Artykuły

Szekspir w zamojskich plenerach

- Jeśli impreza ma już 32 lata, to znaczy, że tradycje teatralne, które stworzyła, są tu bardzo silne i warto je wspierać - powiedział Jerzy Stuhr podczas swojego pobytu w Zamościu. - Przewinęło się przez ten festiwal tylu wybitnych artystów, zagrano tu tak wiele spektakli, że paradoksalnie miasto nie posiadające teatru jest przeniknięte jego duchem - o Zamojskim Lecie Teatralnym pisze Eliza Leszczyńska-Pieniak w Akcencie.

Na zamojskim rynku gwar letniego południa. Dzieci karmią gołębie, zakochani jedzą lody, a aktorzy schodzą się na próbę generalną. Dziś wieczór zagrają "Ryszarda III" [na zdjęciu]. To ostatnie przedstawienie XXXII Zamojskiego Lata Teatralnego. Atmosfera próby daleka jest od teatralnej intymności, otwarta przestrzeń skupia uwagę przechodniów, ludzie zatrzymują się, by choć przez chwilę popatrzeć jak Jerzy Stuhr wciela się w tytułową postać z szekspirowskiego dramatu. Zresztą od lat próby mają tu swoją widownię, a starówkowe dzieciaki podsłuchują co ciekawsze kwestie i bawią się później wykorzystując opowiedzianą przez aktorów historię. Jerzy Stuhr przygotował spektakl z zespołem Teatru Ludowego w Krakowie i wystąpił w podwójnej roli - reżysera i głównego bohatera. - To dla mnie ważny tekst - powiedział podczas próby na zamojskim rynku - ukazuje człowieka, który zaprzedał duszę diabłu, poświęcił wszystko: cześć, moralność, honor by osiągnąć władzę, a gdy ją zdobył, okazał się marnym władcą, nie wiedział, co z tą władzą zrobić. Potem odkrywałem takie inne warstwy dramatu, na przykład temat wyrzutów sumienia, który w każdej sztuce Szekspira pokazany jest inaczej, tu wyrzuty sumienia dopadają bohatera we śnie.

Wykorzystując walory renesansowej architektury Jerzy Stuhr wpisał przedstawienie w scenerię miasta. Ryszard III stojąc na pierwszym planie głosem konfidencjalnym, czasem z uśmiechem obnażającym obrzydliwość i marność własnej duszy, zdradzał publiczności swoje kroki, wprowadzał w intrygę, wyprzedzał zdarzenia. Dzięki temu widz oglądał historię z perspektywy głównego bohatera i jakby przez niego. Jednak Ryszard III w wykonaniu Stuhra to nie tylko cyniczny okrutnik, to raczej postać groteskowa. Człowiek ukazujący wewnętrzną jałowość, w pełni świadomy zarówno własnych win i grzechów, jak i roli, którą gra w teatrze świata. Może dlatego tak łatwo odbić się w lustrze tej historii i uwierzyć w istnienie Ryszarda III. To przecież sąsiad, a może nawet przyjaciel, który oblizując chciwie wargi bez skrupułów nas okrada.

Kiedy na przełomie lat siedemdziesiątych zrodziła się idea Zamojskiego Lata Teatralnego, sztuki Williama Szekspira miały stanowić kanon tego festiwalu, renesansowe miasto miało być sceną dla renesansowych dramatów. Umowność dekoracji charakterystyczna dla teatru elżbietańskiego, żywy, spontaniczny odbiór spektakli - tak było podczas pierwszych widowisk na zamojskim rynku. Bardzo szybko się jednak okazało, że nie sposób wystawiać w Zamościu jedynie przedstawień opitych na tekstach wielkiego angielskiego pisarza, nie wszystkie realizacje można bowiem zagrać w plenerze, nie zawsze też w repertuarze teatrów znajdują się dramaty Szekspira. Stanęło na tym, że nie ma "lata" bez Szekspira, ale jego dramaty są tylko jednym z punktów bogatej oferty teatralnej.

Aby zrozumieć ideę, która legła u podstaw ZLT trzeba cofnąć się do połowy lat siedemdziesiątych. Zamość - perła renesansowej architektury, był wówczas bardzo zaniedbany i wymagał szybkiej i gruntownej rewaloryzacji. Zbliżająca się 400 rocznica powstania miasta zmotywowała władze do podjęcia inicjatyw budowlanych i renowacji stojących w obrębie starówki zabytków. W 1975 roku Zarząd Główny PTTK zorganizował zlot Hufców Pracy z całej Polski pod hasłem "Zamość - wczoraj - dziś -jutro", celem akcji była pomoc w odbudowie miasta. Zaproszenie do udziału w tym przedsięwzięciu otrzymał również Teatr Ochoty z Warszawy; miał dostarczać intelektualnej rozrywki ochotnikom pracującym przy rewaloryzacji. Artyści spędzili w Zamościu miesiąc, grali spektakle, brali udział w dyskusjach i spotkaniach z widzami, a Jan Machulski, oczarowany miejscem, złożył władzom propozycję powołania Zamojskiego Lata Teatralnego.

Nikt chyba wówczas nie przypuszczał, że z występów Teatru Ochoty zrodzi się impreza, która przetrwa 32 lata, pełniąc w tym okresie nie tylko funkcje edukacyjne czy estetyczne, ale także społeczne. ZLT stworzyło bowiem w mieście bez stałego teatru namiastkę tej instytucji, rozbudziło potrzebę obcowania z widowiskiem artystycznym, kształtowało gusty odbiorców. Stanisław Rudy, dyrektor Zamojskiego Domu Kultury i wieloletni komisarz ZLT, czuwa nad organizacją i przebiegiem festiwalu od początku: Narodziny festiwalu wynikały z dorobku i historii miasta. Zamość zawsze stał teatrem, bo Zamoyscy dbali przede wszystkim właśnie o teatr. To miało swoje odzwierciedlenie w realizacji spektakli na ordynackim dworze, gdzie funkcjonował teatr dworski i uczelniany. Duch teatru wisiał nad Zamościem od zawsze, a i sam Rynek w Zamościu ma w sobie coś szczególnego - artystyczną , teatralną duszę-To nie skupisko bloków, bez cienia emocji. To jest dusza, która pozwala, by wszystko tu było teatrem. Udało się także dlatego, że te cudowne spotkania z teatrem rozpoczął właśnie Jan Machulski - ze swoim entuzjazmem i wiarą, że to będzie naprawdę wyjątkowe wydarzenie artystyczne. Nie dziwi więc, że stał się " ojcem chrzestnym " Zamojskiego Lata Teatralnego i honorowym obywatelem Zamościa.

Jan Machulski do dziś przyjeżdża na ZLT, od kilku sezonów towarzyszą mu studenci prowadzonej przez niego szkoły. W tym roku zagrali cztery przedstawienia. Ich obecność stanowi ważny element imprezy, wnoszą bowiem trochę świeżości i witalizmu i choć prezentowane przez nich spektakle nie zawsze są na najwyższym poziomie, wiele mówią o drodze, jaką musi przejść człowiek, by zostać aktorem. Dla Jana Machulskiego powroty do Zamościa mają wymiar sentymentalny, w jednym z wywiadów wyznał: Tak się jakoś związałem ogromnie z tym miastem. Wracam do młodości, wracam tak, jak się jechało do ukochanej babci, wracam i zaczyna mi inaczej serce bić... Tak się cieszę, że tak wiele się tu zmieniło, to taka moja intymna podróż, jak do wakacyjnych niezmiernie wielkich i ważnych wspomnień. Jestem wtedy młodszy, o te 30 lat młodszy

Jan Machulski rozpoczął Zamojskie Lato Teatralne w 1976 roku wystawieniem "Romea i Julii", to historyczne już przedstawienie zgromadziło 10-tysięczną widownię. Wcale nie skusiły jej aktorskie sławy, gwiazdy jeszcze wówczas nie występowały w Zamościu, główne role zagrali studenci PWSFTviT Marlena Miarczyńska i Piotr Skiba, zwabił ich odwieczny rytuał teatru. Reżyser sięgnął po tekst dobrze mu znany, w którym sam występował (grał Romea w Lublinie i w Opolu), aby w ten sposób lepiej pokonać problemy techniczne plenerowego spektaklu. Do przedstawienia przygotowywał się cały rok, zrobił adaptację sztuki teatralnej, opracował sytuację, przeprowadził próby analityczne i psychologiczne z aktorami. Władze sfinansowały dwutygodniowy pobyt zespołu w Zamościu, aktorzy ciężko pracowali uczestnicząc w próbach na rynku dwa razy dziennie. Próby otwarte dla publiczności gromadziły od 200 do 600 widzów, uczestniczyły w nich także dzieci adorując ulubionych aktorów, a potem odgrywając w zabawie sceny z Szekspira. Taka sytuacja sprawiła, że między artystami a widownią utworzyły się niezwykłe więzi. Praca Jana Machulskiego przekroczyła ramy teatru, stała się działalnością społeczną i edukacyjną. Widzowie nie tylko obserwowali, jak rodzi się widowisko teatralne, ale także z czasem włączyli się w jego realizację - jednostka wojskowa użyczyła statystów, a także specjalistów od materiałów pirotechnicznych, a indywidualni widzowie przynosili przedmioty, które mogły przydać się podczas przedstawienia. Reżyser, by wzmocnić wrażenie i uprawdopodobnić akcję, postanowił wykorzystać w przedstawieniu konia, lecz organizatorzy mieli z nim więcej kłopotów niż pożytku. Koń bowiem uciekł tuż przed próbą generalną i aktor grający Księcia Werony już w kostiumie ścigał go taksówką po mieście. Widowisko przygotowywane z taką pieczołowitością i rozmachem zagrano tylko raz, ale ta premiera była prawdziwym świętem teatru.

Zachowała się relacja widza pamiętającego tamte pierwsze spektakle: My tutaj od lat mieszkamy na Rynku - te okna, niech pani wyjrzy, wychodzą na schody Ratusza, Trochę z boku, ale wszystko widać. Oglądaliśmy próby i przedstawienia. Przy przedstawieniu "Romea i Julii" cały Rynek był jeszcze zamieszkany. W czasie przedstawienia wszystkie okna były dosłownie oblepione przez ludzi. W czasie przedstawienia " Hamleta ", kiedy bez przerwy lal deszcz, myśmy sobie spokojnie oglądali, a tłumy mokły na Rynku i aktorzy też mokli, do suchej nitki.3 Było z pewnością wielu piękniejszych, być może lepiej wyreżyserowanych i przemyślanych Hamletów, zagranych z rozmachem, z aktorską precyzją i kunsztem, ale żaden z tych spektakli nie przeszedł do historii widowisk plenerowych, żaden nie zgromadził czterotysięcznej widowni gotowej oglądać przedstawienie w strugach deszczu. Widowisko Jana Machulskiego z 1977 roku stało się dla wielu mistycznym przeżyciem, a pojawienie się ducha Hamleta ponad wieżą Ratusza, przemawiającego głosem Czesława Niemena, w towarzystwie piorunów i błyskawic stanowiło oczywisty znak, że sama natura włączyła się do tego przedziwnego spektaklu.

Terenem widowisk plenerowych realizowanych w Zamościu pozostawały zawsze miejsca zabytkowe - rynek, krużganki, mury obronne, ale także piękna, naturalna sceneria parku. W związku z tym zadanie scenografa nie polegało nigdy na zabudowaniu miejsca akcji dekoracjami, lecz na wydobyciu, podkreśleniu i symbolicznym uzupełnieniu walorów naturalnego otoczenia. Zasady obowiązujące w plenerze różnią się od prawideł rządzących sceną pudełkową. Z uwagi na to, że przedstawienie jest grane bez przerwy, już na poziomie adaptacji tekstu reżyser musi dokonać wielu skrótów, inaczej również dobierany jest kostium - inny strój przygotowywano dla aktora grającego na tle Ratusza, inny zaś dla artystów występujących w parku czy na tle murów obronnych. Kostium miał podkreślać charakter postaci, dlatego każdy z głównych bohaterów musiał mieć jakiś charakterystyczny element, który go wyróżniał - tak by był rozpoznawalny z dużej odległości. Statyści zaś, np. żołnierze, świta króla czy dwór w Hamlecie - nosili stroje jednakowe.

Wszystkie plenerowe przedstawienia ZLT, poza widowiskami dla dzieci, odbywają się o wiele później niż w tradycyjnym teatrze, pod osłoną nocy. W tej sytuacji sprawą kluczową jest światło, za jego pomocą można przenosić akcję w różne miejsca, sygnalizować upływ czasu, budować nastrój przedstawienia. W pierwszych spektaklach realizowanych w zamojskich plenerach oświetleniem zajmował się Stanisław Zięba z Teatru Wielkiego z Warszawy. To dzięki jego pomysłom udało się w tych różnorodnych miejscach zbudować niezwykły klimat. W Śnie nocy letniej Szekspira z 1979 roku, który zagrano w miejskim parku, podświetlono drzewa, zarośla, kolorowe mgły robione przy pomocy suchego lodu. Bal w Romeo i Julii z 1976 roku zaznaczono wystrzeleniem 32 kolorowych rakiet, reflektorem punktowym zaakcentowano obecność ducha Hamleta pojawiającego się ponad kamieniczkami (1977). Bardzo często podczas przedstawień plenerowych stosuje się światło pochodni i ogień, który jako środek wyrazu pojawia się niemal we wszystkich występach teatru alternatywnego, ale również bywa wykorzystywany przez zespoły tradycyjne. Kiedy w 1984 roku Krzysztof Jasiński pokazał zamościanom "Ubu Króla", przywiózł ze sobą specjalistę od efektów pirotechnicznych. Bardzo szybko plotka obiegła miasto, że przed Piromanem, jak go nazwano, drży cala ekipa, a aktorzy boją się, że ich wysadzi w powietrze, ma bowiem cały namiot założony trotylem. Spektakl Teatru STU przygotowany w konwencji cyrkowej, z karuzelą pośrodku sceny, miał wszelkie cechy wielkiego, barwnego widowiska. Obfita iluminacja, barwne rakiety i głośne wystrzały ściągnęły pod Bastion nr 7 całe miasto. To nie był już tylko spektakl, lecz raczej teatralne show rodem z widowisk jarmarcznych.

Sukces zamojskich widowisk plenerowych leży także w muzyce, która ma równie duże znaczenie w budowaniu nastroju co światło i scenografia. Muzykę do wspomnianego już "Hamleta" napisał Czesław Niemen, zaś do "Makbeta" (1981 r.) Marek Grechuta. Niezwykle piękną oprawę muzyczną posiadają spektakle Polskiego Teatru Tańca - Baletu Poznańskiego. Ewa Wycichowska - dyrektor teatru, tancerka, choreograf, częsty gość ZLT, tak mówiła o tańcu w plenerze: W otwartej przestrzeni organizm inaczej oddycha, nie wszystko można tu zrealizować, ale noc, architektura, oświetlenie dodają spektaklowi nowych walorów - tego nie można uzyskać w zamkniętym pomieszczeniu. Ponadto w Zamościu panuje niezwykła atmosfera, tak naprawdę loże teatralne znajdują się w oknach, a nawet na dachach. Widownia nie jest zamknięta, publiczności jest znacznie więcej niż nam się wydaje, bo przecież w spektaklu uczestniczą przechodnie, a także ludzie w kawiarniach.

Zamojskie Lato Teatralne jest ciekawym materiałem dla socjologa obserwującego i badającego zachowania teatralnej publiczności. Od początku była to bowiem publiczność szczególna - uczestniczyła w próbach, a potem w spektaklu, na który przychodziły całe rodziny objuczone kocami, krzesłami, a czasem nawet jedzeniem dla dzieci. Widz widowisk plenerowych nie tylko mógł opuścić spektakl w każdej chwili, bo nie traktował go jak wydarzenia kulturalnego, zdarzały się dyskusje miejscowych pijaczków z aktorami, jak podczas występu Teatru STU na jednym z podwórek-dziedzińców, kiedy Krzysztof Jasiński zmuszony był stoczyć potyczkę słowną z "zawianym" gościem komentującym grę aktorów. Halina Machulska, aktorka od lat przyjeżdżająca do Zamościa, opisywała atmosferę festiwalu i zachowanie widzów bardziej w konwencji rytuału niż tradycyjnego teatru; podstawową różnicę dostrzegała we wspólnym uczestniczeniu i przeżywaniu przedstawienia, które jest nie tyle wydarzeniem kulturalnym, co aktem przemiany zwykłego człowieka w bohatera odsłaniającego przed publicznością uniwersalne prawdy. Człowieka znali z prób - pił wodę, ocierał pot z czoła, żartował, teraz oto stawał się aktorem ukazującym widzom tajniki ich własnych serc. Spostrzegłam nagle, że ze wszystkich uliczek jednocześnie wychodzą ludzie - pojedynczo, grupami - a każdy niesie pod ręką koc. W pierwszym momencie nie mogłam zorientować się, o co tutaj chodzi. Co ten dziwny, gwiaździsty pochód oznacza? A że półmrok, więc i postacie wyglądały tajemniczo, trochę nierozpoznawalnie. Wreszcie pojęłam, że wszyscy dążą w tym samym kierunku co ja. Poczułam się uczestnikiem rytuału. Wyraźnie widziałam różnicę pomiędzy tłumem łudzi, który zgromadził się przed wejściem na salę widowiskową w teatrze, a tym prawie rodzinnym, piknikowym spotkaniem (...). Przedstawienia plenerowe, które są realizowane w naturalnej scenerii, bez obudowania i zasłaniania istniejących elementów architektury, mają dla mnie posmak wielkiej przygody, prawdziwego przeżycia. Jeżeli mogę, oglądam wszystkie próby. Kiedyś na jednej z nich usiadłam przy starej kobiecie. W trakcie próby zaczęły bić kościelne dzwony, a na to ona: O proszę, do kościoła to nikt nie idzie, a tutaj siedzą ludzie i patrzą, niech pani zobaczy, ile siedzi! - Była autentycznie zgorszona, ale sama nie ruszyła się, pozostała do końca próby.

Wspomnienie Haliny Machulskiej dotyczy lat siedemdziesiątych, od tego czasu znacznie zmieniła się publiczność. Zamość liczył wówczas 40 tysięcy mieszkańców, posiadał dość kruchą warstwę inteligencji, po wojnie miasto zasiedlili robotnicy, w poszukiwaniu pracy przyjechali tu również mieszkańcy okolicznych wsi. To oni stanowili plenerową publiczność, dla wielu był to pierwszy w życiu kontakt z teatrem. Jan Machulski grał więc swojego Hamleta w 1977 roku dla widzów mało wyrobionych teatralnie, oczekujących pięknego, niezwykłego widowiska. Jerzy Stuhr zagrał Ryszarda III dla odbiorców przygotowanych, gotowych skomentować, a czasem i skrytykować pomysły inscenizacyjne reżysera i grę aktora. Od wielu bowiem lat na przełomie czerwca i lipca miasto żyje teatrem, a o przedstawieniach odbywających się na rynku dyskutuje się nie tylko przy herbatce w pracy, ale także w Klubie Festiwalowym umieszczanym w zamojskich kawiarniach. Grażyna Kawala - instruktor teatralny ZDK, od lat obserwuje spektakle podczas ZLT, bacznie również siedzi reakcje zamojskich widzów: Publiczność zamojska jest niesamowita, rozczula mnie inteligentnymi reakcjami, potrafi nagrodzić nie tylko grę aktorską, ale piękno scenicznego obrazu. Tak było w tym roku podczas występu Teatru Voskresinnia z Ukrainy. Jarosław Fedoryszyn stworzył bardzo piękne, subtelne widowisko odwołujące się do "Wiśniowgo sadu" Czechowa, widzowie zauważali niuanse - bili brawo parze tańczącej walca na szczudłach czy wjeżdżającym na podestach kwitnącym wiśniom.

Jednak taka przemiana, chciałoby się rzec "dojrzewanie" publiczności, to także zasługa ZLT i tradycji teatralnej, jaką wypracował festiwal w ciągu minionego czasu. Zamojska impreza nie ma formuły konkursu, jednak to właśnie publiczność może zagłosować na wybrany spektakl i nagrodzić go Buławą Hetmańską. Nie zawsze upodobania widzów pokrywają się z sądami recenzentów i krytyków teatralnych, ale niemal zawsze spektakl zwycięski, wybrany w drodze plebiscytu, odwołuje się do najgłębszych przeżyć. Nagrodę publiczności za XXXI Zamojskie Lato Teatralne otrzymał teatr Piwnica przy Krypcie Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie za Dzieła wszystkie Szekspira w nieco skróconej wersji. Który spektakl zostanie nagrodzony w tegorocznej edycji imprezy? No cóż, na wyniki przyjdzie nam poczekać do maja 2008 roku. Mnie najbardziej poruszył spektakl kameralny, zagrany w nastrojowym wnętrzu kazamaty - Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda. Monodram powstał na podstawie tekstu Leszka Kołakowskiego w Teatrze STU, wyreżyserował go Krzysztof Jasiński. Św. Bernard w kreacji Jerzego Treli wydany na pastwę najmądrzejszego przeciwnika, inteligentnego i przenikliwego pana ciemności, jest nie tylko poruszający, ale również komiczny. Gra krakowskiego aktora oparta w gruncie rzeczy na minimalistycznych środkach wyrazu trzyma widza w napięciu. Trela operując głosem i oszczędnym gestem absolutnie panuje nad emocjami publiczności, zmusza do wnikliwej uwagi, zachęca do zajrzenia w głąb siebie, budzi samoświadomość widza i przed wszystkim daje popis świetnego aktorstwa.

Spektakle plenerowe realizowane podczas Zamojskiego Lata Teatralnego nie opierały się na jakiejś wyszukanej interpretacji dramatu, zdecydowanie przełamującej istniejące konwencje. Jeśli zachwycały, to raczej swoją widowiskowością. Aktor pracując w trudnych warunkach, w znacznym oddaleniu od widza, wciąż zmuszony do pilnowania mikrofonu (dopiero od niedawna dźwięk jest amplifikowany), większy nacisk kładł na rozegranie sytuacji niż na mimikę czy sposób mówienia wiersza. Jednak zarówno Jan Machulski, jak i inni reżyserzy wystawiający w Zamościu podkreślali, że spektakle powinny docierać do masowej widowni, powinny być czytelne i dla osób wykształconych, i dla tych, którzy do teatru przyszli po raz pierwszy.

- Jeśli impreza ma już 32 lata, to znaczy, że tradycje teatralne, które stworzyła, są tu bardzo silne i warto je wspierać - powiedział Jerzy Stuhr podczas swojego pobytu w Zamościu. - Przewinęło się przez ten festiwal tylu wybitnych artystów, zagrano tu tak wiele spektakli, że paradoksalnie miasto nie posiadające teatru jest przeniknięte jego duchem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji