące się skretyniałym kuglarstwem i podrygujące cyrkowo uszminkowaną farsą - odsłania dalsze per­spektywy. W takiej rzeczywistości nie ostoi się nic, co prawdziwie ludzkie. Ani miłość; ani wierność, ani przyjaźń, ani życie. Wszystko musi ulec przekreśleniu i zniszcze­niu. Pieriedonow (Frycz) dla malut­kiej kariery wchodzi w stan zacza­dzenia złem i razem ze wszystkimi szerzy zło. Niepowstrzymanie.

Lecz to tylko teatr. Czy tylko te­atr?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji