Artykuły

I ja tam byłam

"Księżniczka czardasza" w reż. Marty Meszaros Mazowieckiego Teatru Muzycznego Operetka z Warszawy i "Błękitny diabeł" wyprodukowany przez Agnecję Artystyczną Agart z Warszawy gościnnie w Zielonej Górze. Pisze Snobka w Gazecie Lubuskiej.

Byłam prawie pewna, że widownia w najlepszym razie będzie świecić łysinami. No i zrobiłam wielkie oczy ze zdumienia. Bo mimo jesiennego zimna wielki amfiteatr wyglądał tak, jakby był wypełniony we wszystkich trzech sektorach. Takim jesteśmy chłonnym rynkiem jeśli chodzi o teatry muzyczne...

Popularną operetkę Węgra Emmericha Kalmana "Księżniczka czardasza" [na zdjęciu] wyreżyserowała wytrawna reżyserka filmowa Marta Meszaros, też Węgierka. Według niezawodnego przepisu: dobra orkiestra, chór i balet, śpiewacy i znani aktorzy na przynętę. To nic, że naprawdę bardzo dobry głos miała tylko pani Laskowiecka w tytułowej roli. Że chór był niewielki. Że balet też taki, i że chwilami wielki bal w Wiedniu markowała zaledwie jedna para taneczna...

Nic to, że Jan Nowicki wystąpił jedynie w dodanym do sztuki bardzo ładnym prologu, a potem aż do przerwy siedział w fotelu nudząc się jak mops. I nic to, że Grażyna Szapołowska pojawiła się oszczędnie dopiero w drugiej części. Ważne, że była, ważne, że jak w każdej operetce była wielka miłość. A w tej - liczne porywające czardasze. A finał? Z happy endem, Zarówno na scenie jak i na widowni. Czyli z długą owacją na stojąco. Nawet dyrektor Mazowieckiego Teatru wydawał się zaskoczony...

Również owacją na stojąco zakończył się (w Teatrze Lubuskim) występ Barbary Krafffówny. To był rzadki koncert gry aktorskiej. Doskonałej w każdym słowie, w każdym geście. W specjalnie dla niej napisanym przez Remigiusza Grzelę monodramie "Błękitny diabeł" znakomita aktorka wcieliła się w postać legendarnej Marleny Dietrich. Na własne życzenie odcięta od świata, chora już i sędziwa gwiazda wspomina swoje, nie pozbawione dramatów życie i karierę. Jej czas minął. A relacje z własną córką? Są fatalne...

Gdy przebrzmiały brawa poszłam wyrazić mój hołd oraz przeprosić za kaszelek w głębokiej ciszy. - Jestem, astmatykiem - tłumaczyłam się. - Ja też, wyznała aktorka. Potem od pracowników teatru dowiedziałam się, że sceniczna "Martena" popijała nie trunki lecz... gorącą wodę...

Pani Krafftowna przed występem odbyła aż trzy próby. Taki szacunek dla widzów, dla sztuki, i dla siebie samych w tym zawodzie kultywują dziś już tylko starsi mistrzowie sceny...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji