Artykuły

Bachantki w stylu camp

Nie codziennie dyrektor jednego z największych festiwali na świecie namawia krytyka na obejrzenie spektaklu, pozmieniałem więc plany, zdobyłem cudem miejsce w hotelu i oto jestem na nabitej do ostatniego miejsca widowni King's Theatre w Edynburgu - po spektaklu "Bachantek" w reż. Johna Tiffany'ego Teatru Narodowego Szkocji pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

- Musisz zobaczyć to przedstawienie, takich "Bachantek" [na zdjęciu] jeszcze nie widziałeś - namawiał mnie nowy szef Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu Jonathan Mills, kiedy w czerwcu przyjechał do Warszawy szukać polskich przedstawień. I wyliczał atuty. Po pierwsze, nowy przekład Davida Griega, wziętego dramaturga, który tragedię Eurypidesa sprowadził z koturnów na ziemię. Po drugie, czarnoskóry chór gospel, który pełni rolę antycznego chóru. Po trzecie, Alan Cumming w roli Dionizosa, czyli wielki powrót brytyjskiego aktora, który pod koniec lat 90. zrobił błyskotliwą karierę na Broadwayu: za rolę Mistrza Ceremonii w musicalu "Kabaret" w reżyserii Sama Mendesa dostał więcej nagród, niż zdołałby sam udźwignąć, na czele z najważniejszą amerykańską nagrodą teatralną - Tony Award. Nie codziennie dyrektor jednego z największych festiwali na świecie namawia krytyka na obejrzenie spektaklu, pozmieniałem więc plany, zdobyłem cudem miejsce w hotelu i oto jestem na nabitej do ostatniego miejsca widowni King's Theatre w Edynburgu. Wszystkie oczy wpatrują się w pustą jeszcze scenę, z której dochodzą groźne pomruki elektronicznej muzyki. Jaki będzie ten Dionizos, nowy bóg ze Wschodu, który ze swymi wyznawczyniami przychodzi podbić greckie Teby? Czy reżyser John Tiffany nawiąże do współczesnych fanatyków religijnych, którzy w imię swej wiary są gotowi podpalić świat? Czy pokaże starcie rozumu z szaleństwem, racjonalnej polityki z irracjonalną wiarą?

Nic z tych rzeczy! Dionizos zjeżdża z sufitu na linie, odpina się, kłania i mówi: "Teby, wróciłem!". Publiczność odpowiada gromkim śmiechem, nie wiadomo, czy dlatego, że Cumming nosi złotą spódniczkę i długie, czarne loki, czy dlatego, że to rzeczywiście pierwszy od 16 lat występ aktora na rodzinnej ziemi. Śmiechy nie milkną już do końca przedstawienia, które ma więcej z kabaretu niż z tragedii. Wyobraźcie sobie "Bachantki", w których role Kadmosa i Tejrezjasza grają Starsi Panowie Dwaj we frakach i cylindrach, stepujący w świetle punktowego reflektora. Gdzie Penteusz, władca Teb, przypomina pieklącego się dyrektora teatru z "Kabareciku" Olgi Lipińskiej. A postać jego matki Agawe, która w religijnym obłędzie rozszarpuje ciało syna na kawałki kreuje nieodżałowana Hanka Bielicka. Dodajcie do tego hippisowską muzykę w stylu "Jesus Christ Superstar" oraz roztańczony chór gospel w czerwonych falbanach, a będziecie mieli wyobrażenie o tym, jak wygląda i o czym opowiada inscenizacja Teatru Narodowego Szkocji. Eurypides nie wiedział, że napisał wodewil.

Oglądając to prawie dwugodzinne widowisko, odnoszę wrażenie, jakby reżyser chciał za wszelką cenę oswoić publiczność z lękami, o których mówią "Bachantki", a które stały się dzisiaj chlebem powszednim zachodnich społeczeństw. Świeckie demokracje Zachodu drżą przed religijnym fundamentalizmem i autorytaryzmem. Strach jest nie mniejszy, niż 2,5 tys. lat temu, kiedy Bliski Wschód kojarzył się Grekom z barbarzyństwem i tyranią. Eurypides pokazał, że zagrożenie nie pochodzi z zewnątrz, tkwi w każdym z nas, bo każdy może ulec fanatyzmowi, skoro nawet tak rozsądny polityk jak władca Teb Penteusz ulega Dionizosowi. Nie przypadkiem "Bachantek" nie wystawiono za życia autora - to sztuka prowokacyjna i wywrotowa.

Tymczasem spektakl Johna Tiffany'ego skutecznie ów lęk przez irracjonalnym światem zagłusza za pomocą przegiętej estetyki "camp", pastiszy i wodewilowych numerów. Pokazuje, że w sumie nie ma się czego bać: Dionizos w wykonaniu Alana Cumminga jest czarującym mężczyzną, bachantki - uroczymi dziewczynami z fantastycznym głosem. Co prawda, reżyser próbuje parę razy przestraszyć widownię, odpala ścianę ognia oraz włącza tuzin reflektorów skierowanych prosto w oczy, ale na publiczności nie robi to specjalnego wrażenia. Przypiekana i oślepiana bawi się w najlepsze, a na koniec zrywa do oklasków. W końcu to tylko teatr, nawet zmasakrowana głowa Penteusza jest z gutaperki.

Tragedia grecka jako środek przeciwbólowy? Być może takiego teatru Europejczyk dzisiaj potrzebuje. Są jednak bóle, na które nie pomaga nawet najsilniejszy środek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji