Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień ósmy

Spektakl Anny Augustynowicz jest wyważony także pod względem krytyki bieżącej sytuacji politycznej. PiS i spółka dostają jednak nie policzek wymierzony przez reżyserkę, a zaledwie prztyczka w nos. I to się chyba udało w tym przedstawieniu najlepiej. Nienachalnie, nieordynarnie, a ze stoickim spokojem aktorzy pouczają, czym może się skończyć zachłyśnięcie władzą. O pokazach "Miarki za miarkę" w reż. Anny Augustynowicz z Teatru Powszechnego w Warszawie na Festiwalu Szekspirowskim pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Politycznie się w zrobiło w Malarni gdańskiego Wybrzeża. Nawet sztuka, wydawać by się mogło, do politycznych insynuacji idealna - "Komedia omyłek" reżysera Zbigniewa Brzozy (otwierająca festiwal), chociaż traktuje o bliźniakach, omija szerokim łukiem wszelkie nawiązania do bieżącej sytuacji gabinetowo-partyjnej, by nie wpaść z głębokie koleiny sztampowej doraźności i reakcyjności. Dramat Szekspira o konflikcie prawa i sprawiedliwości z prywatą i zakłamaniem - "Miarka za miarkę" w reżyserii Anny Augustynowicz - od krytyki obecnych sterników naszego państwa nie stroni. I czyni to, o dziwo, ze swadą i humorem.

Konflikt władzy i powinności reprezentują piękna Izabella (Dominika Ostałowska) oraz surowy Angelo (Krzysztof Stroiński). Obie postaci otwarcie konfrontują swoje poglądy ze skrywanymi przekonaniami, które ich czynom zaprzeczają. Oto prawa, konserwatywna Izabella staje na straży występku, tylko dlatego, iż dokonał go jej rodzony brat. Angelo, uosobienie bezlitosnego aparatu władzy, wykorzystuje swoją pozycję i postanawia dokonać przestępstwa, za które Claudia (Rafał Królikowski) chce ukarać śmiercią. Osąd rzeczywistości dłużej nie może pozostać czarno-biały. Obie postaci są pęknięte w środku i stanowią pole dla aktorskiej ekwilibrystyki. Ostałowskiej udaje się obronić Izabellę świetną i przekonującą grą. Stroiński w ogóle walki o racje namiestnika księcia nie podejmuje, skazując Angela na ostracyzm. Może też go nie lubi?

Siedzimy wszyscy wspólnie wokół pustej sceny. Obok mnie Escalus (Sławomir Pacek), przede mną Angelo, choć później zastąpi go na tym miejscu ojciec Lucio (Adam Woronowicz). Wszystko w pełnym świetle, bo nikt nie ma przecież nic do ukrycia. Co chwilę któryś z aktorów wywołuje "do tablicy" innego - w ten sposób urządzają sobie aktorską sztafetę. Motyw przekazywania kwestii "z ręki do ręki" u Augustynowicz nie najnowszy, bo choćby w jej "Mężu i żonie" Aleksandra Fredry, ogrywanym jako "pogrobowa" sztuka Teatru Wybrzeże z czasów dyrektury Macieja Nowaka, potraktowany jest jeszcze namacalniej (tam aktorzy rzucają do siebie piłeczkę przed kolejną partią tekstu).

Grają na siedząco, na stojąco, na scenie lub spoza sceny. Są rozluźnieni (a to herbatka w przerwie między kwestiami, a to woda mineralna), choć tłumaczą się gęsto z postępowania swoich postaci. My jak sędziowie przysięgli mamy sami rozstrzygnąć o winie i karze. Rzecz jasna na prywatny użytek, bo reżyserka przesadnej swobody nam nie daje. Raczej zdaje się sugerować - patrz i ucz się.

Roztrząsamy więc prywatnie, jakiej karze powinno podlegać rajfurstwo. Czy skok do cudzego łoża, przy obopólnej zgodzie, ba, nieskrywanej chęci obojga i z wolą wzięcia ślubu, zasługuje na potępienie. Wydajemy wyrok na karykaturalny obraz kleru pod postacią Lucia - skrzyżowanie biseksualisty i erotomana - dwulicowego, ekscentrycznego ojczulka, który przecież popycha Izabellę do walki o życie brata, choć ta początkowo chętnie przyjmuje ofiarę z jego egzystencji w imię większych, "prawdziwych" wartości. Zabawa na całego, gdyby nie postać księcia Vincentia (Mariusz Benoit), który jak zły dzieciak z piaskownicy rozrzuca nasze zabawki i stawia swoje babki z piasku. Chowając się za mnisim płaszczem, układa całą intrygę po swojemu, a postaci dramatu stają się pionkami na jego szachownicy. Gdyby jeszcze robił to w sposób cieszący oko. Gdzie tam. Mimika, ekspresja i gestykulacja rodem z bajki o słabym aktorze. Gra manierycznie, z emfazą, wielkimi literami.

My sobie, Mariusz Benoit sobie, a Szekspir sobie. Ostatecznie wszystko kończy się szczęśliwie. Nawet Marianna (Anna Moskal), wstrętnie odrzucona przez Angela, przez co tak smętnie śpiewa (co nie znaczy, że źle), dostanie zadośćuczynienie. Niby wszystko dobrze - jest happy end, nie ma nad czym płakać, można się nawet wzruszyć, jeśli komuś bardzo zależy, ale czegoś tu brak. Sztuka ciekawa, interpretacja Szekspirowskiej "Miarki za miarkę" aktualna, nieprzesolona, dotykająca spraw ważnych, a pomimo to niekompletna. Może przesadnie rozlazła? Rozluźnienie aktorów nie służy ich koncentracji i "wejściu" w akcję dramatu. Tylko Dominika Ostałowska i Adam Woronowicz dają sobie radę z tym siedząco-stojącym sposobem gry, pozostali tracą impet.

Spektakl Anny Augustynowicz jest wyważony także pod względem krytyki bieżącej sytuacji politycznej. PiS i spółka dostają jednak nie policzek wymierzony przez Augustynowicz, a zaledwie prztyczka w nos. I to się chyba udało w tym przedstawieniu najlepiej. Nienachalnie, nieordynarnie, a ze stoickim spokojem aktorzy pouczają, czym może się skończyć zachłyśnięcie władzą. Jak policjant, który nie chce wystawić mandatu. Jednak poczucie niedosytu pozostaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji