Artykuły

Nigdy nie byłem przebojowy

- Nigdy nie byłem aktorem nałogowym. Niemniej traktowałem swój zawód bardzo poważnie, bo jestem chłop z Kowala, który zabierając się za robotę, chce wykonać ją dobrze. Ale nigdy nie czerpałem z aktorstwa jakichś szczególnych wzruszeń - mówi JAN NOWICKI, krakowski aktor.

W moim życiu było wszystko: bieda, brak mieszkania, koszmar okupacji, koszmar pierwszych lat po wojnie, brak jedzenia, trzy lata w szkole teatralnej, rok w kopalni osiem szkól średnich - mówi w jednym z wywiadów Jan Nowicki - ikona polskiego aktorstwa. Rocznik 1939, znany m.in. z takich filmów, jak: "Popioły" reż. Andrzej Wajda, "Sanatorium pod klepsydrą" reż. Wojciech Has, "Bariera" reż. Jerzy Skolimowski, "Spirala" reż. Krzysztof Zanussi, "Wielki Szu" reż. Stanisław Chęciński, "Magnat" reż. Filip Bajon, "Sztos" reż. Olaf Lubaszenko. Od 1965 roku związany ze Starym Teatrem w Krakowie. Wykładowca PWST w Krakowie, w latach 1973-74 prodziekan Wydziału Aktorskiego tej uczelni.

Z Janem Nowickim [na zdjęciu] rozmawia Bogdan Kuncewicz:

Kiedyś opowiadał pan o szczęśliwym dniu w pana życiu, który się skończył w momencie, gdy włączył pan telewizor i ujrzał grających aktorów. Wnioskuję więc, że aktorstwo w pana przypadku to nie najlepszy sposób na życie?

- Nigdy nie był. Dałem się zwieść pewnej obłudzie. Obłudzie sukcesu w kilku przypadkach. Przede wszystkim trafiłem na Stary Teatr w Krakowie. Jeden z najlepszych na świecie, fenomen lat 70. i 80., gdzie spotkałem znakomitych partnerów, znakomitych reżyserów. Tam udało mi się zagrać parę fantastycznych ról. W dużym stopniu poza swoją świadomością. W pewnym momencie zainteresowałem się literaturą w sensie czytania. To mnie wciągnęło. Do tej pory uważam książkę za pierwszą ze sztuk, a nie żadne kino, żaden teatr. Nawet nie malarstwo. Muzyka jest jeszcze czymś nadzwyczajnym.

A więc nigdy nie był pan pasjonatem zawodu aktorskiego?

- Nigdy nie byłem aktorem nałogowym. Niemniej traktowałem swój zawód bardzo poważnie, bo jestem chłop z Kowala, który zabierając się za robotę, chce wykonać ją dobrze. Ale nigdy nie czerpałem z aktorstwa jakichś szczególnych wzruszeń.

Marlon Brando kiedyś powiedział, że uprawiając aktorstwo odczuwa pewien rodzaj wstydu. Założę się, że z panem jest podobnie. Mam rację?

- Naturalnie, że jest. Podzieliłbym aktorów na dwie grupy. W pierwszej znaleźliby się ci, którzy graj ą z ogromną radością, chęcią i obnażanie się sprawia im wielką przyjemność. Natomiast mnie, śp. Jurkowi Bińczyckiemu czy Jurkowi Treli, obnażanie się nie sprawiało nigdy przyjemności. My niejako uprawialiśmy ten zawód z negacji. Myślę, że wspaniały Marlon Brando też należał do mojej grupy.

Uważa się pana za smakosza życia, za króla życia, za człowieka, który zawsze chodził własnymi ścieżkami, nie ulegając żadnym modom, trendom. Co pana w życiu najbardziej kształtowało?

- Ukształtowało mnie miejsce, z którego wyszedłem i do którego wracam. Mam na myśli mój Kowal. Ukształtowała mnie bieda lat pięćdziesiątych. Ukształtował mnie biedny dom. Dom fajnych, uczciwych, mądrych i prostych ludzi. Kształtowały mnie proste smaki, prawdomówność. Źle się czuję w atmosferze fałszu. Aktorstwo wymaga pewnych przemilczeń, albo taktyki, co mi zupełnie nie odpowiada. Nie byłem rasowym aktorem, gdyż wiele traciłem poprzez mówienie prawdy... Niezręcznej prawdy.

A przecież uważa się pana za człowieka przebojowego...

- Nigdy nie byłem przebojowy. Nie byłem przebojowy idąc do szkoły średniej. Dlatego też nie chciałem jej skończyć. Nie byłem przebojowy idąc do szkoły wyższej. Znalazłem się w szkole teatralnej, gdyż uciekałem przed wojskiem. Trzy lata byłem na pierwszym roku, rok pracowałem w kopalni. Nigdy nie traktowałem szkoły aktorskiej jako szansy, jako możliwości zaistnienia, wypowiedzenia się.

Mówi pan, że nigdy nie był przebojowy. Ale założę się, że zawsze umiał pan sobie radzić z własnym bólem, własnym cierpieniem. Mam rację?

- Mężczyzna to jest taki osobnik, który umie sobie radzić ze swoim bólem. To jedna z cech mężczyzny. Znam i inne, które nawet próbowałem wpoić własnemu synowi.

Jakie to cechy?

- Bardzo proste. Zawsze mu mówiłem, że całe życie ma płacić rachunki za kobiety, że całe życie ma pachnieć dobrą wodą kolońską i mieć codziennie na stole świeże kwiaty.

O ile wiem, od dawna starał się pan też wpoić mu zasadę: "Jak jest dobrze, to płacz, jak jest źle, to się śmiej, bo tylko to pomaga zachować równowagę, pion"?

- Tak, to jest zupełnie jasne. Tego nauczyła mnie mama, jak miałem 10 lat. Wniosek z tego, że miałem mądrą matkę. Prawdziwe nieszczęście kojarzy się naprawdę z czymś innym niż źle zagrana rola. Natomiast prawdziwe szczęście nie kojarzy się ze świetnie zagraną rolą.

W jednym z wywiadów mówi pan: "To, co mnie w życiu spotkało, jest nadmiarem szczęścia. Nie spodziewałem się niczego. Urodziłem się w małym miasteczku, w czasach niewyobrażalnej biedy. To, co zdarzyło się potem, było jednym gigantycznym zdziwieniem". Zatem, uważa pan, że dostał od życia niespodziewanie dużo?

- Wydaje mi się, że każdy człowiek rodząc się otrzymuje nieprawdopodobną szansę. Przede wszystkim pojawia się na świecie. Myślę, że to przyjście nie tylko jest za sprawą nasienia ojca i macicy matki, że o tym decyduje jeszcze coś niewyobrażalnie wyższego. Dar życia jest wielkim szczęściem. W tej chwili jestem już na tyle dorosły, by mieć świadomość, że istnieje też szczęście odejścia, bo tylko idiotom się wydaje, że będą żyć wiecznie i tylko kretyn myśli, że śmierć jest wielkim nieszczęściem. Ksiądz Twardowski pięknie mówi, że "śmierć jest szczytem życia". Nawet jeżeli w pełni nie rozumie się tej definicji, to należy uczynić wszystko, by ją zrozumieć, choćby dlatego, żeby wygrać walkę z nieuniknionym, żeby nie oszaleć. Z innej strony patrząc, śmierć nie jest pomysłem najlepszym. To dość okrutny pomysł, oczywisty, ale bardzo okrutny. Z tym trzeba sobie dać jakoś radę.

Jest pan szalenie zdystansowy w stosunku do swojego życia, do swojej kariery. Zastanawiam się, czy dużo wysiłku włożył pan w kształtowanie swojego życia, swojej kariery?

- Nie ma w ogóle rezultatów bez pracy. To była olbrzymia praca. Owszem, pojawił się dystans i poczucie, że po co marzyć, skoro marzenie może się nie zrealizować, że trzeba marzyć o tym. co już nazywa się propozycją. To pomagało w tym, żeby nie oszaleć, żeby nie dać się losowi. Dlaczego miałem marzyć o Hamlecie, skoro nikt mi go nie proponował? A poza tym, musi mieć pan świadomość, że rozmawia z "aktorem niekompletnym"...

W życiu miał pan zawsze wiele pasji? Nie wyszło panu jedynie projektowanie mody?

- To nie było projektowanie mody. Chodziło o to, że miałem bardzo dużo pieniędzy, gdyż nie zdążyłem wszystkiego stracić. W związku z tym, jak dziecko naiwne, myślałem, że przy pomocy ludzi zbuduję jakieś "imperium". Krótko mówiąc, straciłem 100 tysięcy dolarów w oka mgnieniu. Kompletnie się tym nie wzruszyłem. Wziąłem się do roboty, mając świadomość, że w odniesieniu do pieniędzy, mieć oznacza dokładnie tyle samo co nie mieć.

"Zarobiłem dużo. Kiedyś zostało mi 100 tysięcy dolarów, ktoś namówił mnie na założenie firmy konfekcyjnej "Szu". Zainwestowałem w ten interes, bo w przeciwieństwie do mojego przyjaciela Jerzego Treli, uważam, że trzeba życie rozmieniać na drobne" - powiedział pan w jednym z wywiadów. A więc w życiu trzeba ciągnąć za ogon wiele srok?

- Po prostu trzeba mieć szereg innych zainteresowań. Trzeba wiedzieć, że poza tym co robimy jest jeszcze szereg innych ciekawych rzeczy. To nie jest definicja starca, gdyż wiedziałem dużo wcześniej, że poza zawodem istnieją fantastyczne lektury, które warto przeczytać, że fantastyczny jest kontakt ze zwierzętami itp. A poza tym, rozmawia pan z bardzo normalnym człowiekiem.

Za swój wielki sukces życiowy uważa pan to, że pozostał wierny sobie. A inne pana sukcesy?

- Może dzieci. Ale co to za sukces? Każdy może mieć dzieci. Nie będę mówił, że moje są wyjątkowe, bo byłbym głupi. Nie będę mówił, że sukcesem jest posadzenie drzewa, tym bardziej, że wspaniale się czują samosiejki, albo ogrodnicy, którzy drzewa sadzą. Nie będę mówił, że sukcesem jest wybudowanie domu, bo każdy na świecie powinien mieć dom. Przy dwustu zagranych filmach powinienem mieć całą wieś, a nie jedną chałupę. Ale musiałbym żyć w normalnym kraju.

Generalnie jest pan człowiekiem zadowolonym?

- Jestem człowiekiem w miarę zadowolonym i w miarę niezadowolonym. Mam poczucie straconych szans, ale mam też poczucie wielkiego szczęścia i nadmiaru szans. No cóż, mam swoje lata i spokojnie czekam, kiedy to wszystko się skończy.

Alain Delon w jednym z wywiadów mówi, że motorem działania prawdziwego mężczyzny zawsze jest kobieta. Co pan na to?

- Alain Delon ma to szczęście, czy nieszczęście, że jest prawdziwym mężczyzną. Ja nigdy do tego miana nie pretendowałem. Prawdziwych mężczyzn zawsze lubiłem grać, natomiast czy zasługuję na to miano w życiu codziennym? Ja jestem na przykład tchórzem, boję się ciemności, boję się duchów, boję się ludzkiej nikczemności. Nigdy w życiu się nie biłem. Nigdy nikt mnie nie uderzył, nigdy ja nikogo nie uderzyłem. Zatem, jaki ze mnie prawdziwy mężczyzna? Ja jestem takim sobie facetem.

Jednak w świadomości widzów funkcjonuje pan jako amant z krwi i kości, jako silny mężczyzna?

- Taki mój wizerunek wykreowały role, a także media i moje dokonania felietonowe, w których pisałem o kobietach. Raptem wyszedłem na faceta, który się na nich zna. W ogóle się na nich nie znam i zawsze od nich uciekałem, co nie znaczy, że jestem gejem.

Mówi pan w jednym z wywiadów: "Kobiety są interesujące tylko wówczas, gdy są pełne rozpaczy". Przyzna pan, na tego typu stwierdzenie zdecydować się jedynie może ten, kto perfekcyjnie zna temat?

- Najbardziej interesujące są kobiety jak nie żyją. Wtedy w stu procentach są wierne.

No właśnie, nie zna się pan na kobietach, a pana wywody na ich temat są barwne, często zbyt jaskrawe...

- Cóż, kobiety są najpiękniejsze w opowiadaniach mężczyzn. Jak robiliśmy "Idiotę", to Nastazji Ffilipownej nie było, gdyż Wajda doszedł do słusznego wniosku, że nigdy nie będzie tak piękna jak w opowiadaniach mężczyzny.

Kiedyś powiedział pan, że jeżeli chodzi o wierność, jest pan tradycjonalistą, że wierzy pan w monogamię. Ale to chyba nie jest prawda?

- Osobnik, który ma dużo kobiet to królik, a nie mężczyzna. Ja jednak należę do królików. Najlepiej gdyby mężczyzna żył bez kobiet, a jeżeli już, to z jedną. Jeśli ma ich dużo to znaczy, że nie ma ani jednej i kieruje nim niespełnienie, rozpacz i tak na dobrą

Al Pacino kiedyś stwierdził, że "mężczyzna jest obiektem rywalizacji dla drugiego mężczyzny". Zastanawiam się, jak to się ma do pana?

- Nigdy nie rywalizowałem z mężczyznami. Nie rywalizowałem ani o kobietę, ani o cokolwiek. Nigdy nie chciałem być od drugiego mężczyzny lepszym, wyższym, ładniejszym, silniejszym. Nigdy nie chciałem być kaskaderem. Uważam, że człowiek dbający o zdrowie jest idiotą kompletnym, a ten, który na przykład biega by mieć zdrowie, to kretyn kompletny, ponieważ zdrowie albo jest, albo go nie ma. Nie lubię mężczyzn opalonych w solarium.

Mówi pan, że nigdy nie był aktorem nałogowym. Ale licznych stresów zawód panu dostarczył?

- Aktorstwo nigdy nie wpędzało mnie w żadne stresy, ani w depresje. Aktorstwo zawsze było dla mnie rodzajem zabawy, i to takiej, która przynosi mi pieniądze.

A więc bawił się pan rolami?

- Po prostu dostawałem role. Szybko o niej zapominałem, nawet oglądając podczas emisji telewizyjnej czy kinowej. W ogóle nie oglądam swoich dokonań, ponieważ one zbytnio mnie nie interesują w momencie gdy są już skończone. Natomiast kiedy nad nimi pracowałem, oddawałem się pracy bez reszty, zawsze byłem świetnie przygotowany, bo, powtarzam, jak się pochodzi z Kujaw, to trzeba dobrze wykonywać swoją robotę.

Naprawdę nie ogląda pan siebie na ekranie?

- Od 15, 20 lat w ogóle siebie nie oglądam. Gdy przypadkowo siebie zobaczę na ekranie, wychodzę z pokoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji